A A+ A++

Historia nie stała po stronie Atletico, dobitnie wskazując, że w XXI wieku tylko trzykrotnie “Los Colchoneros” zdobywali Santagio Bernabeu. Czasami decydował pech, czasami jakość piłkarska. Dziś, choć mecz rozgrywano na stadionie Alfredo Di Stefano, dały się we znaki oba te aspekty. Choć Atletico zagrało taką mizerię, że nawet los nie musiał specjalnie pomagać Realowi. Ba, po takich derbach Madrytu człowiek mógłby się poważnie zastanowić, czy aby na pewno właściwa część miasta okupuje pozycję lidera. Ekipa Simeone przypominała co najwyżej Osasunę, nie drużynę, która miała pędzić otwartą autostradą po mistrzostwo Hiszpanii.

Jeszcze przed meczem wydawało się, że wszystkie karty w ręku ma właśnie Cholo. Sprecyzowany pomysł taktyczny, ba, nawet poszerzenie własnego arsenału o grę w ustawieniu 3-5-2, z nieco większym animuszem ofensywnym. Poszczególni zawodnicy w wysokiej formie, defensywa to właściwie monolit. Rywal w kłopotach, wymęczony po walce o uniknięcie kompromitacji w Lidze Mistrzów.

Ale gdy pierwszą składną akcję dla Realu stworzyła stara gwardia: Kroos, Benzema, Modrić, było jasne – weterani nie zapomnieli jeszcze jak się gra w piłkę.

Co prawda wyszedł z tej inicjatywy strzał-popierdółka, takie pierwsze, nieśmiałe ostrzeżenie, ale niosące jasny przekaz. Naciskamy, gramy swoje, lidera się nie boimy. Kilka chwil później, już w 9. minucie, Jan Oblak musiał przypomnieć kilku niedowiarkom, że jest obecnie najlepszym bramkarzem La Liga. Benzema przylutował w okienko, a słoweński golkiper sparował piłkę na słupek. Top. Atletico w nosie miało kolejne ostrzeżenie Realu, wciąż chowało się za podwójną gardą, no, i w końcu się doigrało. Rzut różny, dorzut Toniego Kroosa, gol Casemiro. Nie wiemy, co oglądała ekipa Simeone przed wyjściem na mecz derbowy, choć śmiemy podejrzewać, że ktoś podmienił kasety. Fatalne krycie w polu karnym, uniki przed piłką, jeden strzelec w towarzystwie trzech obrońców. Kurczę, przypominało to grę obronną Podbeskidzia.

Niewiele lepiej było w pierwszej połowie ze środkiem pola Atletico, o ile nie w całym spotkaniu. Mówiąc wprost, on po prostu nie funkcjonował. Jeśli ktoś wyróżniał się na plus, to zdecydowanie Joao Felix, nikt więcej. Tam zadziurował i ośmieszył Carvajala, tu dał się sfaulować Casemiro na żółtą kartkę, gdzie indziej starał się brać ciężar gry na siebie. Piłkarz-skarb, choć wynikało z tego tyle, co nic. Do 45. minuty goście nie stworzyli absolutnie żadnej dogodnej okazji pod bramką Realu. Nie, za mało powiedziane. Atletico padło chyba ofiarą jakiegoś sabotażu, straciło wszystkie biegi poza wstecznym, bo totalnie nie zaistniało w ofensywie.

0 strzałów, 0% udanych dośrodkowań. Słowem: padaka. Jeśli Diego Simeone zamierzał ograć Zidane’a kontrami po wyjściu z podwójnych zasieków, to tak jakby trochę nie wyszło.

Dopiero w 55. minucie Atletico poskładało się do kupy na tyle, żeby oddać strzał. Niecelny, ale z niebezpiecznie bliskiej odległości, sprawę skiepścił jednak Lemar. Zamiast ładować pod ladę lepszą nogą, zlitował się nad Courtois i sprawdził wytrzymałość bocznej siatki. Simeone był w szoku. Dobra, większego doznał Joao Felix, który zszedł do bazy pięć minut później. Sfrustrowany, czemu się nie dziwimy, bo Portugalczyk jako jedyny potrafił poruszyć defensywę Realu. Niezrozumiała decyzja trenera, to i musiał wkroczyć pech, a co, tak na złość. Niecałe pół godziny do końca, Carvajal przyjmuje piłkę klatką na 25. metrze i lutuje na bramkę. Piękny strzał, ale też fura szczęścia. Najpierw futbolówka odbija się od słupka, a potem od Oblaka. Gol.

Atletico odgryzło się dopiero w 81. minucie, tutaj belgijski golkiper musiał się trochę napocić. Ale, ale, panie i panowie, to chwila wiekopomna. Strzał Saula był celny, jedyny celny! Goście dokonali swego, piłkarze mogli się rozejść.

Mecz oczywiście dograli, choć do grupy najlepszych derbów go z pewnością nie zaliczymy. Wiało nudą, kluczowe postacie obu zespołów nie dały fajerwerków. Po stronie gości zaginął choćby Luis Suarez, Atleti grało bez napastnika. W Realu brakowało błysków Viniciusa czy dynamiki, z której znamy najlepszą wersję “Krolewskich”. Jak się jednak okazało, to nie było potrzebne. Ekipa Zidane’a zrobiła swoje, wykorzystała bierność rywala, ukarała bezjajeczność.

Tym samym Real zbliżył się do lidera zza winkla na tylko trzy punkty, mimo że jakoś bardzo starać się o to nie musiał.

Po wybitnie nudnym meczu przynajmniej liga będzie ciekawsza.

Real Madryt – Atletico Madryt 2:0 (1:0)

Casemiro 15’, Oblak 63’ (s.)

Fot.Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMOK Gniezno: Włoskie wakacje
Następny artykułCzechy wyprzedzają Włochy i Hiszpanię, jeśli chodzi o PKB