A A+ A++

Przez naszą ligę przewijają się wagony obcokrajowców. Jedni są tu tylko na chwilę, inni piszą całkiem fajną historię, po czym próbują swoich sił w innych ligach. Starych znajomych z zagranicy z roku na rok przybywa i lubimy śledzić, co ciekawego dzieje się w ich karierach. Dziś wzięliśmy pod lupę zagranicznych zawodników, którzy odeszli z Ekstraklasy ostatniego lata.

Kilku z nich robi dobrą reklamę naszej lidze (jutro opublikujemy o nich tekst), ale póki co skupiamy się tylko na rozczarowaniach. Bo tych – no, niestety – jest co najmniej kilka. Odrzuciliśmy na wstępie wszelkich Fabianów Serrarensów, bo po nich niczego dobrego się nie spodziewaliśmy. Znalazło się jednak na naszej liście kilku graczy, którzy pozostawili po sobie dobre wspomnienia, a jednak po odejściu z ligi nie radzą sobie najlepiej. Czy wręcz – fatalnie.

Ale najpierw słówko o tych, którzy się nie załapali. To przede wszystkim trójka kontuzjowanych – Zoran Arsenić (wypożyczony do HNK Rijeka), Alon Turgeman (Austria Wiedeń) i Wołodymir Kostewycz (Dynamo Kijów). Każdy z nich trafił (bądź powrócił) do lepszych klubów niż w Ekstraklasie. I każdy zaliczył typową rundę do zapomnienia:

  • Zoran Arsenić zagrał tylko dwa mecze (po debiucie w lidze doznał urazu, który wykluczył go do końca listopada)
  • Alon Turgeman długo leczył kontuzję, przez którą wysypał się jego powrót do Wisły Kraków (wrócił pod koniec listopada, zdobył jednego gola w dwóch meczach),
  • Wołodymir Kostewycz zerwał więzadła na swoim czwartym treningu z drużyną, więc może mówić o zdecydowanie największym pechu.

Rozważaliśmy jeszcze dopisanie do piątki rozczarowań Filipa Markovicia i Heberta. Pierwszy, mimo że mamy już styczeń, wciąż nie znalazł nowego pracodawcy. W Śląsku zastanawiali się, czy nie zaoferować mu przedłużenia kontraktu, o jego losach zadecydowały tak naprawdę ostatnie tygodnie. Jak widać, wrocławianie nie mają czego żałować – nie jest to zbyt pożądany „produkt” na rynku. Hebert po odejściu z Wisły czeka na to, aż z końcem stycznia wygaśnie jego kontrakt. Czeka w domu, bo ani razu nie został zabrany choćby na ławkę w JEF United Chiba.

No dobra, wstęp mamy już z głowy. Który ze stranierich, jacy odeszli latem z Ekstraklasy, rozczarował nas najbardziej?

5. Christian Gytkjaer

Choć nie jest to typowa historia z gatunku „odbił się od lepszej ligi”, uznaliśmy, że Duńczyk musi znaleźć się w tym zestawieniu. Choćby na symbolicznym, piątym miejscu. Głównie ze względu na to, jakie były wobec niego oczekiwania. Odchodził jako król strzelców ligi, napastnik o świetnym wykończeniu, trzymający równą formę od początku swojego pobytu w Polsce, aż do samego końca. No i z kartą na ręku miał duży komfort przy wyborze nowego pracodawcy.

Postawił na AC Monza, ambitny projekt, który już wkrótce może zagościć we włoskiej elicie. Ale nie wiemy, czy z Gytkjaerem na pokładzie. Coś w tej maszynce do strzelania bramek się zacięło, bo do tej pory wpisał się na listę strzelców tylko dwukrotnie. Wprawdzie nadrabia asystami (ma ich cztery – połowę tego, co przez trzy lata w Ekstraklasie), ale i tak spodziewano się po nim dużo więcej.

Gdyby było inaczej, nie ściągnięto by w jego miejsce Mario Balotellego, który rozpoczął akcję „powrót do życia sportowca” i ma już na koncie debiut w barwach Monzy okraszony w dodatku bramką. Duńczyk więc zawodzi, ale nie jest to zawód po całej linii. I sam pewnie nie żałuje tego transferu – swoje zarobi, a i jest częścią projektu, o którym może po latach opowiadać wnukom. No i niewykluczone też, że wkrótce odpali na dobre.

4. Zvonimir Kożulj

Bośniak nie pozostawił po sobie w Szczecinie dobrego wrażenia. Głównie przez swoje podejście do ewentualnego transferu, na który naciskał w zasadzie od momentu, gdy zaczął się wyróżniać w Ekstraklasie. Prezes Jarosław Mroczek określa go jako „jedno wielkie rozczarowanie”. Oczywiście nie ma mowy o rozczarowaniu piłkarskim. A ludzkim.

Fakt, że w Szczecinie lepiej wspominają pożegnanie ze Spiridonoviciem, który symulował kontuzję, mówi bardzo dużo. Piłkarsko Kożulj, choć miał wahania formy, to miał też momenty, a liga zapamięta go jako jednego z lepszych fachowców od strzałów z dystansu, jacy pojawili się w ostatnich latach w Ekstraklasie. Po tym jak szybko – jeszcze w trakcie zawieszenia ligi – wymiksował się z umowy w Szczecinie, podpisał kontrakt z Gaziantep FK. I nie jest to dla niego kraina mlekiem i młodem płynąca. Gole? Jeden. Asysty? Zero. Mecze w pierwszym składzie? Dwa – oba w pucharze. W lidze pojawia się tylko na końcówki meczów i choć czyni to względnie regularnie, daleko nam do wniosku, że dokonał odpowiedniego wyboru dla swojej kariery.

3. Ze Gomes

Portugalczyk nie był żadną gwiazdą ligi, ale miał kilka cech, które rzadko oglądamy na polskich boiskach. Luz z piłką, nonszalancję, momentami ocierającą się wręcz o podwórkową piłkę. Lechia chciała go zatrzymać, ale przy wyborze „Saief czy Gomes?” padło na byłego reprezentanta USA. I dobrze, bo Gomes przepadł na pół roku.

W Benfice ewidentnie nie mają już nadziei, że stanie się gwiazdą dużego kalibru, na jaką się zapowiadał. Latem trwały próby wypchnięcia go z klubu, dlatego z dużą cierpliwością Benfica czekała na to, jak zachowa się Lechia. Gdy gdańszczanie powiedzieli ostatecznie „nie, dzięki”, Ze Gomes był bliski transferu do tureckiego Göztepe. Ale i ten transfer ostatecznie upadł. Portugalczyk został więc w Benfice, wziął na plecy numer 20, z którym w przeszłości grali Di Maria czy Simao Sabrosa, ale…

  • ani razu nie znalazł się w kadrze meczowej Benfiki,
  • jest przewidziany do gry w rezerwach, gdzie ani razu nie był w wyjściowym składzie,
  • zaliczył tam ledwie pięć wejść z ławki (łącznie 54 minuty).

Benfica mocno stawia na młodzież, więc to oczywiste, że w rezerwach grają ci, których w przyszłości będzie można grubo spieniężyć. Ze Gomes już do nich nie należy. Mimo wszystko, to rozczarowanie.

2. Marko Vejinović

Kontrakt w Arce mocno poprawił jego domowy budżet, ale niekoniecznie CV i pozycję negocjacyjną. Choć jego pobyt w Polsce ocenia się głównie przez pryzmat ogromnych zarobków – to po prostu dobry i renomowany piłkarz. Na tyle dobry, by spokojnie poradzić sobie po wyjeździe z Gdyni.

Tymczasem Vejinović dopiero kilka dni temu podpisał 2,5-letni kontrakt z ADO Den Haag, zaliczając tym samym przez pół roku klasyczny pusty przelot. Ograniczał się jedynie do treningów z drugoligowym FC Volendam, gdzie jednak – mimo dużej woli ze strony klubu – nie chciał podpisać kontraktu, licząc cały czas na ofertę z Eredivisie bądź propozycję intratnej umowy zagranicznej. Czekał, czekał, aż w końcu się doczekał. Co nie znaczy, że kilka miesięcy bez klubu należy uznać za jego sukces.

1. Jorge Felix

Już sam transfer Felixa do Sivassporu był jednym z tych ruchów, które pokazują nam nasze miejsce w szeregu. Autor 16 goli i 3 asyst, gość ciągnący Piasta na podium, wybrany najlepszym piłkarzem rozgrywek, idzie tylko do tureckiego średniaka? No tak, tylko. Jeszcze gorszą informacją dla nas jest fakt, że Felix w tym średniaku kompletnie przepadł. Przez całą rundę ligową nie dobił nawet do 90 minut.

Oczywiście, pewnie nie pomogła mu kontuzja, przez którą wypadł na pięć meczów ligowych. Ale to nie jest też żadne usprawiedliwienie, skoro Felix tylko raz, w pierwszym meczu w sezonie, znalazł się w wyjściowym składzie. Został zmieniony po pierwszej połowie i dostawał już potem tylko same ogony i jeden mecz w pucharze Turcji. Pewnym magnesem dla niego mogła być gra w Lidze Europy, ale Hiszpan nie dostał w niej ani minuty. Nic, zero, null. Zwyczajnie przegrywa rywalizację o miejsce w składzie. W Sivassporze. Najlepszy piłkarz Ekstraklasy.

Fot. FotoPyK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolowanie na zaginioną, jedną z największych czarnych dziur we Wszechświecie
Następny artykułTCS. Świetni Polacy w kwalifikacjach!