A A+ A++

Aleksandr Łukaszenka przylatuje dziś do Petersburga. Formalnie w związku ze spotkaniem państw WNP zrzeszającego byłe republiki ZSRR, w którym to związku Białoruś sprawowała w tym roku rotacyjne przewodnictwo, faktycznie jednak, jak argumentują rosyjscy komentatorzy, jego wizyta ma związek z opublikowanym projektem nowej konstytucji.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Rosyjski plan wobec Ukrainy i przestrzeni postsowieckiej. Jakiego rodzaju interwencję szykuje Moskwa?

Zniknęła kwestia, a z pewnością została rozmyta, przedterminowych wyborów prezydenckich, mało tego, zaproponowane rozwiązania, które wprowadzają ograniczenie maksymalnie dwóch kadencji dla białoruskiego prezydenta (art.80) przy okazji, wzorem rozwiązań przyjętych w tym roku w Rosji, „zerują” licznik kadencji Łukaszenki, co oznacza, że jeśli będzie on chciał dokończyć obecną kadencję i wziąć udział w „wyborach”, to może rządzić Białorusią do roku 2035. Paweł Sliunkin, ekspert pytany przez portal Dzerkało jak interpretować zaproponowane zmiany, powiedział, że nawet jeśli uznać, iż Łukaszenka pisał konstytucję „pod siebie” i chce docelowo stanąć na czele Zgromadzenia Ludowego, to trzeba zwrócić uwagę na kalendarz zmian legislacyjnych. Zakładając, że referendum konstytucyjne odbędzie się w lutym 2022 roku i nowa ustawa zasadnicza wejdzie w życie zaraz po zatwierdzeniu, to wybór członków Zgromadzenia Ludowego i uchwalenie ustaw regulujących zarówno tryb wyboru jak i sposób działania tego ciała, zajmie trochę czasu, nawet do 2025 roku. Łukaszenka nadal będzie „prezydentem”, nie ma zresztą formalnych przeszkód aby łączył w okresie przejściowym obie funkcje (razem z przewodniczącym Zgromadzenia) a potem będzie miał otwarte wszystkie drogi – zarówno rezygnacji z jednej z nich, jak i kandydowania w kolejnych „wyborach”.

Jednak na tego rodzaju przedłużenie mandatu potrzebna jest zgoda Kremla. Stąd, jak się spekuluje, podróż białoruskiego dyktatora do Rosji. Jak donoszą służby prasowe rosyjskiego prezydenta spotkanie Putin – Łukaszenka zaplanowane jest na środę, dodatkowo, co stało się już czymś w rodzaju tradycji, zagrają oni w hokeja w jednej drużynie.

Opublikowany w poniedziałek projekt zmian w konstytucji Białorusi sankcjonuje zmiany w zakresie geostrategicznej orientacji kraju, w istotny sposób przebudowując jednocześnie ustrój kraju. Ograniczeniu ulegają kompetencje prezydenta, a ciałem nadrzędnym, zatwierdzającym wybory głowy państwa i mogącym przeprowadzić jego impeachment staje się Zgromadzenie Ludowe. Wielkie, mające liczyć nawet 1,2 tys. osób, złożone z nominatów (przedstawiciele lokalnych rad, organizacji społecznych, deputowanych etc.) zgromadzenie, które będzie zbierać się przynajmniej raz w roku i na czele którego, jak się spekuluje, chciałby stanąć Łukaszenka. Oczywiście, o ile odejdzie z obecnej funkcji, bo jak napisałem, przedstawiony projekt ustawy zasadniczej otwiera mu furtkę na kolejne, po zakończeniu obecnej, dwie kadencje. W art. 81 ustawy zasadniczej znalazł się też zapis, że w wyborach prezydenckich może uczestniczyć jedynie osoba mieszkająca bez przerwy na Białorusi w ciągu ostatnich 20 lat, nie mająca praw stałego pobytu na terenie innych państw. Zapis ten, zdaniem obserwatorów, wyklucza z możliwości startu, gdyby było to możliwe, przedstawicieli białoruskiej emigracji.

Geostrategiczna reorientacja Mińska

Warto zwrócić uwagę na zmiany w tekście konstytucji, które sankcjonują geostrategiczną reorientację Mińska. Chodzi nie tylko o to, że Zgromadzenie Ludowe uzyskuje pełnomocnictwa w zakresie zatwierdzania polityki zagranicznej i obronnej kraju, ale o szczegółowe regulacje konstytucyjne. Z tekstu ustawy zasadniczej wykreślony został zapis w myśl którego białoruscy żołnierze nie mogą uczestniczyć w misjach poza granicami kraju. W przeszłości tego rodzaju sformułowanie potrzebne było Aleksandrowi Łukaszence, aby opierać się naciskom ze strony Moskwy chcącej uczestnictwa białoruskiego kontyngentu w rosyjskiej interwencji w Syrii. Teraz o wysłaniu kontyngentu wojskowego poza granice może zdecydować prezydent kraju. Równie symboliczne znaczenie ma fakt wykreślenia z konstytucji artykułu, który dzisiaj jest w ustawie zasadniczej, mówiącego o tym, że Białoruś jest państwem bez broni nuklearnej, dążącym do uzyskania statusu neutralności. Jednak nie te zapisy, sygnalizowane zresztą w ostatnich tygodniach w wielu wystąpieniach zarówno Łukaszenki, który mówił o gotowości rozmieszczenia na Białorusi rosyjskiej broni jądrowej, jak i szefa MSZ-u Makieja deklarującego odejście Mińska od polityki wielowektorowej, są przedmiotem politycznej intrygi. Kluczową, jak można przypuszczać kwestią jest to czy Moskwa zgodzi się na sprawowanie przez Łukaszenkę władzy i zrezygnuje z wywierania nacisków, o czym Putin mówił jeszcze w listopadzie na poszerzonym kolegium MSZ-u, postulując aby na Białorusi zaczął się dialog władzy i społeczeństwa potrzebny po to aby rozładować tlący się kryzys polityczny.

Rosja ma wiele możliwości wywierania nacisków, tym bardziej, że perspektywy stojące przed gospodarka Białorusi nie są obecnie różowe. Przyjęty przez państwa Unii Europejskiej V pakiet sankcji oznacza, że wpływy z eksportu będą się w najbliższych miesiącach kurczyć, a reżim zacznie odczuwać problemy z brakiem gotówki. Tym bardziej, że presja ze strony białoruskiej opozycji na zachodnie firmy nie maleje. Swietłana Cichanouska rozmawiała niedawno z prezesem norweskiego koncernu nawozowego Yara, przekonując go aby zakończył współpracę z Białoruskalij, jednym z większych „dostarczycieli waluty” na Białorusi. Restrykcje Waszyngtonu zamykają z kolei możliwość zaciągania długów na rynkach międzynarodowych. Wicepremier Nikołaj Snopkow wypowiadając się na ten temat zauważył, że „sankcje wprowadzone przez piąty pakiet wobec białoruskiego długu państwowego są bolesne. Istnieje bezpośrednie ryzyko możliwości jego refinansowania, w tym w postaci krajowych pożyczek walutowych”. Mińsk tylko w przyszłym roku potrzebował będzie 3,4 mld dolarów na spłatę długów, w kolejnym będzie to już ponad 4,7 mld, a perspektywy są coraz gorsze. Spodziewając się trudności, reżim już wystąpił do Moskwy o kolejną pożyczkę, tym razem w wysokości 3,5 mld dolarów, ale rosyjskie władze nie spieszą się z decyzjami. Do tej pory obiecały 680 mln do, końca przyszłego roku, i zwlekają, zwiększając presję na białoruskie władze.

W kontekście odmowy większości międzynarodowych organizacji finansowych współpracy z Republiką Białorusi – powiedział Snopkow – i innych możliwości pozyskania funduszy inwestycyjnych praktycznie jedynym źródłem rozwoju kraju i wzrostu gospodarczego są zasoby i rezerwy wewnętrzne.

Wydają się one jednak więcej niźli skromne i w kraju, jak argumentują obserwatorzy narasta podskórne niezadowolenie. Wzmacniane jeszcze represjami, w tym zwalnianiem z pracy ludzi, którzy subskrybowali internetowe kanały uznane za ekstremistyczne lub poparli wiosną ubiegłego roku swymi podpisami konkurentów Łukaszenki. W praktyce dostają oni „wilczy bilet” mając problemy ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy, co dodatkowo powoduje narastanie niezadowolenia.

Twarda gra Łukaszenki?

Walerij Karbalewicz, białoruski politolog, jest zdania, i jego argumentacji nie można odmówić racji, że Łukaszenka postanowił zagrać z Moskwą twardo wykorzystując fakt rozpoczęcia przez Rosję wielkiej batalii o uporządkowanie spraw w Europie Środkowej. W tej sytuacji Putin nie może sobie pozwolić na jakikolwiek problem we własnym obozie, a spór z białoruskim dyktatorem, nawet na poziomie retorycznym czy deklaracji dyplomatycznych mógłby osłabić siłę rosyjskiego przekazu i siłę presji.

Łukaszenka na spotkaniu z przedstawicielami administracji, które poświęcone było sytuacji w kraju w związku z wprowadzeniem przez Zachód sankcji, wrócił do dobrze znanej retoryki. „Idzie wojna”, mówił. W opinii dyktatora Białoruś jest oblężona zarówno przez wrogów zewnętrznych jak i wewnętrznych. „Nie czas teraz na jakieś karteczki” dodał, co zdaniem komentatorów może być zarówno próbą mobilizowania zwolenników obozu władzy jak i sugerować, że reżim rozważa możliwość przesunięcia terminu referendum konstytucyjnego. Ta ostatnia hipoteza wydaje się tym bardziej prawdopodobna, że na emeryturę odeszła Lidzija Jarmoszyna, kierująca przez ostatnie 25 lat Centralną Komisją Wyborczą, odpowiedzialna za niezliczone fałszerstwa i oszustwa przy okazji kolejnych białoruskich wyborów różnych szczebli. Jej miejsce zajął Ihor Karpenko w przeszłości kierujący „trudną” komisja wyborczą w Mińsku, jednak nie zmienia to faktu, że przyjście nowego człowieka niemal w przeddzień referendum nie jest bez znaczenia. Jak powiedział Artem Shreibman, białoruski politolog, który obawiając się represji musiał opuścić Białoruś komentując odejście Lidzi Jarmoszyny „Łukaszenka ufał jej jak mało komu”, a nowy układ personalny jest mniej pewny. Na tym samym spotkaniu z władzami wschodnich regionów Łukaszenka, w typowy dla siebie, zagadkowy sposób mówił, że musi osobiście nadzorować wejście w życie konstytucji i pozwolić okrzepnąć nowym organom władzy.

Nie możecie powiedzieć, jaki prezydent będzie po Łukaszence… teraz jest dużo gadatliwych, przyjdą, naobiecują… a jak zdobędą władzę, to majątek, który pielęgnowaliśmy jak źrenicę oka, na kawałki podzielą

— powiedział białoruski dyktator, co po raz kolejny skłoniło wielu komentatorów do wniosków, że wcale nie wybiera się on na polityczną emeryturę.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLEGIONOWO. Czad powodem interwencji
Następny artykułPremier Mateusz Morawiecki skomentował inwigilowanie systemem Pegasus senatora Krzysztofa Brejzy