A A+ A++

Kiedy zdyszany zjawiłem się w końcu na dole, po moich towarzyszach podróży śladu już nie było. Włoska recepcjonistka, mimo najszczerszych chęci, nie mogła mi pomóc. Kiedy jej wytłumaczyłem, że chciałbym odnaleźć tę polską wycieczkę i dołączyć do niej, bo może chociaż część rzymskich atrakcji mi nie przepadnie, wskazała dłonią stosik hotelowych mapek. Poczęstowałem się jedną i postanowiłem zasmakować trasy na piechotę, czyli per pedes, jak mawia się żartobliwie w języku starożytnych mieszkańców włoskiej stolicy.

Niestety pomimo parogodzinnej wędrówki nie udało mi się dotrzeć do moich rodaków. Niewiele mi podpowiedział schematyczny hotelowy plan Rzymu, ten niemal niemy, papierowy sufler. Żywi przewodnicy z przypadku, zagadnięci na chodnikach, byli dla mnie prawie takimi samymi niemotami. Wprawdzie bardzo życzliwi, ale jednocześnie bezradni, bo choć ludzkie ręce, a zwłaszcza dłonie, to prawdziwy cud natury, bywa że nawet one muszą się poddać. Oczywiście, poproszony o wskazówki przechodzień – pani czy pan – nie podnosi rąk do góry, raczej ręce same mu opadają. Na zasadzie- “gadał Włoch do Polaka, a Polak do niego ni razu” – czy coś w tym guście.

I tak szedłem przez miasto traktami, które są traktowane z buta.    

Przypomniał mi się wiersz naszego genialnego staropolskiego poety Mikołaja Sępa Szarzyńskiego “Epitafium Rzymowi”, oparty na konceptach i paradoksach. Oto fragment:

Ty, co Rzym wpośród Rzyma chcąc baczyć, pielgrzymie, A wżdy baczyć nie możesz w samym Rzyma Rzymie (…)

Wiersz zawiera głębszą filozofię, namysł nad śmiertelnością dawnych cywilizacji, które przeżywają w nowej postaci. Nie chcę tu wchodzić w uczone interpretacje. Dla mnie te dwa wersy Sępa Szarzyńskiego po prostu trafnie oddawały moją pielgrzymkę, nieudaną z mojej własnej winy, ale – z perspektywy czasu – obfitującą w inne, wcale nie mniej wartościowe, doświadczenia.

Bowiem, żeby zobaczyć “Rzym wpośród Rzyma” trzeba czasem zboczyć- w podrzędne rejony, gdzie nie ma tych najwspanialszych, najbardziej reprezentacyjnych  przejawów kultury. Znalazłem się nagle tam, gdzie pod palmą poniewierają się śmieci z kubła, z falującymi na wietrzyku włoskimi gazetami z przeszłych dni. Wznosisz lekko głowę, a tu ni stąd ni zowąd nad tą wstydliwą, skrywaną strefą spostrzegasz  nieodległy akwedukt. Potrzeba mi było takiego “Rzymu w Rzymie”, żeby więcej już mentalnie nie drzemać.

Popatrz tylko! Błąkasz się z wyrzutami sumienia, że ciężko zgrzeszyłeś porannym lenistwem, a tu z próżniactwa zrodziło się coś absolutnie wyjątkowego, twoje “niepróżnujące próżnowanie” (że nawiążę do tytułu zbioru wierszy innego staropolskiego poety Wespazjana Kochowskiego). Coś – niby przypadkowego – wykonało za ciebie myślową pracę, jakiś traf wyznaczył ci inną drogę. Nie jest to może szlak o nieposzlakowanej opinii, ale to trasa “szalenie atrakcyjna”, jak się czasami jeszcze mawia o kobietach. 

Tę moją rzymską przygodę przeżyłem 12 lat temu.  

Uświadomiłem sobie wówczas, jaka życiowa mądrość kryje się za każdym łażeniem po bezdrożach. Cóż, kiedy szybko o tym wyjątkowym dla mnie doświadczeniu zapomniałem. Znowu szukałem jakichś przewodników, nie tylko po miastach, w ogóle, w szerokim znaczeniu. Dopiero teraz ze zdwojoną siłą wróciło do mnie tamto uczucie i ówczesne przemyślenia.

