GOSPODARKA. Świat, który znamy, przez wybuch pandemii zmienił się nie do poznania. Zamrożona gospodarka, pustki na ulicach, brak gwaru w restauracjach i barach. Rzeczywistość zamarła i czeka. Jednak porażona ekonomia już zaczyna się dławić. Zaraz najprawdopodobniej wróci aż za dobrze znany Polakom koszmar bezrobocia i problemy z finansami państwa, co każe zastanowić się nie tylko nad najbliższymi miesiącami, ale także powodzeniem naszego kraju w 2021 r. To wtedy może przyjść kolejna fala kryzysu
•Specjalnie dla Business Insider Polska dr Sławomir Dudek, długoletni dyrektor Departamentu Makroekonomii w Ministerstwie Finansów, a obecnie główny ekonomista Pracodawców RP, wylicza finansowe skutki porażenia polskiej gospodarki koronawirusem. Jego zdaniem niebezpiecznie zbliżamy się do konstytucyjnego progu zadłużenia 55 proc. PKB, po którym rząd musiałby m.in. zamrozić wynagrodzenia w budżetówce
•W rozbudowanym komentarzu także specjaliści Krajowej Izby Gospodarczej snują scenariusze wzrostu bezrobocia w Polsce oraz tłumaczą mechanizmy, które mogą do niego doprowadzić
•Wszyscy podkreślają, że wciąż jeszcze bardzo niewiele wiemy o skutkach finansowych pandemii, najważniejszym zadaniem dla rządu jest więc sporządzenie kilku scenariuszy działania
Zacznijmy od wzrostu bezrobocia. W ostatnich latach przyzwyczailiśmy się do nagłówków krzyczących do nas z gazet o najniższej stopie bezrobocia od 30 lat. Polski rynek pracy bił kolejne rekordy. I chociaż ekonomiści przekonywali, że w kraju są setki tysięcy „uśpionych bezrobotnych”, chcąc podwyżki trzeba raczej zmienić pracę na bardziej atrakcyjną, a pod hasłem „niskie bezrobocie” wciąż czai się wiele patologii rodzimego rynku pracy, to i tak zadowolenie Polaków z życia biło rekordy, a dochód do rozporządzenia z miesiąca na miesiąc się zwiększał. Pomijając niesprzyjającą demografię, w dobie świetnej koniunktury podrasowanej transferami socjalnymi rządu, nasze portfele przynajmniej nie chudły, co już było sporą zmianą na lepsze.
Powyższy stan jest już jednak tylko wspomnieniem „pięknych czasów”. Koronawirus zmienił wszystko. A jedną z jego pierwszych gospodarczych ofiar są miejsca pracy.
Dramat samozatrudnionych
„Stopa bezrobocia w lutym br. wyniosła 5,5 proc., czyli o 0,6 proc. mniej niż rok temu. Liczba bezrobotnych utrzymuje się na poziomie poniżej miliona (dokładnie 920 tysięcy). Pracuje 16,6 mln obywateli. To obraz rynku pracy, jakiego nie zobaczymy jeszcze długo” – piszą w specjalnym komentarzu dla Business Insider Polska Piotr Soroczyński i Przemysław Ruchlicki, eksperci Krajowej Izby Gospodarczej. Przedstawiają oni obecną sytuację krótko: „Gospodarka stanęła”.
Jak przekonują, zaczęło się od branży turystycznej, później była szkoleniowa. Następnie do działania wkroczyło państwo i lawina ruszyła. Przez wprowadzenie ograniczeń w handlu ucierpiała gastronomia, rozrywka i handel inny niż spożywczy.
– Zjawiska, których doświadczamy na rynku, nie są spowodowane bezpośrednio dużą liczbą zachorowań, ale są efektem działań zapobiegawczych (zarówno podejmowanych przez władzę, jak i przedsiębiorców). Nagle, właściwie z dnia na dzień, część firm zrezygnowała z zakupu usług, co gorsza, spora część przedsiębiorców – wierzycieli – postanowiła nie zapłacić za otrzymane towary i usługi mimo że ma rezerwy gotówkowe. Zadziałał mechanizm paniki rynkowej – firmy za wszelką cenę – nawet kosztem relacji z kooperantami i koniecznością zapłaty odsetek za zwłokę – próbują zachować bufor płynnościowy. To w pierwszej kolejności uderzyło w samozatrudnionych z sektora mikroprzedsiębiorców – wyjaśniają.
Ich zdaniem to właśnie samozatrudnieni są dziś w najbardziej dramatycznej sytuacji.
– Z jednej strony formalnie za marzec mogą wykazać przyzwoity (być może nieobiegający od poprzednich miesięcy) przychód. Z drugiej jest to przychód memoriałowy (obliczany na podstawie wystawionych faktur, a nie realnych wpływów na rachunek). To powoduje, że jakie mechanizmy nie zostaną zaproponowane w Tarczy (antykryzysowej, którą przedstawił w czwartek rząd – przyp.red.), część mikroprzedsiębiorców może nie spełniać warunków formalnych otrzymania państwowej pomocy w postaci możliwości zmniejszenia wymiaru czasu pracy, dopłat do wynagrodzeń i składek do ZUS – ostrzegają Soroczyński i Ruchlicki.
„W Polsce (i całej Europie) w ciągu kilku dni skończył się rynek pracownika”
Według ekspertów KIG-u w tym miejscu ujawnia się podstawowa słabość najmniejszych polskich firm – brak rezerw gotówkowych. Następnie tłumaczą oni cały mechanizm nadciągającego krachu.
– To oznacza, że tu i teraz mikropracodawca ma środki na wypłatę pensji dla swoich kilku pracowników, równocześnie wie, że w przyszłym miesiącu nie będzie go na to stać. Ponieważ nikt nie wie, jaki będzie ostateczny kształt rozwiązań zaproponowanych w Tarczy (choć premier chce, żeby przepisy weszły w życie 1 kwietnia) przedsiębiorcy nie zaryzykują wpadnięcia w spiralę długów – przed końcem miesiąca może nas czekać fala wypowiedzeń umów o pracę. W zależności od stopnia paniki i wiary w pomoc państwa, mogą to być całkowite zwolnienia albo ograniczenie wymiaru czasu pracy do np. ½ etatu. Niestety, drugi wariant jest mało realny – twierdzą i dodają: – W Polsce (i całej Europie) w ciągu kilku dni skończył się rynek pracownika. Wystarczy zajrzeć na jakikolwiek portal ogłoszeniowy żeby zobaczyć, że rekrutacje zostały wstrzymane.
Nawet 1,7 mln osób bez pracy w Polsce
Żeby zrozumieć skalę grożącego zjawiska, które opisują ekonomiści Izby Gospodarczej, wystarczy spojrzeć na liczbę zatrudnionych w poszczególnych branżach:
•turystyka i transport – po 700 tys.,
•gastronomia i restauracje – 300 tys.,
•kultura, edukacja, rozrywka – 150 tys.,
•hotele – 120 tys.
– Gdyby ostrożnie założyć, że pracę straci 20 proc. zatrudnionych w tych branżach, mówimy o 400 000 potencjalnych bezrobotnych (na 16,5 mln zatrudnionych). A należy pamiętać, że branża turystyczna już nie funkcjonuje praktycznie wcale, podobnie jest z kulturą i rozrywką. Można też próbować zobrazować to inaczej – jeżeli dynamika wzrostu PKB na koniec roku wyniesie 1 proc. (zamiast prognozowanych 3,7 proc.), oznacza to likwidację ok. 2 proc. miejsc pracy. Przy recesji 5 proc. (a i takie prognozy już się pojawiły) ten wskaźnik wyniesie nawet 8 proc.. Zatem optymistyczny scenariusz to 400 tys. zwolnionych osób, pesymistyczny to nawet 1,3 mln – wyliczają.
W pierwszym scenariuszu zarejestrowanych bezrobotnych może być w lipcu 1,16 mln przy stopie bezrobocia 7,0 proc. (wobec oczekiwanych jeszcze tak niedawno 800 tys. i stopie bezrobocia 4,8 proc.). W drugim scenariuszu Izby Gospodarczej szczyt bezrobocia przypadłby na luty 2021 kiedy osiągnąć możemy aż 1,68 mln zarejestrowanych bezrobotnych przy stopie bezrobocia 10,0 proc. (wobec niedawno prognozowanych 0,87 mln bezrobotnych i stopie 5,2 proc.)
Jak to rozumieć? Po prostu nastąpi reakcja łańcuchowa. Nawet, jeżeli uporamy się z epidemią, pojawi się na rynku duża liczba bezrobotnych, to oznacza osłabienie popytu wewnętrznego i ryzyko recesji. Duże firmy, które w większym zakresie będą mogły skorzystać z rozwiązań zaproponowanych w Tarczy, odczują spadki zamówień za 3 – 4 miesiące i również zaczną ograniczać zatrudnienie. Problem pogłębi się ze względu na analogiczne mechanizmy zagranicą. Obniżony popyt krajowy trudno będzie zrekompensować zwiększeniem świetnie radzącego sobie w ostatnich latach eksportu.
Zdaniem Soroczyńskiego i Ruchlickiego jest jeszcze jeden problem wynikający z Tarczy, który ujawni się dopiero za kilka miesięcy. – Mikroprzedsiębiorcy i samozatrudnieni nie będą mieli dostępu do jakiegokolwiek finansowania. Banki już zapowiadają, że ograniczą akcję kredytową (to oznacza bardzo wnikliwe badanie zdolności kredytowej). Równolegle zaproponowana w Tarczy możliwość zawieszenia spłaty każdej pożyczki na 12 miesięcy zlikwiduje w Polsce cały pożyczkowy sektor pozabankowy. Przedsiębiorcy nie będą mieli nawet minimalnych środków na ponowne rozpoczęcie działalności, a dedykowanych programów drugiej szansy dla tych, którzy upadli na razie nie widać – wyjaśniają, dodając:
Zatem kluczowa kwestia na tu i teraz to ograniczenie likwidacji miejsc pracy u mikroprzedsiębiorców. Jeżeli te firmy przetrwają najbliższe 3 miesiące, rynek pracy (w ślad za odbudowaniem łańcuchów dostaw) powinien się ustabilizować.
Tu warto też zwrócić uwagę na kwestię formalną – mikroprzedsiębiorcy nie przeprowadzą zwolnień grupowych (te są możliwe przy zatrudnianiu pow. 20 pracowników), oni te miejsca po prostu zlikwidują i w obliczu drastycznego spadku zamówień nie będą mieli problemu z uzasadnieniem tego faktu.
Problemy budżetowe
Jak przekonują eksperci KIG-u, sytuacja na rynku pracy będzie niezwykła, ponieważ istnieje bardzo duże ryzyko skokowego wzrostu bezrobocia w większości branż. Prognozują oni, że nie będzie czasu na przekwalifikowanie się, a państwo poniesie ogromne wydatki na świadczenia socjalne, które w Polsce już są na granicy wytrzymałości budżetu.
– I to kolejny aspekt, na który należy zwrócić uwagę – ostatnie lata rządów to drenaż wszelkich rezerw finansowych państwa i brak woli politycznej bilansowania budżetu. Rząd za chwilę nie będzie miał pieniędzy na wypłatę zasiłków dla rosnącej rzeszy bezrobotnych i będzie musiał drogo pożyczyć pieniądze na rynku międzynarodowym. To z kolei odbije się negatywnie na polskiej gospodarce na najbliższe kilka lat. Niekorzystne zjawiska się nasilą – kończą ekonomiści.
Ich ostatnie zdanie w tej kwestii jest świetnym wprowadzeniem do wyliczeń dr Sławomira Dudka, który przez ponad 20 lat pracował w Ministerstwie Finansów, współpracował przy tworzeniu wielu budżetów różnych ekip politycznych, a w ostatnim czasie swoją wiedzą dzieli się z ramienia największej organizacji przedsiębiorców w kraju – Pracodawcy RP.
Ekonomista wyliczył specjalnie dla Business Insider Polska, jak mocne uderzenie mogą przyjąć w finanse naszego kraju w związku z pandemią koronawirusa. Jego zdaniem z długiem publicznym niebezpiecznie zbliżymy się do konstytucyjnego progu 55 proc. PKB. Co on dokładnie oznacza? W Konstytucji z 1997 przewidziano trzy progi ostrożnościowe od 50 proc. PKB (który zawiesił rząd Donalda Tuska), 55 proc. i 60 proc.
Po przekroczeniu środkowego progu rząd ma wtedy obowiązek wstrzymać się ze wzrostem wynagrodzeń urzędników, waloryzować emerytury do wysokości inflacji, zamrozić niektóre budżety i zakazać udzielania nowych poręczeń. Gdyby sytuacja budżetowa pogarszała się jeszcze bardziej i dług publiczny osiągnąłby 60 proc. PKB – czyli zostałby przekroczony tzw. III próg ostrożnościowy, rząd musiałby tak ściąć wydatki, by przyjąć budżet bez jakiegokolwiek deficytu.
– Ostatnie lata przyzwyczaiły społeczeństwo do tego, że finanse publiczne mają nieskończone możliwości, a niestety tak nie jest. Worek budżetowy ma dno. Płynność finansowa jest bardzo ważna dla firm, wszystkie środki muszą być na to skierowane, ale w 100 proc. nie będzie skompensowana. Dla mnie ryzykiem jest to, że na skutek decyzji politycznych lub złego planowania finanse publiczne zostaną rozstrojone do granic możliwości, co może stać się przyczynkiem do kolejnych problemów lub ograniczyć możliwości rozwojowe na lata – uważa dr Sławomir Dudek.
Ekspert Pracodawców RP tę sytuację porównuje do restytuowanego pacjenta. – W warunkach wojennych często jeden żołnierz (budżet) oddawał krew drugiemu żołnierzowi (firma) bezpośrednio, ale nie możemy przelać całej krwi od jednego do drugiego, bo pierwszy padnie! A ponadto mamy zapasowe woreczki z krwią dla płynności w postaci np. 13-tych i 14-tych emerytur czy obligacji dla mediów – opowiada Dudek.
Nie możemy naruszyć magicznego trójkąta bezpieczeństwa
W opinii ekonomisty w celu zapewnienia bezpieczeństwa ekonomicznego kraju, przetrwania firm i zachowania miejsc pracy konieczne jest poniesienie adekwatnych nakładów finansowych, przy jednoczesnym zachowaniu stabilności finansowej państwa. Dlaczego? Ponieważ firmy i ich pracownicy stanowią bazę dochodów na finansowanie zadań publicznych państwa. Bez firm i pracowników bezpieczeństwo zdrowotne państwa nie będzie mogło być realizowane w długim okresie. Bezpieczeństwo zdrowotne nie istnieje bez bezpieczeństwa ekonomicznego. Bezpieczeństwo ekonomiczne nie istnieje z kolei bez bezpieczeństwa finansów państwa.
Dlatego też jego zdaniem rząd nie może naruszyć żadnego z wierzchołków trójkąta bezpieczeństwa:
– Obecnie, jeżeli chodzi o polską gospodarkę rozbieżność prognoz jest ogromna, skrajne scenariusze obecnie to recesja w całym 2020 r. -4,7 proc. (Polskiego Instytutu Ekonomicznego – który opisujemy TUTAJ), a optymistyczne to prezes Glapiński (wzrost 1,7-2 proc.). Ta druga prognoza to już chyba raczej fantastyka. Moim zdaniem rząd powinien mieć trzy scenariusze na ten moment, wzrost ok. 1 proc., recesję -1 proc. i recesję ok. 3 proc.. I na bazie tych scenariuszy analizować potencjalne rozwiązania i przygotować zarys projekcji fiskalnej – przekonuje ekspert.
Warto więc zadać pytanie, czy możliwy jest scenariusz „V”, tzn., że gospodarka mocno odbije po “przestojach” w 2020 r.? Jak szacuje Sławomir Dudek, taki scenariusz jest realny, jeżeli nie przyjdzie do nas druga fala tsunami, tj. kryzysu globalnego lub pojawią się wtórne problemy z rynkiem finansowym lub finansami publicznymi.
Z punktu widzenia oceny stanu finansów publicznych po koronawirusie kluczowy jest stan gospodarki i ew. przestrzeń fiskalną na reakcję na drugą falę. Scenariusz polegający na tym, że w 2020 r. wystrzelamy się ze wszystkich naboi fiskalnych, jest błędny i oznacza, że na 2021 r. nic nam nie zostanie, jedynie szabelka. Stąd trójkąt bezpieczeństwa musi być rozpatrywany w perspektywie też roku 2021.
53 proc. długu?
Z wyliczeniach byłego dyrektora w MF wynika, że już w 2020 r. grozi nam zbliżenie się do progu 55 proc. z państwowym długiem publicznym (PDP). Według jego wyliczeń, dodatkowe potrzeby pożyczkowe mogą wynieść w tym roku nawet 140 miliardów złotych. Składa się na to:
•ubytek dochodów jednorazowych (opłata przekształceniowa OFE, dochody ze sprzedaży dodatkowych pozwoleń na emisję CO2, dochody ze sprzedaży pasma 5G) w kwocie ok. 20 mld zł,
•ubytek podatków i składek z tytułu recesji w gospodarce w kwocie ok. od 20 do 40 mld zł,
•koszty pakietu ustaw tzw. Tarczy Antykryzysowej w kwocie ok. 80 mld zł, wg informacji Prezesa PFR, Pawła Borysa (pierwotnie było to 66 mld zł). Bądź nawet mniej.
– Państwowy dług publiczny zapisany w planie na 2020 r. w kwocie 1 039 mld zł (ponad bilion zł) może wzrosnąć o ok. 120 do 140 mld złotych. Ustawa budżetowa zakładała pierwotnie, że relacja państwowego długu publicznego (PDP) do PKB wyniesie 43,8 proc. Niższy wzrost PKB w skrajnym scenariuszu, nominalna stabilizacja PKB, to przyrost tej relacji do ok. 46 proc. (czyli plus 2,2 pkt proc.) – wylicza ekspert.
Jak zaznacza Dudek, należy uwzględnić też ryzyko kursowe i ewentualne trwałe osłabienie złotego.
– Na dziś to 10 proc. deprecjacji kursu wobec głównych walut, a według symulacji Ministerstwa Finansów każde 10 proc. to ok. 1 pp. relacji PDP do PKB – czyli dług na poziomie 47 proc. Dodając do tego szacowane dodatkowe potrzeby pożyczkowe (120-140 mld zł), uzyskujemy dług publiczny wielkości ok. 52,2 do 53,2 proc. PKB. Do progu 55 proc. w skrajnym scenariuszu zostaje więc bardzo niewiele, bo tylko 1,8 pkt. proc. PKB. Jeśli nasza waluta osłabnie jak w 2008 roku, to jest możliwe, że przebijemy poziom 55 proc. PKB – ostrzega i dopowiada:
Co do konieczności stosowania się do reguły wydatkowej, to mamy klauzulę wyjścia – w przypadku wprowadzenia stanu klęski żywiołowej można planować w budżecie wydatki większe niż ograniczenie Stabilizującej Reguły Wydatkowej. Jednak w przypadku progu bezpieczeństwa dla państwowego długu publicznego takiej klauzuli nie ma.
Po przekroczeniu progu 55 proc. PKB trzeba będzie zastosować działania sanacyjne przewidziane w art. 86 Ustawy o Finansach Publicznych (np. brak realnej waloryzacji emerytur, zamrożenie wynagrodzeń itd.).
Warto też przypomnieć, że mamy w rezerwie środki europejskie, które mogą złagodzić potrzeby pożyczkowe, o ile nie są one już zawarte w obecnych planach (nie są to nowe środki, tylko niewykorzystane). Kolejne pytanie to kwestia dochodów podatkowych: czy ubytek 40 mld zł w skrajnym scenariuszu to wszystko?
Niektórzy ekonomiści szacują, że spadek dochodów będzie głębszy. W latach 2008-2009, w czasie poprzedniego kryzysu, dochody podatkowe zmniejszyły się o ok. 3 pkt proc. PKB. Jak alarmują eksperci, w tym roku jednak sytuacja może być jeszcze gorsza.
– Musimy więc szukać oszczędności w budżecie, abyśmy uniknęli przekroczenia progu 55 proc.. Jest to ostrzegawczy scenariusz, niektórym wydawało się przekroczenie 55 proc. mocno odległe, i to już w 2020 r. A przecież, jak przyjdzie druga fala kryzysu i wzrost będzie niższy to 2021 r. ryzyko przebicia 55 proc. będzie jeszcze większe. Ale z dnia na dzień wydaje się, że scenariuszu warunków skrajnych, jest coraz mniej skrajny. Nie wiemy niestety jakie są scenariusze rządu, na razie są tylko twierdzenia medialne, bez szczegółów i rozliczenia. Jest dużo pytań i niepewności co do stanu finansów publicznych. I szybko nie zostaną one rozwiane, bo w pakiecie znalazł się zapis, że w tym roku będzie Wieloletniego Planu Finansów Publicznych, czyli o planie deficytu sektora finansów publicznych i PDP w sposób możliwy do rozliczenia i weryfikacji dowiemy się dopiero jesienią przy okazji budżetu 2021, ew. wcześniej przy okazji nowelizacji tegorocznego budżetu – kończy dr Sławomir Dudek.
W czwartek z oficjalnego komunikatu Ministerstwa Rozwoju dowiedzieliśmy się, że „nawet przy scenariuszu spadku nominalnego PKB w 2020 r. prawdopodobieństwo przekroczenia przez państwowy dług publiczny bariery 50 proc. PKB wydaje się minimalne”, co gremialnie skrytykowali na Twitterze analitycy zajmujący się finansami publicznymi. Podobną opinię do resortu rozwoju przedstawił również Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju. (Źródło: Business Insider Magazine)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS