A A+ A++

 Nie dalej jak kilka dni temu miałem okazję jechać autobusem miejskiej komunikacji. Dosłownie dwa rzędy za mną siedziała kobieta, tak powiedzmy, koło pięćdziesiątki, wytapirowana, żeby nie powiedzieć wymizdrzona, z telefonem w ręce, osaczonym krwawymi tipsami. Jej rozmowa z jakąś anonimową dla mnie personą sprowadzała się między innymi do obecnej sytuacji za naszą wschodnią granicą.

Pomijając niezbyt wyszukane słownictwo, przetykane co rusz inwektywami i wulgarnymi raczej wynurzeniami dyskurs ten można by streścić w ten oto zwięzły, uproszczony i zredagowany nieco sposób; cyt. „…denerwuje mnie to, że ci Ukraińcy pchają się do nas drzwiami i oknami, nieroby i darmozjady. Ja nie mam mieszkania do tej pory, czekam od lat na socjalne, nie mam pracy, a oni dostają dach nad głową, hotele, pensjonaty, luksusy, żarcie, pracę pewnie też, bezpłatnego lekarza, pięćset plus na dziecko. I co? Ja mam za to płacić? Tym banderowcom, co dzieci na widły nabijali. Chcieli wojny to ją mają. Mnie nikt nie pomaga to i oni niech sobie radzą. Ja im pomagać nie zamierzam. Myślą, że przyjadą tu i zostaną na naszym garnuszku…” (koniec cytatu).

fot; Wikipedia

Przez chwilę kusiło mnie by odwrócić się do kobiety i wejść z nią w polemikę, pomyślałem jednak, że lepiej oszczędzić sobie strzępienia języka wobec kogoś, kto nawet z grochem rzucanym o ścianę może nie mieć zbyt wiele wspólnego. Ale przyznam, że zrobiło mi się trochę głupio, trochę przykro i trochę wstyd. Sądziłem bowiem, że w pierwszych dniach tej bezsensownej wojny, wobec ogromu dobra, empatii i olbrzymiego zaangażowania naszych rodaków w pomoc dla obywateli Ukrainy nie może być miejsca na takie słowa i gesty. Przynajmniej na razie. A jednak? To ulica nie po raz pierwszy weryfikuje rzeczywistość. Tym razem także. W niczym to jednak nie zmienia faktu, że ten niechlubny akcent, zapewne nie jedyny ale pozostający w zdecydowanej mniejszości, nie przesłoni tej wielkiej fali pomocy niesionej dla tych właśnie ludzi. Tak sobie myślę, że jednak bardzo chciałbym raz jeszcze spotkać ową wspomnianą przeze mnie współpasażerkę, usiąść naprzeciw i chociaż spróbować przekonać ją (i zapewne nie tylko ją) do tego, dlaczego trzeba pomóc Ukrainie.

Zacznijmy więc od czynnika ludzkiego. Jako ludzie, wyposażeni w uczucia, sumienie i wspomnianą już tutaj empatię, winniśmy okazywać innemu człowiekowi niezbędną pomoc, szczególnie w tak drastycznych okolicznościach, jak wojna. Wobec ludzkiego cierpienia, rozpaczy, dramatu i nędzy, wobec bezbronności i strachu nie wolno nam przejść obojętnie. Po prostu. Naszym wszak obowiązkiem, obowiązkiem każdego człowieka jest wyciągnięcie ręki do tego, który tej ręki potrzebuje. Tak nas uczono w domach, szkołach, tak nam wpajano w kościołach. Kolejna wszak sprawa to bolesna, niełatwa historia stosunków polsko- ukraińskich. Jako historyk sam wiem jak trudne są to relacje; jak ciężko przejść do porządku dziennego nad rzezią wołyńską, nad bestialstwem i okrucieństwem tzw. banderowców i UPA, nad trudnymi, pełnymi konfliktów i zajadłej wrogości historii obydwu narodów; polskiego i ukraińskiego, nad tym jak wiele nas dzieli i jak mozolny jest proces wzajemnej normalizacji, a może pojednania. Lecz jako człowiek, jak mógłbym podejść do pięcioletniego dziecka, do dwudziestoparoletniej kobiety i nazwać ich banderowcami i obwiniać za skomplikowaną przeszłość, barwioną kolorem krwi na niejednych rękach? To trochę tak jakby współczesnym Niemcom zarzucić zbrodnie nazizmu, to też po trochu tak, jakby współczesnych żydów obwiniać za… ukrzyżowanie Chrystusa. W tym właśnie miejscu zaczyna chyba trącić absurdem. Nad przeszłością nie wolno nam przechodzić do porządku dziennego ale wywlekanie jej w tak skrajnych okolicznościach jako oręża jakiegokolwiek bądź jest żenujące. Przykre. Niesprawiedliwe.

Poza tym zawiść. Tak mocno słyszalna, niemal wyczuwalna jak feromon z ust owej anonimowej pasażerki. Skąd się bierze? A może stąd, że w wieku pięćdziesięciu lat nie ma własnego mieszkania, nie ma pracy, jest nieporadna, a może nieudolna? A może przerosła ją rzeczywistość w której się wychowywała, w której przyszło jej dorastać i żyć, może nie poradziła sobie z nią i jest w takim, a nie innym miejscu. Pomimo faktu, że w jej życiu nie było zapewne wojny, nie było bomb lecących z góry, nie było eksplozji, zniszczeń i śmierci. Nie było tego, z czym ludzie na wschodzie borykają się dzisiaj. Odmawia jednak pomocy tym, których dotknęła niewyobrażalna groza wojny, o której to grozie pamięta już coraz mniej osób, a która nasz kraj dotknęła jak mało który. Odmawia pomocy tym, którzy jej potrzebują, tylko dlatego, że jak twierdzi, jej nie pomógł nikt. A może w czasach w jakich żyła dotychczas, może w swoim mikroświecie powinna liczyć nade wszytko na siebie, radzić sobie sama przede wszystkim? Tak jak większość z nas. Czy większość tego co mamy nie zawdzięczamy pracy własnych rąk? Czy jest to wszak powód by nie pomagać innym?

Jest zresztą jeszcze jeden czynnik, może mniej popularny lecz moim zdaniem kluczowy; ten polityczny. My w Polsce doskonale wiemy co to znaczy wojna, trudne sąsiedztwo, ciągle powtarzające się zagrożenie i destrukcja, czy to ze wschodu, czy to z zachodu. Historia już wielokrotnie dawała nam srogą lekcję ale chyba wielu z nas nie nauczyło się z niej niczego. Pamiętajmy bowiem, że dopóki pomiędzy Polską, a Rosją istnieją niepodległe państwa, takie jak kraje bałtyckie, jak niepodległa Ukraina, jak Białoruś, która nam chyba przepadła już bezpowrotnie, dopóty my, naród, społeczeństwo, państwo- jesteśmy po prostu bezpieczniejsi. Wojna, która od kilkunastu dni toczy się bowiem na wschodzie, jest pogwałceniem wszelkich norm, jest wydarzeniem niemal bez precedensu w naszych czasach, jest aktem terroru, wandalizmu i niewybaczalnej agresji, przypominającej trochę lata 1938-39 w Europie. Myślę, że naprawdę wielu z nas nie spodziewało się mimo wszystko aż tak gwałtownego, zmasowanego i bezpardonowego ataku na niepodległą Ukrainę. Ale wojna stała się faktem. Wojna jest blisko nas. Jej cuchnący oddech czuć na naszych plecach. Nie wiemy co będzie dalej, nie wiemy co przyniosą kolejne dni, jak odbija się to wszystko na nas wszystkich. Przed drugą wojną światową wielu bagatelizowało Hitlera, idąc na co rusz to kolejne ustępstwa, które ocalić miały pokój. Ustępstwa te nie wystarczyły, pokoju nie ocaliły, rozpętały jedynie straszliwa pożogę. Pomimo tego tam gdzieś, na starym, cywilizowanym ponoć zachodzie Europy, który mieni się niemal pępkiem świata krzyczą, że nie chcą i nie będą umierać za Donieck, tak jak kiedyś nie chcieli umierać za Gdańsk. Wówczas pozostawiono nas samych, co doprowadziło do bezprecedensowej hekatomby naszego świata, która pochłonęła kilkadziesiąt milionów ludzkich istnień. A dzisiaj? Pomagamy, w sposób masowy, zorganizowany, pełni nadziei, empatii i solidarności, choć wówczas nie pomógł nam nikt. Dajemy świadectwo prawdziwego człowieczeństwa, którego świat (gorąco w to wierzę) nie zapomni nam nigdy. Niech więc zacytowana przeze mnie na wstępie owa irytująca łyżka dziegciu (pewnie nie pierwsza i nie ostatnia zapewne) nie przesłoni dziś faktu, że jak dotychczas egzamin z naszego człowieczeństwa zdajemy wzorowo. I oby tak dalej.
Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł150 nowych miejsc parkingowych powstaje w Krzeszowicach
Następny artykułPamiątki rodzinne Tamary Łempickiej w Muzeum Narodowym w Lublinie