W domu wszędzie jej pełno – taki 5-letni „żywioł”. Znów bywa na próbach „Małych Hyrnych”, choć do przedszkola jeszcze nie wolno jej chodzić. Spać może tylko na lewym boku, a pół tygodnia zajmują wizyty u logopedów, neurologopedów i psychologów. Bo z nowym uszkiem trzeba nauczyć się żyć.
Urodziny Kalinki
Kalinka urodziła się 15 lipca 2019 w Cork w Irlandii. Jej rodzice, nowotarżanie – Joanna i Piotr Woźniakowie – na 17 lat związali swoje losy z „zieloną wyspą”. On pracował jako krawiec, ona – w laboratorium dentystycznym i jako dentystyczna asystentka. W Irlandii do dziś mieszka ich najstarsza córka, Ola, tam urodziła się średnia – 17-letnia dziś Olivia, tam też pięć lat temu przyszła na świat Kalinka.
– Ciąża przebiegała normalnie, badania USG niczego złego nie pokazywały – wspomina Joanna. – Aż do momentu porodu.
Jako że Kalinka miała problemy z oddychaniem, trafiła od razu do inkubatora. Tam dopiero, uczestniczący przy porodzie tata, zobaczył, że prawe uszko dziewczynki się nie wykształciło.
– To był szok, zarówno dla nas, jak i dla lekarzy – mówi Piotr. – I od tej pory nasze życie całkiem się zmieniło. Po siedmiu dniach wróciliśmy do domu, ze skierowaniem do poradni audiologicznej, ze wskazaniem, by zbadać słuch w drugim uchu. Tak zaczęła się nasza podróż po lekarzach, wizyty w szpitalu u neonatologa, laryngologów.
Pożegnanie z „zieloną wyspą”
Gdy Kalinka miała siedem miesięcy, przyjechali na chwilę do Polski, do specjalistycznego ośrodka w Kajetanach pod Warszawą, ale tam, jak mówią Woźniakowie, pomocy specjalnej nie otrzymali, o żadnych operacjach nie było mowy.
Kiedy Kalinka zaczęła mówić, przyszła pora na kolejne zmiany, a konkretnie na pożegnanie z Irlandią. U dzieci niedosłyszących, najważniejsze jest pierwsze kilka lat, gdy rozwijają się zmysły słuchu i mowy. Wymagała więc pomocy logopedów, bo mali pacjenci z niedosłuchem mają problem z wymową. Rodzice nie wyobrażali sobie jednak, by ta pomoc nie była udzielana w języku polskim. W Cork na to szans nie było.
Wrócili więc Woźniakowie, z dwiema córkami, do Nowego Targu – Kalinka miała wówczas 1,5-roku. Dziewczynka trafiła pod opiekę logopedów i surdologopedy (specjalista zajmujący się zaburzeniami mowy, powstałymi w wyniku wad słuchu – przyp. red.) w nowotarskiej „Chatce”. W głowie rodziców już jednak wcześniej powstała myśl o operacji, o której dowiedzieli się w Internecie.
Mikrocja i dobrzy ludzie
Mikrocja to grupa wsparcia, zrzeszająca rodziców dzieci, które urodziły się bez ucha lub uszu. Joanna, jeszcze w Irlandii, na grupę tę natrafiła, a potem dowiadywała się z niej wszystkiego o badaniach, kontrolach, wymieniała doświadczeniami. Tam również po raz pierwszy przeczytała o operacjach, wykonywanych dzieciom z całego świata przez specjalistyczną klinikę w Portola Valley obok San Jose w Kalifornii. Operacji, której koszt – 105 tysięcy dolarów, plus przelot i 5-tygodniowy pobyt, oczywiście przekraczały możliwości państwa Woźniaków, ale wtedy zaświtał w głowie mamy pomysł zorganizowania zbiórki. Mniej więcej w tym samym czasie trwała zbiórka na lek ratujący życie chorej na SMA Kamilce Gil, a w grupie Mikrocja Joanna przeczytała też o rówieśniku Kalinki, Kacperku ze Szczawnicy, który w tejże klinice i również dzięki zbiórce przeszedł pomyślnie operację. Postanowili spróbować.
– Najpierw oczywiście był kontakt z lekarzami z Kalifornii, wysyłaliśmy im badania Kalinki, zdjęcie tomografii głowy, rozmawialiśmy przez skype, przez który mogli też zobaczyć córkę – opowiada Joanna. – I zakwalifikowali ją do operacji.
Zbiórka ruszyła pod koniec 2022 roku, sama Joanna wraz z przyjaciółkami organizowały też licytacje.
– Wiedziałam, że musimy spróbować, ale nie spodziewałam się, że to się tak szybko uda, że wokół nas jest tak wielu wspaniałych ludzi, którzy w tę pomoc tak bardzo się zaangażują – opowiada Joanna. – Fundacja „Się pomaga”, na której stronie prowadzona była zbiórka, Fundacja Adama Worwy, Fundacja „Dar Serca” z Chicago. Potem, po zebraniu pieniędzy na lek dla Kamilki Gil, dołączyła do nas grupa ludzi, która wcześniej jej pomagała i miała doświadczenie.
Do tego wszystkiego dochodziły imprezy, organizowane przez samych rodziców Kalinki i ich przyjaciół, festyn na nowotarskiej strzelnicy, urządzony przez prezesa Michała Maciaszka i jego żonę, jarmark bożonarodzeniowy na nowotarskim Rynku, gdzie w akcję włączyli się harcerze, czy kiermasz przed kościołem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ks. Kazimierz Kubat z tejże parafii, który wcześniej, by wspomóc Kamilkę Gil, przekazywał na jej cel cały dochód ze sprzedaży swojej książki, teraz, po zebraniu tamtych pieniędzy, zrobił to samo dla Kalinki.
Joanna chciałaby wymienić wszystkich, którzy pomogli, nowotarskich przedsiębiorców, ludzi dobrej woli, co oczywiście możliwe nie jest. Bo lista to długa. Bardzo długa.
Zbiórkę, dokładnie w rok po jej rozpoczęciu, domknęła Polonia.
– Pomagali już wcześniej, choćby podczas swojego kiermaszu wielkanocnego, gdzie na operację przeznaczyli dochód ze sprzedaży ciast, ale po tym, co zrobili w grudniu 2023 – popłakałam się – opowiada Joanna. – Zorganizowali bal w Chicago i, pamiętam, zadzwonili do mnie późno w nocy z informacją, że zebrali 30 tysięcy dolarów. To zamknęło zbiórkę, udało się, a ja ryczałam.
Operacja
Pierwszy termin operacji w Kalifornii zaplanowano na listopad tego roku. Rodzice nie spodziewali się, że pieniądze zbiorą tak szybko, termin więc przyspieszono na 8 lipca.
Do USA wylecieli 1 lipca – konieczny był tydzień zapasu czasowego, w przypadku ewentualnego złapania przez dziecko chociażby zwykłego zaziębienia. Po drodze, w Chicago, osobiście podziękowali polonusom.
8 lipca, o siódmej rano, zjawili się w klinice w Portola Valley. Jeden lekarz zajął się kanałem słuchowym, drugi – małżowiną uszną, czyli implantem, który następnie pokryty został skórą przeszczepioną z pachwiny Kalinki.
O 14.30 było po wszystkim, teraz trzeba było poczekać pięć tygodni w wynajętym domu i jeździć z dzieckiem na kontrole. Zarówno do kliniki w Portola Valley, jak i – dwukrotnie – do oddalonego o 6 godzin drogi Los Angeles. Tu znowu pomogła Polonia i fundacja Dar Serca, zapewniając rodzinie noclegi w swoim domu spokojnej starości.
Do Nowego Targu Woźniakowie wrócili 9 sierpnia.
Kalinka dziś
Jak wygląda teraz życie Kalinki? Najgorsze za nią, ale uważać przez najbliższe miesiące trzeba niemal na wszystko. Spać może tylko na lewym boku, by prawego uszka nie dociskać do poduszki. Już raz zrobiła się maleńka odleżyna, na szczęście – po skypeowym kontakcie z lekarzem z Kalifornii, z którym zresztą rodzice są w stałym kontakcie – większym problemom udało się zapobiec, ranka się zagoiła.
Przedszkole na Borze, do którego wcześniej chodziła, na razie wykluczone, przynajmniej do nowego semestru, bo każda nieuwaga może kosztować. Jeden z operowanych chłopców, o czym Joanna przeczytała na Mikrocji, uderzył się, drugiego w ucho ukąsił komar – obaj musieli znów lecieć do Stanów na leczenie.
Potrzebuje Kalinka opieki psychologa – dźwięki dochodzą do obu uszu, do czego 5-letnia dziś dziewczynka nie była przyzwyczajona, jest więc trochę nerwowa i nadpobudliwa. Każdy człowiek – jak tłumaczyła rodzicom terapeutka – ma w mózgu mapę swojego ciała. To nowe ucho musi zostać przez mózg zaakceptowane, potrzeba czasu.
Doszło też wzmożone napięcie mięśniowe po prawej stronie – skóra głowy, szyi i barku są spięte, tu więc robota dla neurologopedy, który je rozmasowuje. I oczywiście nadal logopedzi i surdologopedzi w „Chatce”.
Sporo tego, ale z tygodnia na tydzień jest lepiej, choć rekonwalescencja jeszcze potrwa. Mama, która wciąż musi być z dziewczynką non stop, zaczęła już zaprowadzać ją na próby „Małych Hyrnych”, które Kalinka kocha. Tata, z zawodu krawiec, na razie pracuje sam, jako kurier. Na weekendy z Krakowa przyjeżdża też starsza siostra, dziś uczennica Szkoły Mistrzostwa Sportowego w klasie o profilu piłka nożna i zawodniczka Wisły Kraków, na zabawy z piłką na razie jednak Kalinki nie namawia.
Ostatni, październikowy wpis na profilu Kalinki i podziękowania jej rodziców:
Piotr Dobosz /
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS