Całkiem niedawno, bo 01 listopada minęła 130 rocznica urodzin mojego pradziadka Marcina Hujka. Jego przodkowie mieszkali we wsi Długoszyn od XVII wieku, mieszkają tam zresztą do dnia dzisiejszego. Odnalezienie ich wszakże po nazwisku jest bardzo trudne, z pozoru wręcz niemożliwe.
Dlaczego? Otóż przez wzgląd na fakt, że nazwisko to, niegdyś zupełnie neutralne, na przełomie XIX i XX wieku nabrało pejoratywnego znaczenia. Dlatego też wielu przedstawicieli rodu zrezygnowało z pierwotnego nazwiska, zamieniając je na inne. Tak więc wszyscy współcześni Hajkowie, Halińscy, Służałowscy czy Zielińscy to tak naprawdę Hujkowie. Pradziadek Marcin był jednym z ostatnich, którzy nazwiska nie zmienili. Zrobiła to nawet jego żona, a moja prababcia Waleria, córka Jana i Katarzyny Kasperczyk, pochodzących z Balina. Kładąc podpis, posługiwała się formą „Hajek”, co widoczne jest już w drugiej połowie lat 40-stych XX wieku, kiedy to owo nazwisko widnieje w ramach jej własnoręcznego podpisu na liście Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy. Było to niedługo po śmierci Marcina, który zmarł w styczniu 1946 roku.
Marcin Hujek jest jedynym z moich pradziadków, którego wizerunku nie znam. Bardzo nad tym ubolewam. Mam bowiem wszystkie fotografie pradziadków i prababć, nawet tych pochodzących z Galicji Wschodniej (dzisiejsza Ukraina). Co do pradziadka jednak nie mam pojęcia jak wyglądał. Zdaniem babci (Pani Stasi) podobny jak dwie krople wody był do niego brat babci, wujek Władysław. Całe rodzeństwo było zresztą do siebie dość podobne, co daje pewne wyobrażenie odnośnie wyglądu Marcina. Dzieci Marcin miał czworo; Jankę, Władysława, Edmunda i Marię, czyli moją babcię (wspomnianą Panią Stasię).
Był synem Anny Koziarz i Grzegorza Hujek. Miał brata Józefa oraz siostrę. Do szkoły chodził w Długoszynie; najpierw mieściła się ona w nieistniejącym budynku starej dyrekcji kopalni galmanu Fryderyk (ul. Głęboka), potem uczęszczał do szkoły przy ulicy Nadbrzeżnej (gmach dzisiejszej przychodni). Pradziadek większość swego życia przepracował jako górnik. Był strzałowym w kopalni „Juliusz”. Ok 1920 roku ożenił się a Walerią Kasperczyk, dziewczyną młodszą od siebie o dziewięć lat. Oprócz pracy w górnictwie pracował także na polu. Hujkowie mieli w Długoszynie bardzo dużo ziemi. Część areału stracili na rzecz rodziny Baranów. Siostra pradziadka bowiem (o ile dobrze pamiętam miała na imię Marianna) była do szaleństwa zakochana w jednym z przedstawicieli rodu Baranów (jego imienia nie znam). Rodzice Marianny byli skłonni wydać córkę za jegomościa lecz ten postawił warunek. Powiedział, że ożeni się z dziewczyną jeśli Hujkowie przepiszą mu spory kawał ziemi w okolicy dzisiejszej ulicy Widokowej, Krętej, Myśliwskiej. Rodzice zgodzili się. Jednak małżonek był złym i okrutnym człowiekiem. Marianna w rok po ślubie zmarła. Podobno z rozpaczy (zapewne prawdziwej przyczyny zgonu nikt nie określił. Ziemia w większości pozostała w rękach Baranów do dziś.
