W niezwykle osobistym wywiadzie dla magazynu “People” 59-letni Obama przyznaje, że napięcie małżeńskie było ukrytym znakiem rozpoznawczym jego prezydentury. – Taka jest prawda o naszych czasach w Białym Domu – mówi. – Michelle bardzo wierzyła w moją pracę, ale była mniej optymistyczna, jeśli chodzi o to, co mogę zrobić… Jest bardziej sceptyczna wobec polityki i bardziej świadoma ponoszonych kosztów – dodaje.
Niemniej jednak polityk uważa, że “wyszli z tego cało”. – W Białym Domu było wiele radości. Nigdy nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak niezwykłym przywilejem jest tam żyć. Co najważniejsze, nasze dzieci wyszły stamtąd nietknięte i są cudowne, życzliwe, kreatywne – i nie czują się lepsze od innych. Czuję ogromną ulgę – stwierdza.
Z drugiej strony, Obama wyjawia, że jego żona ledwo radziła sobie ze stresem. – Presja, konieczność zrobienia wszystkiego dobrze, bycia aktywnym w każdej chwili – wymienia, z czym mierzyła się Michelle. W wywiadzie Barack rozważa swoją rolę w tym, jak była pierwsza dama czuła się, żyjąc na szczycie władzy i jak on sam przyczynił się do jej poczucia samotności. – Były chwile, kiedy myślę, że była sfrustrowana, smutna lub zła, ale wiedziała, że muszę się martwić o Afganistan lub kryzys finansowy – mówiła. – Więc wszystko w sobie tłumiła.
Małżeństwo przetrwało ciężkie próby. – Wzięliśmy głęboki oddech po opuszczenie Białego Domu. Zajęło nam jednak trochę czasu, żeby porozmawiać o tym, jak ona się czuła. Mogła się wreszcie zrelaksować – stwierdza Obama. To sprawiło, że znów zaczęli cieszyć się sobą. Wiele zrobiło też to, iż ich córki poszły na studia i Michelle nie staje już na głowie, by być supermatką. – Ma czas, żeby się wygłupiać – zauważa Barack.
Maria Sadowska stanęła w obronie Polek. Zaśpiewała na strajku
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS