A A+ A++

Jesienią 1939 roku zniknęła z map Europy II Rzeczpospolita. W wyniku agresji hitlerowskich Niemiec i ZSRR została podzielona pomiędzy III Rzeszę, Związek Radziecki i… Słowację. Wówczas to, ówczesny komisarz spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesław Mołotow określił Polskę pokracznym bękartem traktatu wersalskiego, wyrażając zadowolenie z unicestwienia państwa uciskającego, jego zdaniem, niepolskie narody.

Jego słowa w wielu kręgach wywołały zrozumiałe oburzenie. Wypowiedź Mołotowa była bowiem przejawem bezczelności, buty ale i głupoty. Pan komisarz bowiem nie wykazał się tutaj wiedzą godną publicznego stanowiska i publicznych wypowiedzi. Dlaczego?

Wiaczesław Mołotow (źródło: Wikipedia)

Po pierwsze nie znał ów jegomość znaczenia słowa „bękart”. Bękart to przecież nieślubne, niechciane jednocześnie dziecko. I nawet jeśli użyto tego określenia w jakimkolwiek bądź kontekście, to zakłamuje ono historyczną rzeczywistość. Ówczesne państwo polskie nie było bowiem jakimkolwiek bądź dzieckiem traktatu wersalskiego, ponieważ Polski ten traktat nie zrodził, nawet jeśli nie wszyscy cieszyli się z restytucji niepodległej Polski. Odrodzenie Rzeczpospolitej bowiem było owocem wysiłku całego społeczeństwa i jego elit. Było wynikiem zabiegów dyplomatycznych oraz walki na niemal wszystkich odcinkach swych kształtujących się granic. Powstanie wielkopolskie, powstania śląskie, wojna z Czechosłowacją, Litwą i sowiecką Rosją; nie były to podarki kogokolwiek lecz wypadkowa tamtych wydarzeń, zakończona w dużej mierze sukcesami. Był to rezultat olbrzymiego zaangażowania i zabiegów; zarówno dyplomatycznych jak i militarnych. A nawet jeśli traktat wersalski zatwierdzał przynależność tych czy innych ziem do Polski, to robił to w rzeczy samej wobec faktów dokonanych. Doskonałym tego przykładem jest przyznanie Polsce Wielkopolski, którą Polacy i tak wywalczyli sobie sami. Podobnie rzecz się miała z Pomorzem. Wielu podkreślało, że dostęp do morza został nam przyznany decyzją wspomnianego traktatu. Nie przez przypadek w latach 30-stych XX wieku mówiono o „korytarzu gdańskim”, zupełnie jakby robiono nam łaskę przyznając Polsce ten obszar. Ci sami zapominają jednak o tym, że Pomorze Gdańskie to historyczna część Rzeczpospolitej zamieszkała przez Polaków i Kaszubów, a tylko częściowo zgermanizowana przez Niemców. Przyznając więc Polsce ów „korytarz” oddano nam to, co nasze, a i tak w okrojonej formie. To chyba jedyna zbieżność z definicją słowa „korytarz”. Rzecz jasna pan Wiaczesław Mołotow nie mógł zapewne znieść porażki sowietów w bitwie warszawskiej i faktu, że granica ówczesnej Polski została przesunięta do linii rzeki Zbrucz i niemal po Mińsk, ale to już zupełnie sprawa.

II Rzeczpospolita (źródło: Wikipedia)

Polska nie była niczyim dzieckiem, niczyim bękartem, podarunkiem kogokolwiek dla kogokolwiek. Była krajem, który zorganizował się sam, wywalczył się sam, bez niczyjej „łachy”, a otoczony niemal wyłącznie wrogami. Była państwem, które swą egzystencję zaczynało praktycznie od zera. Przez ponad sto lat podzielony był między zaborców pod niemal każdym kątem; zarówno pod względem ustroju politycznego, gospodarczego, społecznego, co do infrastruktury, gęstości zaludnienia, uprzemysłowienia, składu narodowościowego, a nawet mentalności. Jego ewentualna „pokraczność”, terytorialna oczywiście (bo granice państwa były nieregularne i niesprzyjające pod wieloma względami) – wynikała ze specyficznego położenia geograficznego i niezwykle zawiłych losów. Doskonałym tego przykładem jest wspomniany już korytarz gdański i Wileńszczyzna, mocno wysunięta geograficznie w kierunku północno-wschodnim. Kto zna historię choć trochę ten doskonale o tym wie. Mołotow najwyraźniej jej nie znał.

W dwudziestoleciu międzywojennym dokonano czegoś niemal niemożliwego; zbudowano państwo w zasadzie od podstaw. Kraj ten zrodził też wielu wybitnych ludzi; twórców, naukowców, patriotów, matematyków, myślicieli. To miedzy innymi dzięki nim naród polski przetrwał hekatombę II wojny światowej, pomimo straszliwych strat i zniszczeń, do których kraj Mołotowa w dużym stopniu się przyczynił. Bo przecież to w końcu on, Wiaczesław Mołotow, w imieniu Stalina podpisywał z Ribbentropem układ zawierający specjalna klauzulę, mówiącą o ewentualnym konflikcie zbrojnym w Polsce i jej podziale. Niezwykle musiało to wówczas usatysfakcjonować Mołotowa, człowieka który zmienił swe nazwisko ze Skriabin (spokrewniony był ze znanym rosyjskim kompozytorem Aleksandrem Skriabinem) na… Młot. Bo rzeczywiście określenie „mołotow” do tegoż słowa bezpośrednio nawiązywało. Ale chyba jednak największą popularność przyniósł politykowi „koktajl Mołotowa”. Przyjmuje się bowiem powszechnie, że określenie to pochodzi od jego nazwiska, a dokładniej od rodzaju broni przeciwczołgowej, której jako pierwsi mieli używać Finowie w wojnie przeciw ZSRR, a więc w czasach Mołotowa. Dodać wypada, że w konflikcie tym, określanym mianem wojny zimowej, Finowie obronili się i utrzymali swą niepodległość. Swego rodzaju paradoksem jest to, że Mołotow utrzymał się w polityce jeszcze długo po wojnie. Zmarł dopiero w 1986 roku w wieku 96 lat. Podawał więc rękę nie tylko polskim politykom ale i Leninowi, Stalinowi, Hitlerowi, Ribbentropowi, polskim komunistom, Breżniewowi czy Chruszczowowi. Długa więc i dość imponująca perspektywa. Ale czy zacna? To już niekoniecznie.

Do końca życia był nieprzytomnie zakochany w swej żonie Polinie, która rządziła domem żelazną ręką, jako kobieta apodyktyczna i zatwardziała komunistka. Połączyła ich ponoć prawdziwa miłość. Była to podobno miłość jedna na milion. To aż dziwne, że bezwzględny komunista i bolszewik miał także inne, podobno romantyczne oblicze. Nie on jeden zresztą. Wielu oprawców, np. nazistów było wzorowymi mężami i ojcami. Wiaczesław i Polina mieli córkę Swetlanę. Nie podejrzewam by kiedykolwiek Mołotow nazwał ja bękartem. Bez względu na to wszak czy znał znaczenie tego słowa czy nie wykazał się bezczelnością i tępotą w stylu prawdziwego młota. Ale to już inny problem. I myślę, że tyle w temacie.

Kiedy więc ponownie przychodzi nam świętować Dzień Niepodległości, którą odzyskaliśmy 104 lata temu, warto pamiętać także o tym, że wszystko to co mamy, zawdzięczamy sobie, że miejsce, w którym się znajdujemy to owoc naszych wysiłków i działań. Ze nie jesteśmy i nie byliśmy niczyim bękartem, dzieckiem, podarunkiem. Tak było wówczas, 104 lata temu. Tak jest i teraz. Tak będzie w przyszłości. To święta prawda, która obroni się sama. Podobnie jak ta, że nigdy nic nie dostaliśmy i nie dostaniemy za darmo, a nasz los spoczywa wyłącznie w naszych rękach.

Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZbiórka na rzecz schroniska dla bezdomnych
Następny artykułKolejne zwycięstwo Hyundaia