A A+ A++

To niejedyny przypadek grzebania żywcem. Tego typu praktyki zdarzały się także w innych miejscach starożytnego i nowożytnego świata. Po setkach czy tysiącach lat trudno co prawda o jednoznaczne dowody, że ktoś został pochowany za życia, ale istnieją przekazy historyczne, które potwierdzają istnienie takich praktyk.

Czytaj też: Dlaczego człowiek zaczął nosić ubrania? Nie chodzi o poczucie wstydu z powodu nagości

Kodeks honorowy

W Anyang, ponad 2 km od starożytnej stolicy Chin – Yinxu, wojownicy zostali pochowani na cmentarzysku odkrytym w 2019 r. przez badaczy z miejscowego Instytutu Zabytków Kulturowych i Archeologii. Prowadzone tam wykopaliska dobiegają końca. Naukowcy odkryli kompleks grobowców, na który składa się 18 ścian fundamentowych, 24 komory grobowe oraz specjalnie wykopane doły dla koni i rydwanów. Wszystkie groby należały do jednej rodziny, która podpisywała się imieniem Ce. Takie inskrypcje udało się odczytać na elementach ubioru i zbroi z brązu oraz ceramice.

Ród był bardzo zamożny. Świadczy o tym nie tylko wielkość grobowca, ale i cenne przedmioty z jadeitu i masy perłowej znalezione przy zmarłych. Dowodem na to, jak znacząca musiała być ta rodzina, jest sześć powozów z końmi i wojownikami, które zostały umieszczone przed wejściami do komnat grobowych.

Z ułożenia szczątków wojowników archeolodzy wywnioskowali, że nie zginęli oni na polu bitwy. Mieli służyć swoim panom po śmierci jako straż przyboczna. Byli w tym celu odpowiednio przystrojeni – mieli zdobione kapelusze, a ich konie złote elementy uprzęży.

Ułożenie szczątków wojowników wraz z końmi wskazuje, że odpowiednio przystrojeni mieli służyć swoim panom po śmierci jako straż przyboczna


Ułożenie szczątków wojowników wraz z końmi wskazuje, że odpowiednio przystrojeni mieli służyć swoim panom po śmierci jako straż przyboczna

Fot.: Anyang Institute / NIEZAREJESTROWANY

Pogrzebani żywcem słudzy i zwierzęta nie byli w starożytnych Chinach niczym nadzwyczajnym. Była to powszechna praktyka za rządów dynastii Shang. W tym czasie, od 1600 r. p.n.e. do 1046 r. p.n.e., Chiny rozkwitały. Jednocześnie umacniał się system feudalny, w którym przemoc była na porządku dziennym, a od poddanych wymagano bezwzględnego posłuszeństwa wobec rządzącego klanu. Człowiek będący głową dynastii był nie tylko najwyższą władzą w państwie, ale miał także mandat niebios, jak wierzyli Chińczycy – pisze prof. Keren Wang z Penn State University. Poddaństwo i władza były więc decyzją bogów, a ofiara z poddanych sztandarowym sposobem zyskania przychylności niebios.

Dynastia Shang wyznawała kult najwyższego boga Shang-Di, którego polecenia mógł odczytać wyłącznie król za pomocą specjalnych wróżb. Większość wróżb dotyczyła żądań ofiar z ludzi, pisze prof. Wang. Składano je podczas dwóch ceremonii. Jedna, xunzang, wymagała od bliskich i współpracowników króla popełnienia rytualnego samobójstwa po jego śmierci, a druga, reji, kazała wysyłać w zaświaty z możnowładcą część jego niewolników czy poddanych.

– Xunzang przetrwało w Chinach tysiąclecia i ślady po tym rytuale znajdujemy w kościach mężczyzn i kobiet. Natomiast reji było praktykowane wyłącznie w czasach dynastii Shang, a jego ofiary były głównie mężczyznami – pisze prof. Wang w artykule na stronie Penn State University. Część ofiar, w tym wojowników z grobowca z Anyang, grzebano żywcem, ale większość mordowano, najczęściej przez obcięcie głowy, a ciała wrzucano do masowego grobu. Największe takie rytualne morderstwo popełnił król Shang Wudang, który złożył w ofierze bogowi Shang-Di 9 tys. niewolników.

Ludzie filary

Wiara w to, że ofiara z żywego człowieka jest jednym z najskuteczniejszych sposobów na przebłaganie bóstw, silna była w wielu dalekowschodnich krajach. Za pomocą takich ofiar przychylność sił nadprzyrodzonych zapewniali sobie budowniczowie pałaców i mostów. W nękanych trzęsieniami ziemi krajach wschodniej Azji nigdy nie było wiadomo, czy budowlę uda się dokończyć i jak długo ona postoi. Ktoś wpadł zatem na pomysł, że gwarancją długiego trwania budowli będzie zakopanie w jej fundamentach żywego człowieka. Tak narodziła się ceremonia określana w Chinach jako da sheng zhuang. Najstarszy przypadek zakopania żywcem pod budową pochodzi z prowincji Henan. Było to około 1900 r. p.n.e. W fundamentach osiedla w Dongzhao pochowano dziecko.

W podobnej ofierze złożone zostały zapewne trzy osoby – dwaj mężczyźni i 20-letnia kobieta, których szczątki odkryli archeolodzy z Narodowego Instytutu Badawczego Dziedzictwa Narodowego w Gyeongju w Korei Południowej podczas badania fundamentów fortecy pałacowej Wolseong z IV wieku n.e. – Kości znajdują się w pobliżu głównego wejścia. Można założyć, że ludzie i zwierzęta zostali pochowani w ramach rytuału bezpiecznego budowania – mówił Jang Gi-myung, archeolog z Gyeongju.

Czytaj też: Ciemne strony greckich miast. Domy publiczne pełne niewolnic, związki z nieletnimi, niewolnictwo

Zwyczaj ten znany był również w Japonii i miał nazwę hitobashira. Do dziś krąży wiele legend wskazujących budynki, pod którymi jeszcze całkiem niedawno zakopywano ludzi w ofierze. Ponoć ceremonia hitobashira zapewniła niezwykle długie trwanie najstarszemu japońskiemu zamkowi Maruoka, wzniesionemu w XVI wieku.

Według legendy podczas budowy zamku jedna ze ścian nieustannie się zawalała. W końcu kapłani orzekli, że wymaga ofiary z człowieka. Dobrowolnie zgodziła się zostać nią pewna uboga kobieta w zamian za obietnicę, że jeden z jej synów zostanie samurajem. Kobietę zakopano żywcem pod fundamentami, ale bogacz słowa nie dotrzymał. Budowę zamku dokończono, ale jego ściany ciągle były podmywane przez deszcze – łzy hitobashiry.

Zamek wciąż stoi. Szczątków kobiety nigdy nie znaleziono. Prace inżynieryjne pozwoliły na ustalenie, że feralną ścianę nieudolni budowniczy próbowali postawić na luźno usypanych kamieniach budynku, który istniał tam wcześniej. To powodowało problemy przy budowie i dlatego zapewne zdesperowani budowniczy uznali, że pomoże tu tylko hitobashira.

Grobowce były wyposażane w naczynia z brązu z inskrypcjami rządzących klanów


Grobowce były wyposażane w naczynia z brązu z inskrypcjami rządzących klanów

Fot.: Anyang Institute / NIEZAREJESTROWANY

Ofiarne pochówki znajdowane są na całym świecie, ale ślady na szkieletach nie zawsze pozwalają stwierdzić, czy ktoś był pochowany żywcem, czy zabity tuż przed złożeniem do grobu. Ofiary z żywych ludzi mogły składać też najstarsze cywilizacje Bliskiego Wschodu, w tym Mezopotamia. W 2014 r. archeolodzy z Uniwersytetu Eze w Izmirze, którzy prowadzili wykopaliska w Basur Höyük w południowo-wschodniej Turcji, natknęli się na ciała 12-letnich dzieci – chłopca i dziewczynki, otoczone ciałami ośmiu dorosłych i obsypane cennymi przedmiotami, m.in. setkami grotów strzał. Wszystkie ciała zostały złożone w jednym momencie, a dorośli mieli najwyżej 20 lat. Na szkieletach dwojga z nich znaleziono ślady urazów. Przyczyna śmierci reszty pozostaje nieznana. Możliwe, że zostali ogłuszeni czy zranieni i zepchnięci do grobu ofiarnego. Jak twierdzi dr Brenna Hassett z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, która brała udział w tych badaniach, zakopane osoby mogły mieć rany kłute w tkankach miękkich, które dawno się rozłożyły. Naukowcy są przekonani, że najważniejszymi osobami w tym pochówku była dwójka dwunastolatków, a dorośli, ułożeni w specjalny sposób, jakby jeden za drugim, to najpewniej służący, mający sprawować pieczę nad dziećmi w zaświatach.

Dzieciobójczynie do piachu

Pogrzebanie żywcem przez wieki było też wyrafinowaną formą kary śmierci. Do takiego okrucieństwa posunął się cesarz Qin Shi Huang z dynastii Qin, który wrzucił do grobu 460 konfucjańskich uczonych. Władca ten w latach 221-210 p.n.e. przeprowadzał pierwszą w chińskiej historii kulturalną czystkę, uznając, że stłumienie rozwoju intelektualnego społeczeństwa sprawi, że poddani będą bardziej posłuszni. Uczeni, znawcy literatury, poezji, a zwłaszcza wcześniejszej historii Chin, stali się dla nowego cesarza największymi wrogami. Uczonych, którzy nie zdecydowali się odrzucić swoich badań, władca pogrzebał żywcem, do tego spalił tysiące ksiąg – tak przynajmniej pisze starożytny historyk Sima Qian, będący na usługach dynastii Qin.

Pogrzebanie żywcem było najwyższym wymiarem kary znanym również w Europie. Rzymski historyk Tacyt w dziele „Germania” pisze, że Germanowie praktykowali dwa rodzaje kary śmierci. Lżejsza polegała na powieszeniu na gałęzi drzewa, a bardziej okrutna na ciasnym związaniu i wrzuceniu twarzą w dół do błotnistego dołu, a następnie przysypaniu ziemią. Pogrzebanie żywcem było usankcjonowaną prawnie karą za zgwałcenie dziewicy w Świętym Cesarstwie Rzymskim w XIII w. n.e., a w 1583 r. biskup Bremy oficjalnie ustanowił prawo, zgodnie z którym kobieta oskarżona o dzieciobójstwo ma zostać zakopana żywcem.

W średniowieczu często grzebano żywcem także osoby, które podejrzewano o czary albo opętanie przez złe moce. W Capo Colonna we Włoszech archeolodzy odkopali dwa groby z VIII-IX w. n.e. Ludzie byli w nich ułożeni twarzami do ziemi, z plecami obciążonymi ciężkimi piaskowcami. Podobny grób znaleziono w angielskim Sewerby. Leżąca w nim kobieta była również przygnieciona ciężkim kamieniem położonym w okolicach kręgosłupa lędźwiowego. – Ten sposób przygniecenia ciała uniemożliwia podniesienie się i jakiekolwiek ruchy nogami – pisze Esmeralda Lundius z Durham University.

Stosunkowo mało jest archeologicznych i historycznych dowodów na przypadkowe pogrzebanie człowieka żywcem. W większości kultur na świecie zapobiega temu zwyczaj odwlekania pochówku przez kilka dni od śmierci i odprawianie w tym czasie rytuałów pożegnalnych. To niezawodny sposób na przekonanie się, że zmarły naprawdę nie żyje. Dlatego prawdziwym fenomenem, intrygującym nie tylko psychiatrów, ale i historyków, jest wybuch w XVIII i XIX w. psychozy przed pogrzebaniem żywcem, która zyskała miano tafefobii. Cierpieli na nią m.in. Fryderyk Chopin, Alfred Nobel i Fiodor Dostojewski.

Szukano sposobów, które pozwoliłyby osobie pogrzebanej żywcem na wywołanie alarmu z trumny. W 1882 r. J.B. Krichbaum opatentował urządzenie, które umieszczano w wieku trumny. Pozwalało ono zastukać zmarłemu w wierzch grobowca i dawało mu dostęp do świeżego powietrza. W 1868 r. Franz Wester wynalazł specjalny dzwonek z rączką w trumnie. Gdyby zmarły obudził się w grobie, mógł chwycić go i poruszyć dzwonkiem umieszczonym nad ziemią.

Nie wiadomo, żeby ktokolwiek pukał albo dzwonił z grobu, ale w tamtych czasach nocny spacer po cmentarzu stał się przeżyciem dla ludzi o stalowych nerwach.

Czytaj też: Sekret spalonych miast. Nowe spojrzenie na historię wschodniej Europy

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMaterna: Wiem jedno: Nowy trener polskiej reprezentacji ma świetną fryzurę
Następny artykułWładza idzie po biznes