Podążę po latach tym splątanym tropem. Chciałbym to uczynić w moim- śmiem twierdzić – naturalnym środowisku. Może dlatego tak trudno jest mi się w nim całkiem zgubić. Choć na szczęście wciąż mi się to zdarza.

To Nowa Huta.

Kolejny raz namawiam was do niespiesznej wędrówki – krok po kroku. Mamy tu sporo miejsc, które przeszły do historii, więc wiele o nich napisano, udokumentowano, słusznie uczczono, ale czasem ukatrupiono w sformalizowanym ceremoniale, utopiono w formalinie jak anatomiczny eksponat.

Oczywiście trudno mówić o Nowej Hucie i nie wspomnieć na przykład o Kombinacie. (Też zaprowadzę was wirtualnie w tę czasoprzestrzeń, wiele historii znam o tym miejscu – ze źródła osobistych wspomnień mojego ojca- Stanisława, który przybył do Nowej Huty, kiedy miał ledwie 17 lat).

W każdym odcinku mojego podcastu będę krążył wokół wybranego miejsca, ale bez planu, ładu i śladu. Tak jak teraz, kiedy “bohaterem” mojej historii będzie tzw. BLOK SZWEDZKI.

Nie ma sensu pisać na nowo tego, co sami znajdziecie w sieci. Więc przepiszę fragmenty.

Oto podstawowe fakty z witryny szlakmodernizmu.pl

Blok szwedzki zwany również “blokiem Ingardenów”, “szklanym domem” wybudowany został przy dzisiejszej al. Przyjaźni w osiedlu Szklane Domy. Według pierwotnych planów tę część założenia urbanistycznego oznaczono symbolem B-32 i na tym terenie zaplanowano budowę nowohuckiego Ratusza. Przeobrażenia polityczne w 1956 roku twórczo wpłynęły na wszystkie dziedziny sztuki, również na urbanistykę i architekturę. Zarzucono wówczas eklektyczne, historyzujące idee realizmu socjalistycznego na rzecz funkcjonalności, nowych konstrukcji i materiałów. Miało to wpływ również na sektor B-32, w którym już w listopadzie 1956 roku małżeństwo architektów – Marta i Janusz Ingardenowie rozpoczęło projekt bloku mieszkalnego. Budynek, który układem wpisuje się w pierwotny plan ciągłej zabudowy socrealistycznej równocześnie ją zaburza. Zaplanowane tam reprezentacyjne budynki zastąpione zostały architekturą mieszkalną w nowej stylistycznie formie. Blok zaprojektowany został według pięciu zasad architektury nowoczesnej Le Corbusiera. Zastosowano tu wolny plan dzięki konstrukcji szkieletowej co pozwoliło uzyskać możliwość dowolnego rozplanowania pomieszczeń. Wprowadzono elementy domu na słupach, w ten sposób uwolniono parter. Ponadto zaproponowano wolną elewację, co dało możliwość zastosowania szerokich pasów okien dających maksymalną ilość światła. Niestety nie udało się wprowadzić dachu-tarasu, który stanowiłby dodatkową powierzchnię rekreacyjną.

To taka podstawowa porcja informacji.

Może jeszcze dodam, jak nazywają się te “słupy”, o których mowa w powyższym fragmencie. Le Corbusiere określał je mianem “pilotis”. Definicja z Wiki:  Pilotis (z fr.) – słupy unoszące bryłę budynku ponad powierzchnię otaczającego terenu, na wysokość odpowiadającą co najmniej jednej kondygnacji i nadających jej optyczne wrażenie lekkości. Określenie jest charakterystyczne dla architektury modernizmu, zostało wprowadzone przez Le Corbusiera. Pilotis jako metoda ukształtowania styku budynku z ziemią stosowane są w celach stylistycznych, jak również konstrukcyjnych (fundamenty punktowe) i funkcjonalnych (np. na terenach często zalewanych przez powódź). W kondygnacji pilotis często lokalizuje się też miejsca parkingowe lub zabudowuje tworząc punkty handlowe i usługowe.

Często sobie przechodzę obok tych “pilotis”, kiedy zmierzam do Parku Szwedzkiego, albo do Kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej i bł. Wincentego Kadłubka (też intrygująca nowoczesna architektura).

Możecie powiedzieć, że blok jak blok. Zgoda. Teraz raczej się nie wyróżnia. Mało to mamy w całym kraju podobnych osiedli, z domami z “siporeksu”, czyli “betonu komórkowego”. Jednak, kiedy pomyślimy, że nagle – po okresie socrealizmu, z “klasycyzującymi” elementami- nagle pojawiła się taka modernistyczna prostota i funkcjonalizm, to możemy poczuć, jaki to musiał być szok poznawczy. Jednak nie chodzi jedynie o styl i materiały.

Już na stronie rmf24.pl pisałem o patronie ówczesnych naszych architektów – Le Corbusierze. Warto zapoznać się nie tylko z jego koncepcjami, ale samym podejściem do tworzenia. Przypomnę fragmenty mojego artykułu (odarte teraz z politycznego opakowania).          

Przetłumaczyłem sobie przed laty z języka angielskiego fragmenty pracy Le Corbusiera “Towards architecture” (“Vers une architecture”, “W stronę architektury”), aby uświadomić sobie wyjątkowość jego spojrzenia na twórczy warsztat kreatora budowlanych form.

Używasz kamienia, drewna i betonu, i za pomocą tych materialów budujesz domy i pałace. Oto konstrukcja. Robota pomysłowości. Jednak nagle twoja praca chwyta mnie za serce, wprowadza mnie w dobry nastrój. Jestem szczęśliwy i mówię: “To jest piękne”. Właśnie to jest Achitekturą. Gdy mój dom jest praktyczny, dziękuję ci za niego, tak jak mogę być wdzięczny inżynierom na kolei albo telefonistkom. Jednak nie to wywołuje we mnie wzruszenie. Przypuśćmy, że mury rosnące tak pną się w górę ku niebu, że ich widok mnie porusza. Chwytam twoje intencje. Twój nastrój był łagodny, albo byłeś brutalny, czy czarujący, pełen szlachetności. Kamienie, które kładłeś, zdradzają to. Wpasowałeś mnie w to miejsce i moje oczy wszystko widzą. Dostrzegają to coś, co wyraża twą myśl, która ujawnia się bez słowa czy dźwięku. Same kształty są nośnikami znaczenia, pozostając w pewnej relacji do siebie. Kształty te są wyraźnie widoczne w świetle. Stosunki między nimi niekoniecznie odnoszą się do tego, co jest praktyczne czy opisowe. Są matematyczną kreacją twego umysłu, językiem Architektury. Używając materiałów obojętnych i zaczynając od założeń mniej lub bardziej utylitarnych, ustanowiłeś pewne związki, które obudziły we mnie emocje.

Właśnie to jest Architekturą- podkreśla Le Corbusier. Właśnie to jest też dla mnie architekturą – w mojej Nowej Hucie. Budynki wywołują we mnie konretne uczucia, ale i pamięć emocji. Czasem nawet jakby myślą za mnie. Jak widać ten piewca geometrycznych form, brył elementarnych, pozostawia szeroki margines dla takiego “niepoliczalnego”, które – co najważniejsze – stanowi dla niego samą istotę Dzieła Architektonicznego.

Co ciekawe, są badacze, którzy dostrzegają ukrytą, okultystyczną, hermetyczną stronę rzekomo racjonalistycznej architektury Le Corbusiera. Czytamy o tym w książce autorstwa J.K.Birksted pt. “Le Corbusier and the Occult”. Badaczka zinterpretowała  między innymi jego utwór  “Poemat o kącie prostym”. Kąt prosty był podstawą myślenia architektonicznego tego genialnego twórcy. Świadczą o tym wszystkie jego ukończone konstrukcje i projekty. Jak żadna jego forma nie jest on pozbawiony znaczenia. Kąt prosty to nie tylko geometria, to także symbol. Jest naładowany wartością mistyczną. Jest to obraz mężczyzny, który wstaje, by działać, potem kładzie się do snu i umiera. A to przejście, kołysanie pomiędzy pionem a horyzontem, jest obrazem życia. Kąt prosty to “pakt z naturą”. Le Corbusier poświęca mu właśnie słynny wiersz, który jest połączeniem słowa pisanego i rysunku. Poemat kończy się obrazem dłoni pokazującej kąt prosty, która jest także masońskim symbolem prawości. Architekt pisał o tym lirycznie łącząc kategoryczny kąt prosty z duchowym walorem płynącym z serca. “To uczciwość czystego serca dziecka stąpającego po ziemi blisko mnie.”

Sięgnąłem też po kolejną anglojęzyczną książkę o Architekcie. “Le Corbusier Guide” (“Le Corbusier. Przewodnik”). Napisała ją Deborah Gans. Jeden z rozdziałów poświęcony jest słynnej “jednostce mieszkaniowej” (Unité d’Habitation). Ten modernistyczny budynek mieszkalny zaprojektowany przez Le Corbusiera w Marsylii. W tomie czytamy o skargach architektów-tradycjonalistów, że blok narusza przepisy budowlane. Z kolei lekarze alarmowali, że budynek doprowadzi do chorób psychicznych jego mieszkańców. Wiele osób uznało “jednostkę mieszkaniową” za porażkę, wskazując na jej niepełne wykorzystanie obiektów komunalnych, na mroczne, długie korytarze, antymiejską lokalizację, wznoszącą się na ogromnych słupach (“pilotis”). Jednak, obecni lokatorzy – jak pisze Deborah Gans- cenią tę architekturę.

Zaglądam do kolejnego tomu – tym razem po polsku – do tłumaczenia pracy Anthony’ego Flinta “Le Corbusier. Architekt jutra”.  Le Corbusier miał obsesję statku, który był jednostką samowystarczalną: z pomieszczeniami mieszkalnymi i służącymi rozrywce, sklepami i basenami, kuchniami, restauracjami i obiektami sportowymi, miejscami do pracy oraz rekreacji. Właśnie w taki sposób potem projektował swoje “jednostki mieszkalne”. Na dachu Unité d’Habitation w Marsylii wyznaczył sale sportowe i świetlice, a nawet betonowy ekran do projekcji filmów. Na szczycie budynku nie zabrakło też basenu. Całości dopełniały rzeźby odgrywające rolę wentylacji, upodabniające blok do gigantycznego transatlantyku.

Oceniając pierwsze polskie modernistyczne bloki w duchu Le Corbusiera, trzeba też pamiętać czym był jego  “Modulor”. W książce Anthony’ego Flinta “Le Corbusier. Architekt jutra” czytam o tym standardowym modelu ludzkiej postaci, który Le Corbusier wymyślił, aby określić odpowiednią przestrzeń życiową potrzebną mieszkańcom w jego budynkach. Modulor – wzorzec proporcji architektonicznej- był dla niego kontynuacją długiej tradycji Witruwiusza, “Człowieka witruwiańskiego” Leonarda da Vinci, dzieła Leona Battisty Alberti i innych, którzy stosowali proporcje ludzkiego ciała w określaniu funkcji architektury.

W Nowej Hucie czuje się materię i ducha Le Corbusiera. Będę do tego modernistycznego rysu wracał w moim podcaście. Opowiem o swojej drobnej osobistej pamięci wpisanej w monumentalny, wzorowany na sakralnym dziele Le Corbusiera, kościół Arka Pana. Jestem jak kamyk w ścianie tej świątyni. Będzie też bardzo osobista wędrowka po schodowych klatkach, mieszkaniu, a nawet dachu tzw. “bloku francuskiego”. Podkreślam wymiar prywatny, który wraz z nami bezpowrotnie znika.  

Nie wszystko można wyczytać w bardzo mądrych książkach. Wiedza teoretyczna oczywiście otwiera oczy na to, czego bez takich informacji nie bylibyśmy w stanie dostrzec. Obok słupów “bloku szwedzkiego” można przemknąć obojętnie. Można minąć je z zainteresowaniem,  ale nie podbudowanym historycznie i terminologicznie. Można wiedzieć dokąd się zmierza, kiedy się przez “szwedzki blok” przenika obok “pilotis”. Potem jest wymiar wtajemniczenia w to, co się kryło dla Le Corbusiera za tymi “zwykłymi” słupami. 

Jednak (tu wracam do pierwszych refleksji w moim artykule), jest jeszcze ta najcenniejsza wiedza o domach w mieście, której nie znajdziecie w żadnej miejskiej bibliotece. Nie ma jej również w Wikipedii, mimo że sporo tam wartościowych haseł, ani na arcyciekawych nowohuckich stronach www. Nośnikami tej tajemnicy są ludzie. I nie chodzi mi wcale o wymiar informacyjny. Na przykład w “bloku szwedzkim” są miejsca, gdzie przechodnie od wielu, wielu lat się zatrzymywali i spoglądali ciekawie.  Może to były i są zwykłe chwile zapatrzenia, może ciekawości, może snucia jakichś planów, albo przypomnień o bliskich.

Ktoś pielęgnuje swój ogród realny, czy grodzi tylko piękną przestrzeń w sobie? Narzędzia są praktyczno-techniczne, czy pracują w marzeniu?            

Obok sklepu ogrodniczego w “bloku szwedzkim” są między innymi dwa dla mnie symboliczne miejsca – antykwariat i zakład pogrzebowy. Le Corbusier by tego nie wymyślił! Do miejsca, w którym, mam nadzieję, długo nie zawitam, wkraczać nie chciałem. Liczę na to, że to wciąż za wysokie progi na moje błąkające się po Hucie nogi. Natomiast odwiedziłem punkt ze starymi książkami. I uciąłem sobie pogawędkę z panem Krzysztofem Majcherem – gospodarzem  przytulnego pomieszczenia, pachnącego zadrukowanym kiedyś papierem.

Posłuchajcie tej rozmowy w podcaście. Okazało się, że pan Krzysztof był moim bliskim sąsiadem w Nowej Hucie. A ja o tym nawet nie wiedziałem. I znów takiej wiedzy w żadnych książkach nie ma. Nawet w tych stojących na półkach w antykwariacie w “bloku szwedzkim”.    

W podcaście “Nowa Huta krok po kroku” przechadzam się też wirtualnie obok witryn w blokach na osiedlu Handlowym. (Znam te budynki nie tylko z zewnątrz. Moja starsza córka Joanna mieszkała tam przez pewien czas z mężem. Kolejny przykład modernistycznej “rewolucji” estetycznej w dzielnicy. Mieszkanko było niewielkie, ale bardzo przyjemne, w dodatku z dużym balkonem. I widokiem sławny nowohucki wieżowiec tzw. helikopter na osiedlu Centrum D-31. A przy ładnej pogodzie – na Tatry.)

Chodnik biegnący pod wieżowcami do Placu Centralnego, to taki nasz – powiedzmy – handlowy pasaż. Jest tu wiele sklepów, punktów usługowych, prywatnych gabinetów lekarskich itp. Ostatnio mijam je z uczuciem melancholii. Jeszcze w zeszłym roku śmiałbym się z siebie.

A teraz zwykłe szyldy są dla mnie przedmiotem prawie adoracji. Nie żartuję. Nie lubię zgranego zwrotu “trzymać za kogoś kciuki”. Przytrzymałbym te tabliczki w mojej dzielnicy, żeby nie spadły z szyb, ścian, okien i drzwi. Oby nie. To też jest nieznana wiedza, nie tylko o Nowej Hucie. W całej Polsce, na całym świecie, takie znaki często wiszą już resztkami sił.             

Kontekst poniższego mojego wierszyka wyjaśniam w podcaście:

Aniołek-fiołek. Róża? Bez.

Bywa, że jaśnieją chociaż słońca nie ma.

Ale zaraz gasną i szarzeją w ciszy.

Ich klauzula milczenia jest bardziej niż niema.

Nawet Chrystus z klasztoru w Mogile nie słyszy.

Mówią wierni hutnicy, że ktoś je wytopił

z nieszczerego żelaza, sfałszował faktury

że był skandal, że esbek aferę wytropił.

Ale ponoć złapany to nie był ten, który

stał za całą intrygą. Z fosforycznych sfer

wywodził się kreator i reszta ferajny,

a anioły łaskawie przechwyciły ster,

plan w dzielnicy wcielając misterny i tajny.

Czasami są samymi skrzydłami nad miastem.

Podobne są do dłoni dławiących głos z nieba.

Nie dbają o twe modły, mają sprawy własne.

Przerażają, lecz ważne, aby się ich nie bać. 

NOWA HUTA KROK PO KROKU. WSZYSTKIE PODCASTY BOGDANA ZALEWSKIEGO ZNAJDZIECIE <<< TUTAJ >>> 

Zobacz również:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKoronawirus – aż 6 zgonów w pow. opatowskim, ponad tysiąc zakażeń w Świętokrzyskiem [6 listopada]
Następny artykułŻołnierze WOT wsparciem dla szpitali [ Koronawirus ]