A A+ A++

O klubie z Cichej znowu ma być głośno. Ruch Chorzów mozolnie wspina się w kierunku Ekstraklasy, a jako beniaminek pierwszej ligi dostał wymarzoną okazję do sprawdzenia, w którym właściwie jest miejscu. Wielkie Derby Śląska z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski.

Pociąg Kolei Śląskich stopniowo wytraca prędkość. Za oknem już widać pierwsze budynki z niebieską „erKą” na murach. Wjeżdżamy do Chorzowa, dawniej Królewskiej Huty, dziś już wyłącznie królestwa Ruchu. Dworzec wybudowano w 1913 roku, jeszcze przez Koenigliche Eisenbahn-Direktion. Budynek postawiony na planie prostokąta widział wiele, modernistyczne ściany oglądały dwie wojny światowe, trzy powstania, zmiany granic, rozkwit i upadek kopalń. A kiedy trzy lata temu Niebiescy pierwszy raz w historii spadli poza poziom centralny, mogły powiedzieć, że zobaczyły już wszystko. Nawet koniec świata.

Ruch Chorzów – odrodzenie

Kaj jest Ruch? – w maju 2019 odpowiedzią na to pytanie była trzecia liga. Kiedyś Niebiescy zdobywali cztery, trzy i dwa mistrzostwa Polski z rzędu, w tamtym miesiącu zaliczyli trzeci spadek. No koniec świata. A – co gorsza – wcale nie było pewne, gdzie wylądują, bo potężne, wielomilionowe długi ciągnęły w dół silniej niż grawitacja. Czwarty szczebel rozgrywkowy był upokorzeniem, ale mimo wszystko jeszcze nie dnem. Tym należałoby określić bankructwo i nie przystąpienie do ligi.

17.29 – wychodzimy z dworca Chorzów Batory i momentalnie wiemy, że coś się dzieje. Przy samym wejściu radiowozy. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem. Po kilku krokach można się zorientować, że Ruch nie umarł i pewnie gra ważny mecz. Po następnych kilkunastu wiadomo, jakim cudem nie stracił życia. Ciut ponad trzy godziny do spotkania, a na ulicy Armii Krajowej już przechadzają się grupki w niebieskich barwach. Tu trzy osoby, tam siedem, obok cztery. Delegacja Unii Oświęcim z trudem mieści się na wąskim chodniku nawet, idąc jeden za drugim w dwuszeregu. Kibice. To oni tchnęli życie w wydawało się śmiertelnie chory klub.

Seweryn Siemianowski – prezes. Marcin Stokłosa – wiceprezes zarządu. Tomasz Ferens – rzecznik prasowy. Marek Godziński – fanatyk Ruchu z doświadczeniem korporacyjnym, który pracował jako wolontariusz. To tylko kilka przykładów fanów, którzy pomagali lub pomagają utrzymać Niebieskich na nogach. Ksywy kolejnych można przeczytać na ścianie klubowego sklepiku, a całe mnóstwo pozostaje w cieniu. Kupi cegiełkę, szalik, krawat, spinkę do mankietu czy skórzaną torbę. Albo opłaci loże w SkyBoksie.

Sami swoi

18.52 – śpiewy, petardy i policyjne syreny słychać daleko od stadionu. Przyjechali goście z Zabrza. Najpierw autokar z piłkarzami Górnika wtoczył się na Cichą od Dąbrowskiego, a po niecałej minucie Drogową Trasą Średnicową przejechały autobusy z 465 kibicami. Wielkie Derby Śląska. Po sześciu latach, sześciu miesiącach i 10 dniach przerwy. Co prawda nie w Ekstraklasie, z której od lutego 2016 spadali i jedni, i drudzy, a w Pucharze Polski, ale przynajmniej znów na szczeblu centralnym.

Górnik zleciał jako pierwszy, właśnie w sezonie 2015/16, za to wrócił błyskawicznie, po roku w pierwszoligowym czyśćcu. Trener Marcin Brosz oparł zespół na miejscowych i zagrało, a następnie jako beniaminek awansował do eliminacji Ligi Europy z czwartego miejsca. Symbolem tamtej ekipy może być scena z listopada 2017, kiedy obrońca Adam Wolniewicz godzinę przed wschodem słońca wrócił do domu w Rudzie Śląskiej ze spotkania w Warszawie z Legią. Okazało się, że żona – która też była w stolicy i wróciła późną nocą – ze zmęczenia zostawiła klucz w zamku. I pieronie, za żadne skarby nie dało się go wypchnąć. Dzwonka jeszcze nie było, telefon wyciszyła, defensor dobijał się bezskutecznie. Ale rozwiązanie kłopotu było kilka bloków dalej. Mieszkanie rodziców. Wolniewicz nie musiał spać na wycieraczce, bo był u siebie. W tamtej drużynie było 10 Ślązaków, z czego sześciu urodzonych i wychowanych w regionie występowało regularnie. Swoich synków.

Od pewnego czasu w Zabrzu stają się coraz bardziej międzynarodowi, tylko w ostatnim oknie transferowym zatrudniono dwóch Niemców, Fina, Szwajcara, Słoweńca i Japończyka. Za to w Ruchu, który z Ekstraklasy spadł w sezonie 2016/17, stawiają na synków z okolic. W 20-osobowej kadrze na derby znalazło się 13 urodzonych lub wychowanych w województwie śląskim, z czego 12 można uznać za Ślązaków (bo Krzepice, gdzie na świat przyszedł Artur Pląskowski, to historycznie Małopolska). Takiego Daniela Szczepana wręcz pełną gębą, bo przecież jeszcze za czasów GKS Jastrzębie pracował w Kopalni Węgla Kamiennego „Marcel” w Radlinie i tak jak setki tysięcy Ślonzoków od XVIII wieku wyrywał z trzewi regionu „czarne złoto”.

Nowe porządki

19.42 – przy bramach prawie 90-letniego stadionu tłoczy się coraz więcej kibiców. Słowo „ciul” jest odmieniane przez wszystkie przypadki, najczęściej słychać: – Ciul z tym!

Gdyby trzy lata wcześniej w ten sam sposób zareagowano na degrengoladę klubu, nie byłoby tych derbów, ale fani zrobili porządek. Jakkolwiek to zabrzmi. Najpierw był bojkot, później rozmowy i postulaty zmiany zarządu oraz prezesa. Wreszcie wejście przedstawicieli fanów do Ruchu i ogarnianie bajzlu, który powstawał od lat. Uczciwie spłacanie milionowych zobowiązań, naprawianie wizerunku, powierzchowny remont obiektu, który widział 13 mistrzowskich ekip (pierwszy tytuł zdobyto przy ulicy Kaliny), a ostatnio podziwiał jak zespół wygrzebywał się z trzecioligowego piekła, skąd w górę prowadzi wąziutki korytarz, bo awansuje tylko jeden.

Stadion to kość niezgody między fanami a prezydentem Chorzowa Andrzejem Kotalą. Miał być nowy, a nie ma. Obiecał, a nie dotrzymał słowa. Bez wsparcia urzędu miasta Niebiescy nie przetrwaliby ostatniego kryzysu i nikt o tym nie zapomina, ale jednocześnie nikt nie puszcza w niepamięć zapewnień o budowie stadionu.

Postawiono nowy sklep klubowy, odmalowano krzesełka, wymieniono herb na dachu trybuny. Przy Cichej robią, co mogą, ale w ten sposób czasu się nie oszuka. Przez niebieski płot okalający boisko treningowe przebija rdza, nie ma sanitariatów z prawdziwego zdarzenia. W Zabrzu proszą piłkarzy o granie jak za dawnych lat, a w Chorzowie można odnieść wrażenie, że te dawne lata ciągle trwają.

20.18 – zawodnicy gospodarzy kończą rozgrzewkę, zbiegają do szatni, na pożegnanie dostają oklaski, mnóstwo widzów z ponad dziewięciotysięcznego tłumu stoi. Pierwszeństwo w zakupie biletów mieli karnetowicze, członkowie stowarzyszenia Wielki Ruch oraz fani obecni na meczu z Puszczą Niepołomice. Tysiąc wejściówek, które trafiło do wolnej sprzedaży, zniknęło po 13 minutach. Błyskawicznie.

20.33 – sędzia Sebastian Jarzębak zaczyna szpil. Każde podanie, odbiór, strata, wślizg, strzał wywołują reakcję trybun. Pomruk niezadowolenia po złym przyjęciu. Westchnięcie pełne zawodu po nieudanym uderzeniu. Wściekłość po faulu przeciwnika. Stara, wysłużona trybuna kryta momentami drży od tupania widzów. Wydaje się, że naprawdę od wyniku spotkania ze znienawidzonym sąsiadem, który także 14-krotnie wygrywał Ekstraklasę, zależy życie tłumu.

Jednak też wstyd

Gańba! – czyli wstyd. Dziennik Zachodni to słowo wymienił wśród 15 z gwary śląskiej, które po prostu trzeba znać. W czwartek większość związana z Ruchem doskonale wiedziała, co to znaczy. Nie, nie z powodu porażki, bo Niebiescy – było nie było pierwszoligowiec – postawił się Górnikowi i poległ minimalnie, 0:1. Też nie za sprawą słabej postawy przed przerwą.

Szczególnie pierwsza połowa… Nie wiem, czy Górnik zagrał tak dobrze, czy my byliśmy tak wystraszeni. Do przerwy było mnóstwo strat, przechwytów. Zły jestem o tę pierwszą połowę – przyznał trener gospodarzy Jarosław Skrobacz.

Wstyd Ruchowi przyniosła garstka kibiców z sektora 6, którzy uznali, że warto spalić szaliki gości, a następnie podjąć próbę sforsowania ogrodzenia i ruszenia na przyjezdnych, a kiedy ochrona im w tym przeszkadzała, zaczęli rzucać petardami i szklanymi butelkami, wyrywać krzesełka. Tak, z własnego obiektu. Nie, nic sobie nie robili z monitoringu, o którym spiker kilkukrotnie im przypominał.

To jest tragedia! Takie osoby powinny być eliminowane ze stadionów. Chciałbym jednak podkreślić, że 99 procent kibiców zachowywało się normalnie, kibicowało i wspierało Ruch – tak na łamach sport.pl komentował zajście prezes Siemianowski.

Wstyd Niebieskim przyniósł duet siedzący po przekątnej do sektora 6, który zerwał się – najwyraźniej zachęcony szarżą na płot po drugiej stronie – i przeskoczył przez ogrodzenie, by popędzić na spotkanie przeznaczenia do przyjezdnych. Nie dobiegł, bo drogę zagrodzili im stewardzi.

Ruch spadał do piekła, zawrócił, ale ciągle jest w trakcie drogi do raju. Na szczęście w klubie są tego świadomi, dlatego spiker tak zawzięcie przypominał o wysiłku wkładanym w odbudowę dobrego imienia Niebieskich. Misja trwa, takie sytuacje jedynie sprawiają, że staje się trudniejsza do wykonania.

Robota jeszcze nieskończona

Wielkie Derby Śląska dały kilka odpowiedzi. Ruch rośnie w siłę sportowo i nieprzypadkowo jest wiceliderem pierwszej ligi (w drugiej lidze spędził ledwie sezon). Choć poniósł porażkę, długimi momentami był w stanie przeciwstawiać się Górnikowi. Pewnie na Ekstraklasę jeszcze całkowicie gotowy nie jest, ale zdaje się być na dobrej drodze. Nieustannie ma wiernych kibiców, którzy bez względu na przeciętny standard stadionu są gotowi wypełnić go do ostatniego dozwolonego miejsca. Ale jednocześnie władze Niebieskich zobaczyły, że nie wszędzie zapanował porządek. Robota jeszcze nieskończona.

CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKsięgowa – praca zdalna z orzeczeniem o niepełnosprawności
Następny artykułKonkurs fotograficzny pt. “Pocztówka z wakacji”