Pradziadek był podobno dobrym człowiekiem. Babcia do końca mówiła o nim „tatuś”. Bardzo dobrze go wspominała. Tym bardziej dziwi mnie to, że przez całe dekady na jego betonowym, niewielkim grobowcu nie było tablicy z informacją, kto jest w nim pochowany. Sama zaś prababcia Waleria spoczęła w innym miejscu. Oboje spoczywają na szczakowskim cmentarzu. Kiedy pytałem babci dlaczego przez tyle lat na grobie nie było żadnej informacji o Marcinie – ona nie potrafiła odpowiedzieć. Natomiast na pytanie o to, czemu nie spoczęli razem babcia zazwyczaj mówiła, że miejsce spoczynku było niezbyt ładne, w ciasnym fragmencie cmentarza. To był jedyny argument, a finalnie o miejscu pochówku prababci decydowała już sama babcia. Prababcia Waleria zmarła bowiem nagle, w wieku 70 lat. Przyjęli ją do szpitala z objawami ostrego zatrucia pokarmowego, w dniu wyjścia zaś (po około dziesięciu dniach) przewróciła się obok szpitalnego łóżka i nie wstała już nigdy. Zabił ją podobno zakrzep płucny. Sam pradziadek również zmarł nagle i niespodziewanie. W grudniu 1945 roku ślub brała jego córka Janka. Na weselu pito podobno wódkę z lewego źródła. Zupełnie jakby w tamtym czasie źródło nabywania alkoholu miało być inne. Tak czy owak sam pradziadek zatruł się. Miał boleści żołądka. Kiedy na początku stycznia było już naprawdę krytycznie, zabrano go do szpitala. Furmanką wieziono go do Chrzanowa w realiach ostrej zimy. Wyruszyli rano. Pradziadek zmarł na stole operacyjnym. Rozlało mu się podobno kilka wrzodów. Na pomoc było za późno. Prababcia wróciła bardzo późnym wieczorem. Sama. Pamiętam jak babcia (Pani Stasia) opowiadała, jak bardzo martwili się, jak się bali. Nie byli małymi dziećmi ale na cały dzień zostali sami. Było to tuż po wojnie. Pamiętam też, jak mówiła, że późnym wieczorem kilka razy słyszeli pukanie do okna. Jednak na zewnątrz nie było nikogo. Na śniegu nie było śladów. Bali się. Obawiali się, że to znak, że stało się najgorsze. Powrót ich mamy tylko to potwierdził. Pochowali go więc dość spontanicznie w jednym z zakątków szczakowskiego cmentarza. Leży sam. Teraz na grobie tablica już jest. Staramy się dbać o jego ziemny grób, choć nie ma już jego żony, jego dzieci. Moja babcia, jego najmłodsza córka, zmarła dwa lata temu w wieku niemal 91 lat. Wszyscy leżą na tej samej nekropolii.
Kiedy odwiedzam miejsce jego pochówku za każdym razem zastanawiam się jak pradziadek wyglądał. Bardzo mnie to nurtuje. Bardzo chciałbym poznać jego wizerunek. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się do niego dotrzeć. Ciężko mi zaakceptować to, ze jakimś absurdalnym „cudem” nie zachowało się żadne zdjęcie akurat jego, człowieka, z którym czuję jakąś dziwną, irracjonalną więź. Skąd ona się bierze? Czy to zwykła ciekawość historyka, czy to więzy krwi, czy fakt, że jestem górnikiem, tak jak kiedyś on? A może to nic innego jak świadomość, że sam jestem częścią niego samego, jego pokłosiem (jednym z wielu), zawieram tą część w sobie, że jestem sumą przeszłych pokoleń, których on stanowił fragment. Nie wiem tego na pewno. Ale za każdym razem kiedy jestem obok jego skromnej mogiły to mam nieodparte wrażenie, że jest, że jest bardzo blisko. Bliżej niż myślę. Wówczas to (ale tylko wówczas) nie przeszkadza mi to, że nie znam jego twarzy, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że są rzeczy, których i tak nie wyrazi ani nasza mowa, ani nie dostrzeże nasz wzrok, ani jakikolwiek z pozostałych zmysłów. W ostatecznym rozrachunku bowiem i tak nie ma to większego znaczenia.
Jarosław Sawiak
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS