Jak sobie więc radzić z mrokiem? Ludziom z głęboką depresją radzą, by wtedy, gdy o trzeciej, czwartej rano oblepia ich rozpacz gęsta jak smoła, gdy znajdują się w absolutnej otchłani, pamiętali, że najważniejsze jest wytrzymać do świtu. O świcie może być lepiej. Zawsze możliwe są zwroty akcji. I zdarzają się, choć czasem, ze scenariuszowego punktu widzenia, pachną szmirą. Nie oczekujmy jednak zbyt wiele. Nie każdy scenariusz piszą Kieślowski z Piesiewiczem. Gdy więc jedziesz na zderzenie z betonową ścianą i masz przekonanie, że śmierć cię nie ominie, zawsze możesz się przebudzić w stercie kartonów.
W Ameryce w okresie przedwyborczym przypomina się powiedzenie „oczekuj nieoczekiwanego”. U nas nieoczekiwane to norma. Gdy politycy i publicyści układają już w głowie nekrologi dla TVN i mowy pogrzebowe dla wolności słowa w Polsce, a pisowscy propagandyści kolejne peany na cześć genialnego stratega, wniosek formalny powoduje odroczenie obrad. Gdy wydaje się, że przez kilka tygodni kat będzie bezrobotny, oszuści dokonują reasumpcji głosowania (reasumpcja to nowa nazwa kantu i oszustwa).
U nas tak zawsze. Gdy po pierwszym tygodniu igrzysk olimpijskich szykuje się monumentalna katastrofa, w drugim następuje rezurekcja i medale sypią się jak z rogu obfitości. Oczywiście działa to też w drugą stronę. Gdy już świat uznaje nas za wzorzec transformacji od dyktatury do demokracji, oddajemy władzę na talerzu zamordyście.
Tak, Polska to dziwny kraj, w którym możliwe jest wszystko, nawet zmiany na lepsze. Gdy wolne sądy wydają się totalnie rozjechane, nagle dyktator ponosi klęskę i musi zlikwidować izbę eliminującą z zawodu niegrzecznych sędziów. Gdy dyktator rozkoszuje się wszechwładzą, nagle traci większość. Gdy w opętańczym szale jednym ciosem jest w stanie zniszczyć wszystko, może też paść pod ciężarem własnej nieudolności. Bo jest jak Leonid Breżniew, wszechwładza miesza się u niego z narastającą niedołężnością. U nas dyktator nigdy nie jest tak silny, żeby nagle się nie przewrócić. U nas słaba opozycja nigdy nie jest tak słaba, by niespodziewanie nie narzucić warunków gry. Wszechmoc sąsiaduje z impotencją. Nic nie jest ostateczne. Zwrot akcji może nastąpić w każdej chwili, szczególnie wtedy, gdy nie ma ku niemu racjonalnych podstaw.
W Polsce zdarzają się też cuda. Jak pisał Czesław Miłosz o wyborze Karola Wojtyły na papieża: „Na dnie swojej nędzy Polska dostała króla. I to takiego, o jakim śniła”. Dwa lata później bez żadnego powodu znowu nastąpił cud i narodziła się Solidarność, która zmieniła losy świata.
Cuda to nasza specjalność. Głupie klęski również. Wniosek praktyczny – nigdy nie opuszczać rąk, bo nagle może się jednak pojawić nadzieja, ale też nigdy nie podnosić rąk przed metą, bo można niespodziewanie wyrżnąć o ziemię. Polską rządzą kaprysy – raz władcy, raz losu. W zależności, czy dni są parzyste, czy nieparzyste. Gdy dyktator politycznie wykończył innego wicepremiera, gdy przekupił kogo trzeba, gdy zastraszył kogo się da, gdy wyłączył wszystkie bezpieczniki i rozwalił wszelkie instytucje, gdy zgromadził tyle władzy, ile nie miał nikt od czasu poprzedniego dyktatora, to wiadomo, że słania się na nogach i jest tak słaby jak nigdy. W każdej sekundzie może zabić i w każdej sekundzie może politycznie skonać. To może gnić latami albo rozpieprzyć się za miesiąc. Niespodzianka to tutaj coś, co nikogo nie zaskakuje. Norma. A kiedy to się skończy naprawdę?
Podpowiedź znajdujemy u wybitnej poetki polskiej codzienności Agnieszki Osieckiej: „Za dzień, za dwa, za noc, za trzy, choć nie dziś, za noc, za dzień doczekasz się, wstanie świt”. Na więcej precyzji Polski nie stać.
Czytaj też: Jak PiS zostało pożytecznym idiotą Orbána
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS