Jarosław Kaczyński po „piątce dla zwierząt” i po podeptaniu zamrażającej aborcyjną wojnę w Polsce ustawy z 1993 roku wyrósł na najbardziej nielubianego państwowego przywódcę, co najmniej w trzydziestoletniej historii III RP. Z tego punktu widzenia sensowne było zgłoszenie przez PO wotum nieufności dla Kaczyńskiego jako wicepremiera do spraw bezpieczeństwa, który swoimi działaniami najbardziej zagroził bezpieczeństwu i życiu Polaków. I zwrócenie w ten sposób uwagi, że to właśnie on – a nie „miękkiszon” Morawiecki, czy „miękkiszon udający twardziela” Ziobro – jest faktycznym liderem obozu władzy.
Kaczyńskiego nie lubią polskie kobiety, ponieważ użył ich cynicznie jako instrumentu w swojej politycznej grze. Z tego samego powodu nie lubią go też ludzie LGBT. Ale z powodu „piątki dla zwierząt”, a także jego kompletnej obojętności na problem opłacalności produkcji rolnej w Polsce, nie lubią go też rolnicy, czyli ci mieszkańcy wsi, którzy nie żyją z 500 plus. Bez cienia sympatii naciskają na niego górnicy, bo wiedzą już, że chętnie pozamykałby ich kopalnie, ale jeśli mocno nacisną, wówczas on pierwszy zdecyduje o tym, że wszystkie unijne pieniądze przeznaczone na „zieloną transformację” polskiej energetyki zostaną przeznaczone na ich pensje i na utrzymywanie przy życiu nierentownych i nieekologicznych kopalń. Zdecydowanie nie lubią go Ziobro i Gowin, a o „marksizm kulturowy” oskarżają go najbardziej zawzięci prawicowi publicyści i niektórzy księża.
Jak potwierdzają to najnowsze sondaże, Jarosław Kaczyński jest najbardziej nielubianym politykiem obozu władzy. Jednak wydaje się go to nie przerażać, bo wie, że pozostaje politykiem dla tego obozu centralnym, najważniejszym, najbardziej kluczowym, którego ten obóz nie może się pozbyć.
Wymuszanie posłuszeństwa
Oczywiście Kaczyński wolałby być przywódcą kochanym, ale z braku miłości wystarczy mu strach. Właśnie dlatego buduje strukturę, w której to od niego i wyłącznie od niego zależą miejsca na listach wyborczych, obecność w mediach, państwowe stanowiska, miejsca pracy, pieniądze… nie tylko wszystkich polityków prawicy czy prawicowych dziennikarzy, ale jak największej liczby Polek i Polaków, którzy ani nie chcieliby się interesować polityką, ani nie chcieliby, aby polityka interesowała się nimi.
Kupno regionalnych gazet należących do Polska Press przez Orlen (kontrolowany przez Obajtka, którego Kaczyński za jego absolutną dyspozycyjność polubił tak bardzo, że mógłby nim nawet zastąpić Mateusza Morawieckiego) jest kolejnym pokazem siły prezesa PiS. Nowa, ogromna grupa dziennikarzy znajdzie się w ten sposób w bezpośredniej zależności od Kaczyńskiego. A przejęte w ten sposób lokalne gazety i lokalne portale przydadzą się w wyborach samorządowych 2023 roku do atakowania opozycyjnych prezydentów miast czy opozycyjnych samorządowców wszystkich innych szczebli. Kolejnym krokiem „repolonizacji mediów” ma być kupno przez Orlen „Rzeczypospolitej”, która bynajmniej nie znajduje się w „obcych” rękach. W ten sposób kolejna grupa dziennikarzy – raczej konserwatywnych, ale politycznie wciąż niezależnych i często krytycznych wobec PiS – znajdzie się pod bezpośrednią kontrolą Kaczyńskiego.
Także budowaniu politycznej dominacji, a nie odbudowie polskiej gospodarki czy państwa, służą budżetowe pieniądze z kolejnych „antycovidowych tarcz” dla przedsiębiorców i samorządów. Pieniądze z tarczy dla przedsiębiorców w Świętokrzyskim trafiły prawie wyłącznie do działaczy PiS, ich rodzin, powinowatych i politycznych klientów. Pieniądze z antykryzysowej pomocy dla samorządów, przy pełnej już ostentacji rozdzielających je ministrów rządu Morawieckiego, trafiają do miast i gmin rządzonych przez PiS omijając te, które wciąż jeszcze kontroluje opozycja.
Do tego dochodzi próba wyczyszczenia organizacji pozarządowych, poprzez stworzenie listy NGO-sów, których „ideowy profil” i działania są zaakceptowane przez rząd i do których trafiają budżetowe pieniądze. Miliony złotych, które rząd przeznacza formalnie na promocję Polski, nie służą temu, aby faktycznie promować całą i niezafałszowaną kulturę czy historię naszego kraju, ale – choćby za pośrednictwem Polskiej Fundacji Narodowej – są używane do tego, by zasilać wspierające Kaczyńskiego prywatne prawicowe media, a także zaangażowanych po stronie PiS działaczy, publicystów, twórców kultury i zwyczajnych lobbystów.
Jarosław Kaczyński przez trzydzieści lat poznawał naturę polityków i dziennikarzy polskiej prawicy. Będąc przez nich wielbiony, gdy rządził albo miał wpływy (w latach 1990-1992, w latach 2006-2007, od roku 2015 do dzisiaj) i będąc przez nich zdradzany, porzucany, krytykowany, kiedy tracił władzę i wpływy (czyli przez cały pozostały okres ostatniego trzydziestolecia). Dlatego wie, że do zarządzania polską prawicą (gdybyż dotyczyło to tylko jej) niepotrzebna jest miłość czy ideowość, ale nadzwyczaj przydatny jest strach wynikający z posiadania siły, kontroli nad pieniędzmi, mediami i wszelkimi instytucjami, które składają się na pozycję i władzę.
Słuszność strategii Kaczyńskiego zdaje się potwierdzać przebieg ostatniego kryzysu w obozie władzy – wokół polityki europejskiej i groźby zawetowania unijnego budżetu przedstawionej, a potem wycofanej przez Mateusza Morawieckiego. Zbigniew Ziobro budował się na eurosceptycyzmie przekraczającym zwyczajowe PiS-owskie normy, kołysał koalicyjną łodzią, przedstawiał się jako „twardziel” i sugerował, że Morawiecki jest „miękkiszonem”. Robił to tak długo, dopóki Jarosław Kaczyński ostatecznie nie zdecydował, że weto zostanie wycofanie. Później jednak kierownictwo Solidarnej Polski, w „wolnym i tajnym głosowaniu” zadecydowało o pozostaniu w koalicji i rządzie. Kaczyńskiemu wbrew pozorom ta gra w złego (Ziobro) i dobrego (Morawiecki, Gowin) policjanta – w sprawach europejskich, a w przyszłości wobec administracji Bidena i w polityce wewnętrznej – bardzo się opłaca. Dopóki jest przez niego utrzymywana w ryzach, poszerza wręcz elektorat Zjednoczonej Prawicy. Umiarkowani wyborcy mają alibi w postaci Gowina i Morawieckiego, a nieprzejednani wrogowie UE mają alibi w postaci Ziobry, który przy wszystkich pohukiwaniach pozostaje w rządzie.
Kwestię dyscypliny Ziobry, Morawieckiego, Gowina, nie przekraczania przez nich granicy politycznego teatru, Kaczyński rozwiązuje siłą. Już podczas poprzedniego „kontrolowanego kryzysu” w Zjednoczonej Prawicy żona Ziobry, w chwili gdy jej mąż fikał Kaczyńskiemu, miała być wyrzucona z intratnej posady w spółce zależnej od PZU (zarabia tam dziesiątki tysięcy złotych miesięcznie, co dla domowego budżetu Ziobry nie jest rzeczą obojętną). Kiedy jednak Ziobro po raz kolejny malowniczo skapitulował, jego małżonka, w wyniku osobistej decyzji Kaczyńskiego, „pozostała w pracy”. Ludzie Ziobry mają też regulowany przez Kaczyńskiego dostęp do państwowych mediów. Jeśli dodamy do tego miejsca pracy w spółkach skarbu państwa, w samorządach i w centralnych urzędach państwowych – cała ta zbudowana i kontrolowana przez Kaczyńskiego struktura z nadwyżką wystarczy do dyscyplinowania prawicy.
Czytaj także: Ziobro będzie ratował wiarygodność ostrym skrętem w prawo. Unijne weto zastąpi radykalnym nacjonalizmem
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS