Właściwie to nie wiem, czy Bóg istnieje. Czy wierzę? Czasem tak, czasem nie. Jak to czasem tak, a czasem nie? Otóż wiara nie jest stanem człowieka. Nie można być wierzącym, tak jak się jest Polakiem, żołnierzem, mężczyzną, kobietą. Wiara nie jest – jak to uczą czasem duchowni – stanem osiąganym w wyniku jednorazowego lub ponawianego aktu wyznania wiary, nie jest skutkiem przyjęcia takiego, a nie innego poglądu, że Bóg jest. Wiara jest “czynnością”, jazdą na rowerze, oglądaniem łodyg trawy w słońcu, marzeniem o “lepszej przyszłości”, zmaganiem się z życiem. Wiara jest aktywnością, stąd… może się pojawiać i znikać na przemian w życiu człowieka. Choć może i to życie przenikać, ale to już sztuka, wyższa szkoła jazdy.
Ale czy wiara zbawia? Mój kościół uczył mnie ustami tych, co mianowali się kapłanami, gdzieś w III IV wieku po Chrystusie, że tak. Być może do pewnego stopnia, wierząc – “stwarzamy” Boga. “Stwarzamy go dla Siebie”. Czynimy go rzeczywistością nam – dostępną.
Czy gdyby nikt z ludzi w Boga nie uwierzył, to istniałby dla nich? Trafiliby wszyscy do piekła, a przecież to jest miejsce, stan, którego cechą konstytutywną jest to, że Boga tam NIE MA. Więc bez wiary, Boga dla ludzi by nie było. Ale czy byłby obiektywnie? Ale co to znaczy – obiektywnie? Jeśli obiektywnie, to znaczy w takim sensie, w jakim dla nas obiektywnie istnieje kamień przy drodze, to chyba – nie, bo obiektywnie odczuwalibyśmy w owym piekle tylko siebie i… trawiącą nas samotność. Nic więcej.
Ale w jakiego Boga wierzyć? I znów – czy wiara zbawia? Bo przecież ludzie wierzą w różnego Boga. Jedni wierzą w Boga mściwego, który mści się za grzechy na kolejnych pokoleniach tych, co je popełnili, nawet do trzeciego pokolenia. Inni wierzą w Boga czystości, którego żaden brud nie może dotknąć a jeśli to świętokradztwo. Jeszcze inni w Boga sędziego i prawodawcę, który ma w dłoniach listę “paragrafów” odnośnie naszego życia i postępowania, i każdego z owej listy na koniec rozlicza, skazując na wieczne umieranie i cierpienie albo nagradzając życiem i radością za karne przestrzeganie, o którego zasadach informują jego przykazania ogłaszane przez uprawnionych specjalistów i tych, co mówią w jego imieniu, bo ich do tego wybrał i upoważnił.
Jeszcze inni wierzą w Boga regulatora, w Boga planistę, który ma plan wobec świata i życia każdego człowieka, i powołaniem człowieka jest ten plan realizować i biada mu, jeśliby pomyślał lub zrobił inaczej. Oczywiście plan ów, w dostępny sposób zapisany nie jest, ale są odpowiedni “natchnieni”, którzy nas o tym planie pouczają.
Można jeszcze wierzyć w Boga współpracownika, pomocnika i towarzysza. Kogoś z kim można się spierać, kogo można prosić o pomoc, kogoś z kim walczył biblijny Jakub i zwyciężył, i dlatego został nazwany “Izrael”.
I można jeszcze wierzyć w Boga miłości. W obejmującą nas przed pierwszym połączeniem i podziałem dwóch komórek płciowych miłość, której wolą, celem i intencją było od zawsze… nasze zaistnienie. Jedyne takie, niepowtarzalne, nigdy już nie mające miejsca, wyjątkowe w skali i przestrzeni wszechświata. Można wierzyć w Boga, który nie ma żadnej innej intencji od tej, by człowiek był, a jednak… te wszystkie dzieci, którym być dłużej – nie dane było, stanowią czasem wyzwanie, zagadkę. Może nierozwiązywalną.
A jednak – “I złe duchy wierzą. I drżą” – pisze Apostoł, przekazując tę zapoznaną prawdę, że wiara sama z siebie jednak nie zbawia. Nie zbawia uznanie Boga za istniejącego, bo sam intelektualny gest, to za mało.
Więc może Boga, trzeba, można – jasne, że o tym mówią, ale mówią też różne inne rzeczy – kochać. To jest generalnie pewien problem w łonie mojej religii. Bo podobno łączą się: bojaźń boża z tą miłością. Guzik prawda. Sztuczki intelektualne, wymuszone próbą uzgadniania zmieniającego się odczytywania tego, czym, kim jest Bóg.
Ale kim właściwie jest? Czy właściwie jest? – zapytają inni. Czy to jest po prostu wytwór wyobraźni ludzi, potrzebny im do wytłumaczenia niewytłumaczalnych zjawisk natury? Skoro nastąpiła jakaś katastrofa, powódź, wylew wód, to pewnie na dnie morza-jeziora, siedzi “Mzimu”, który je wzburza i zalewa, domy ludzi, pola, zwierzęta.
Czy Bóg, przekonanie o jego istnieniu, jest wynikiem prymitywizmu dawnych ludzi? Potrzebnym im narzędziowo pomysłem, do tłumaczenia obserwacji, do kontroli nad innymi? I teraz uwznioślony pracą pokoleń “kapłanów”, nadal pełni te same funkcje, tylko w nieco bardziej wyrafinowanej “postaci””?
A może jest przeciwnie? Może Bóg to szczytowy efekt dążeń człowieka do tego, by zrozumieć rzeczywistość. Nie w sensie mechanizmów jej funkcjonowania, ale w sensie losu człowieka, natury samej rzeczywistości, nie tyle w jej fizycznym – poznawanym zmysłami aspekcie, ale w jej “kształcie” niefizycznym, tym poznawczym, tym meta-fizycznym.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS