Europejskie rządy zafiksowały się na nieskutecznej strategii walki z wirusem. Kosztem politycznym tej próby budowania totalitaryzmu na miękko będzie zwycięstwo populistów i “recydywa saska” w Unii
Wydarzenia ostatnich lat, miesięcy i dni pokazują, że choć Zachód w stanie dekadencji i upadku znajduje się już od ponad stu lat, to w krótkiej perspektywie czeka nas kolejne poważne przetasowanie. W skrócie: strategia przyjęta w Europie, czyli traktowanie szczepień i lock-downów jako narzędzi do pozbycia się wirusa i powrotu do status quo ante (taki #ZeroCovid dla niezdecydowanych) jest nieskuteczna. O ile wyspiarskie kraje, albo zdyscyplinowane państwa autorytarne, są w stanie jakoś jeszcze w tej fazie trwać , to nie wyluzowana Europa, gdzie pilnowanie granic jest zbrodnią przeciwko ludzkości.
Wiemy już, że odporność stadna jest niemożliwa do osiągnięcia szczepieniami przy obecnej zaraźliwości wirusa [1,2], między innymi ponieważ ani przechorowanie ani zaszczepienie nie generuje trwałej i skutecznej odporności na reinfekcję [3]. samo to nie byłoby jakimś tam dużym problemem: Egipt, Argentyna, Indie itd. – mnóstwo krajów jakoś sobie radzi, mimo słabej służby zdrowia i niezbyt solidnych polityków.
Nie jest też tak, że szczepienia nie działają: Wielka Brytania, Szwecja, do pewnego stopnia Hiszpania czy Portugalia, pokazują, że szczepienia redukują zgodny w grupach ryzyka na tyle, że gospodarka krajowa może funkcjonować blisko stanu normalności, mimo kolejnych rekordowych poziomów infekcji (Anglia).
Problemem jest histeria wyborców oraz krótkowzroczność polityków: w Europie na wiosnę postawiono wszystko na jedną kartę szczepień i w tych bardziej zdyscyplinowanych krajach udało się dzięki temu zbić poziom zachorowań praktycznie do zera. Uzyskany w ten sposób czas można było spożytkować na przygotowanie służby zdrowia oraz pozwolić w lato, gdy choroby układu oddechowego przechodzimy lżej, na tyle hulać wirusowi, by społeczeństwo nadrobiło braki w odporności poszczepiennej odpornością naturalną. Zamiast tego, w Europie naprawdę uwierzyli, że wirus został pokonany.
Gdy tylko okazało się, że wraz z jesienią wracają zachorowania, rządy pozamawiały na gwałt kolejne dawki szczepionki i zaczęły zamykać gospodarkę. Owszem, taka strategia ma szansę powodzenia w Chinach, gdzie totalny lockdown wprowadza się po kilku przypadkach i wtedy nawet z domu wyjść nie można, ale u nas nawet rutynowy pomiar temperatury na dworcach i lotniskach jest problemem nie do przejścia, więc skutki kolejnych obostrzeń będą dokładnie takie same jak dotychczas: przesuwanie problemu na później. Jeszcze w 2020, gdy część osób naiwnie wierzyła, że dzięki szczepieniom wirus zniknie, taka narracja się sprzedawała, ale dziś rodzi już tylko bunt albo poczucie beznadziei.
Niezeralizowane obietnice powrotu do normalności pchają Europejczyków w objęcia populistów.
Nie mamy dotąd żadnego dowodu, że w klimacie europejskim da się covid zdusić w jego cyklach aktywności, tzn. w „sezonie grypowym”, kiedy jest szaro buro i ponuro, co oznacza, że niezależnie ile dawek szczepionki przyjmiemy i jak bardzo rządy wykażą się papierową stanowczością, to za rok czeka nas dokładnie ten sam cyrk. W zasadzie, jedyną nadzieją dla polityków jest Omikron, który powoduje nawet 5x mniej hospitalizacji, pomimo tego, że szczepionki praktycznie nie blokują jego przenoszenia (tzn. gdy dominuje Omikron „paszporty szczepionkowe” są bez sensu jako mechanizm ograniczenia transmisji).
Zgaduję, że prowodyrem takiej bezalternatywnej polityki jest Emmanuel Macron, kolejny z serii coraz gorszych francuskich prezydentów – od Sarkozego (2007) każdy odchodził w niesławie po jednej kadencji. Wybory we Francji mają odbyć w kwietniu 2022, a zaraz po nich wybory parlamentarne. Francja płonie (nie nowina) ale płonie coraz bardziej i zestaw systemowych bezpieczników przeciwko kandydatom kontestującym istniejący układ może tym razem nie zadziałać, bo niezadowolenie ludności jest ogrome: 1) covid, szczepionki i restrykcje 2) inflacja (dodruk, kwestie emisji CO2 i nadchodzący Zielony Ład) 3) bezrobocie 4) przestępczość i imigranci. Dlatego Macron postawił wszystko na jedną kartę i pewnie planuje otworzyć Francję w marcu, by pokazać elektoratowi “pokonaliśmy covid”. Nawet jeśli jakoś się przez te wybory przeczołga, to będzie to pyrrusowe zwycięstwo dla zwolenników Unii, bo za rogiem czekają Włochy.
Bo najważniejszym być-albo-nie-być dla Unii będą wybory we Włoszech AD 2023. Już dziś mają tam rząd mniejszościowy, a sondaże wskazują na zwycięstwo Fratelli d’Italia (skrajna prawica, antyunijna i antyszczepionkowa), potem Lega (prawica prokapitalistyczna, antyuchodźcza i antyunijna), dalej Partia Demokratyczna (taka Koalicja Obywatelska) – wszystkie po około 20%. Plus ichniejszy Kukiz, czyli Ruch Pięciu Gwiazd (15%) i Forza (Berlusconii) 7%. Z tej układanki nijak nie będzie się dało poskładać prounijnego rządu. Tak więc wszystkie fikołki pandemiczne i klimatyczne musimy rozpatrywać w kontekście: czy dzięki nim Włochom się będzie żyło na tyle lepiej niż dziś, by zagłosować na polityczny mainstream?
[!! TEKST MA KOLENĄ STRONĘ !!]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS