Magdalena Śniegulska: Najpierw trzeba sobie uświadomić, co to za okres w życiu i jaka zmiana rozwojowa w nim następuje. Bo podczas dojrzewania młody człowiek ma już świadomość, że nie jest małym dzieckiem. Ale nie jest też dorosłym, którym chciałby być. W związku z tym traci schematy adaptacyjne, a nowych jeszcze nie wypracował.
I tu pojawiają się oczekiwania wobec nastolatka. Z jednej strony mogą przypominać gorset, który potwornie go uwiera. Ale z drugiej – mogą być drogowskazem. Czasem tym drogowskazem staje się grupa. W okresie dojrzewania młodzi ludzie szukają w niej swojej tożsamości. Potrzebują przeglądać się w jej członkach, porównywać do nich. Dzięki nim widzą, że niemal wszyscy mają podobny problem z rozchwianiem emocjonalnym i zmęczeniem, że nie słucha ich ciało, które jest poza kontrolą.
Przy tym porównywaniu warto jednak nie zatracać swojej indywidualności.
Ale grupa nie lubi wyróżniających się.
– To prawda. Gdy patrzymy na akceptację różnych norm i stereotypów pod względem okresu życia, najbardziej restrykcyjne okazują się dzieci w wieku przedszkolnym i nastoletnim. Im każda inność wydaje się zagrażająca. Jakby mogły się nią „zarazić”. W związku z tym nie wszyscy w grupie chcą konfrontować się z kimś wyróżniającym. Wówczas zostaje on persona non grata albo brzydkim kaczątkiem. Ale są i tacy, którzy dzięki odmienności potrafią wiele zyskać. Bo grupa zaczyna ich podziwiać, lgnąć do nich.
Tylko co grupa, to inna presja. Inne oczekiwania ma szkoła, dom, rówieśnicy. Niektóre z nich są w sprzeczności. To powoduje, że nie każdego da się zadowolić, co z kolei jest nieprzyjemnym uczuciem dla młodego człowieka.
Dla przykładu weźmy szkołę. Badania pokazują, że jest ważnym elementem życia nastolatków. Spędzają w niej 800 godzin rocznie. Siłą rzeczy presja, która panuje w niektórych placówkach, ma duży wpływ na młodzież. Niedawno słyszałam opowieść jednej uczennicy o tym, jak przyszła na pierwszą lekcję po zdalnym nauczaniu. Nauczycielka, której dawno nie widziała, zaczęła odpytywać nastolatków. Czego nie zrobiły? Czego nie potrafią? Uczniowie poczuli się bezradni. Na wstępie dostali komunikat, że nawet nie ma za co ich wzmocnić.
Inna szkolna presja – dzieciaki mają być najlepsze we wszystkich dziedzinach. I wiedzieć, kim zostaną w przyszłości. Najlepiej już, teraz. Bo jeśli tego nie zrobią, zdaniem wielu pedagogów przegapią ostatni moment na prawidłową decyzję, a wtedy przegrają życie i trudno będzie je naprawić.
Balansem dla tej presji może być dom. Wyobrażam sobie młodych ludzi, którzy mają takie szczęście, że wracają do niego i mogą wreszcie odpocząć. Albo których rodzice mówią: nie musicie być najlepsi ze wszystkiego, szkoła jest po to, żebyście zobaczyli, co się wam podoba.
Zobacz też: Jak pomagać dzieciom oswajać lęk, by nie utrudniał im życia?
A jeśli młodzi wywierają presję sami na sobie?
– To wtedy poprzeczka związana ze spełnianiem oczekiwań potrafi wylądować naprawdę wysoko. Zaobserwowałam podobne zjawisko, gdy ostatnio zwróciła się do mnie grupa licealistów z Warszawy. Zrobili wstępną ankietę o samoakceptacji młodzieży. Na ponad setkę zapytanych osób nie akceptowało siebie około dziewięćdziesięciu procent. Przerażający wynik. Powinien nas, dorosłych, postawić na nogi.
Zaczęłam z licealistami drążyć, dlaczego tak się dzieje. Okazało się, że młodzi mają problem z wolnym dniem, przestrzenią do nicnierobienia. Odpoczynek to dla nich synonim lenistwa. Wzbudza w nich lęk i napięcie. Gdy zbliża się sobota, próbują odpalać Netflixa, ale relaks utrudnia im myśl: „Ile moglibyśmy się teraz pouczyć…”. Dlatego celem badania grupy licealistów jest przekonanie rówieśników, żeby nie obwiniali się z powodu odpoczynku.
Prawdopodobnie działa tu specyfika miejsca, czyli warszawskie liceum. I rodzice, którzy coś osiągnęli i teraz chcą, żeby ich dzieci robiły więcej, lepiej, bardziej. Presja z ich strony nawet nie musi być uświadomiona. Mogą mówić dziecku: nie zarzynaj się tak. A potem pokazywać mu, ile inwestują w nie pieniędzy, jak emocjonalnie angażują się w jego rozwój.
Pamiętam moment, w którym równocześnie z mężem pisaliśmy doktoraty. Nasza córka poinformowała nas wtedy: „Wiecie co, chyba nie pójdę na studia”. „W porządku – odpowiedziałam – twój wybór”. Ona na to: „Nie pójdę, bo nie chcę jak wy”. Dopiero wtedy zrozumiałam! Córka miała wrażenie, że gdy człowiek idzie na studia, musi podejmować straszny wysiłek napisania doktoratu. Zaciekawiło nas jej zachowanie. Bo z jednej strony deklarowaliśmy: „Pamiętaj, nic nie musisz”. A z drugiej pokazywaliśmy coś innego.
Mam wrażenie, jakby opowiadała pani nie o świecie licealistów, tylko dorosłych.
– Prawdopodobnie dlatego, że często nie zdajemy sobie sprawy z presji, którą odczuwają młodzi ludzie. Spotykam rodziców, którzy narzekają: moje dziecko niczym się nie interesuje, nic nie chce robić. Z perspektywy zdrowia psychicznego wydaje mi się to bezpieczniejszą sytuacją niż dom, w którym wywiera się presję.
Tu ważna jest zamiana słów z „muszę” na „mogę”. I uświadomienie dziecku, że ma prawo decydować w wielu, choć jeszcze nie we wszystkich sprawach. Że nie musi robić tego co inni. Z prostego powodu – może nie chcieć albo nie umieć.
Nie umieć? Ale przegryw, powiedziałyby dzieci.
– Ta presja sukcesu ma potężną siłę. Jedna z uczennic opowiedziała mi, jak wszyscy w jej klasie mówili o zagranicznych uczelniach, na które pójdą. I ona też to robiła. Ale im mniej miała czasu do międzynarodowej matury, tym bardziej była przekonana, że marzy o filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Wstydziła się jednak do tego przyznać. Właśnie dlatego, żeby nie zostać przegrywem.
Bunt przeciwko podobnej presji sporo kosztuje. Wtedy nastolatki myślą: gdy realizuję siebie, zawodzę kogoś; niby wiem, co dla mnie najlepsze, ale rozczarowuję bliskich, rówieśników. Proszę więc zobaczyć, jakim trzeba być siłaczem, żeby poradzić sobie z taką perspektywą. Oczywiście są dzieci, które idą przez okres dorastania jak czołg. Ale to mniejszość. Bo wie pan, co słyszy nastolatek, gdy nie spełnia oczekiwań rodziców? „Jesteś niegrzeczny, zbuntowany, krnąbrny. Mam z tobą kłopoty. Ciągle robisz mi jakiś numer”. Dorośli mają przekonanie, że skoro są starsi, wiedzą najlepiej, co służy ich dziecku. Nie wiem, skąd ta magiczna wiedza. Ale w ten sposób też wywierają presję. A sobie fundują jedynie złudne poczucie kontroli i bezpieczeństwa. Mają wrażenie, że ich dwunastoletnie dziecko jest ciągle pod parasolem, który chroni je przed złem całego świata.
Zresztą ich oczekiwania stoją nieraz w sprzeczności. Czytałam badania socjologiczne, w których polscy rodzice deklarowali, że chcieliby, aby dziecko realizowało ich plan na życie. I aby wykazywało się samodzielnością. Tylko kiedy ma się jej nauczyć? Jak może ją manifestować? Przecież to samodzielność warunkowa.
Ta presja może przerodzić się w opresję?
– Tak, tylko wtedy mamy do czynienia z działaniem przemocowym. Pytanie teraz, jak daleko posuniętym. W psychologii może mieć to związek z tzw. tożsamością nadaną. Czyli taką, w której ktoś wpływa na nas, żebyśmy realizowali jego oczekiwania wobec naszego życia. Przyjęcie jej powoduje często cierpienie. Ma się wtedy poczucie bycia nie na miejscu, niedopasowania.
Poza tym opresja wobec dziecka – jak i każdego innego – kojarzy mi się z osaczeniem. Niemożliwe jest w nim samostanowienie. Bo opresyjni rodzice czy nauczyciele powtarzają nastolatkowi: to dla twojego dobra; zobaczysz, jeszcze wspomnisz nasze słowa; zatęsknisz za światem, który ci oferujemy. Nie byłabym jednak tego taka pewna. Dlatego że większość młodych, których znam, mówi: czekam, czekam i jakoś doczekać się nie mogę tej tęsknoty.
Część rodziców powtarza jeszcze dziecku, że jest ich inwestycją. I co ono ma zrobić z tym komunikatem? Czy prosiło o to poświęcenie? Jak ma potem iść przez życie z poczuciem długu? Przecież dzieci nie proszą się na świat. Nie piszą podania, jakiego życia potrzebują.
Co pomaga im wyjść z opresji?
– Między innymi dobra relacja z rodzicami, o ile ci nie są źródłem tego problemu. Mówiąc to, mam na myśli opowieść pewnej młodziutkiej nastolatki. Trafiła w zupełnie inne środowisko niż domowe. Zachwyciła się nowymi koleżankami. Zaczęła buntować się przeciwko rodzicom. Chciała narzucić im zasady z nowo poznanej grupy. Ale ci zaznaczyli: „Jeśli wolisz takie życia, nic nie stoi na przeszkodzie. Tylko nie zmuszaj nas, żebyśmy byli tacy jak ty”. Po pewnym czasie dziewczyna dostrzegła, że to nie rodzice byli opresyjni, tylko grupa. Wtedy przyszła do mnie i stwierdziła: „Bardzo lubię te koleżanki, są fajne. Ale trochę mi zajęło, żeby zrozumieć, że nie chcę być jak one. Jestem inna i lubię siebie”. Duża mądrość. I jej, i rodziców, którzy dobrą relacją wsparli córkę w podjęciu decyzji.
Ale jest jeszcze jedna rzecz, która może pomóc dziecku.
Jaka?
– Pytanie: „Czego potrzebujesz?”. Dla dorosłych jest bardzo trudne, przecież wyklucza ich autorytet. A autorytet, zdaniem młodych ludzi, nie myli się. Znam wielu rodziców, którzy opowiadają o swojej nieskazitelności, którzy nie dzielą się tym, co im w życiu nie wyszło. Szkoda. Bo strasznie trudno doskoczyć do takiego wzorca. I przytulić się do pomnika.
Zobacz więcej: Dlaczego nastolatek dla rówieśników gotów jest zaryzykować wszystko?
Dr Magdalena Śniegulska – psycholog. Pracuje w Szkole Edukacji Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Uniwersytetu Warszawskiego, a także w Katedrze Psychologii Klinicznej i Zdrowia Uniwersytetu SWPS. Zajmuje się zaburzeniami zachowania dzieci, młodzieży. Pracuje również z rodzicami doświadczającymi problemów wychowawczych
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS