Nie lękał się śmierci, bo – jak uważał – wiele przeżył, a był przekonany, że na górze czeka na niego Bóg. – Gdy w „Konopielce” miałem zagrać Boga, wyobrażałem sobie, że jest On kwintesencją dobra – opowiadał trzy lata temu, kiedy odwiedziłam go w jego domu w Falenicy pod Warszawą.
Mariusz Malec w filmie dokumentalnym nazwał go „aktorem Pana Boga”, zwracając uwagę nie tylko na duchowy wymiar kreowanych przez niego postaci, lecz także na życiowe nastawienie. Był przekonany, że to święty człowiek pośród zajmujących się tą profesją.
– Niekiedy, jak rozmawiam sobie z Panem Bogiem, proszę, żeby dał mi wiarę, jaką mieli moi rodzice, bez wahań, wątpliwości, rozterek – deklarował. Podczas tamtej rozmowy często wracał do przeszłości. – Kiedy dorastałem, matka mnie pouczała: „Synu, jak umrzesz, a tam nic nie będzie, a tu się zachowywałeś dobrze, to nic nie stracisz”. Dlatego po latach, kiedy rano patrzę w lustro, mogę powiedzieć: „Nikogo nie skrzywdziłem” i nie muszę się wstydzić. Człowiek w moim wieku widział niejednego, co idąc po trupach, chciał przewrócić świat do góry nogami, ale mu się to nie udało.
Dorobek
Widzowie pokochali go za wiele niezapomnianych ról. Wśród jego legendarnych kreacji trzeba wymienić Jańcia Wodnika, świętego Piotra z „Quo vadis”, Stacha z „Rancza”, Kiemlicza z „Potopu”, Gustlika z „Czterech pancernych i psa”. Ale on, podsumowując życie, na pierwszym miejscu stawiał nie pięćset swoich ról, lecz rodzinę. Za nauczycieli życia uważał bliskich z Godowa nad Olzą na Górnym Śląsku, gdzie przyszedł na świat 18 stycznia 1928 roku. Jako najmłodszy z sześciorga rodzeństwa żywił szacunek dla seniorów rodu: – Po każdej Mszy niedzielnej ciotki i wujkowie siadali w altance przy naszym domu i zaczynali opowiadać. Chłonęliśmy refleksje ciotki Milki, wujka Emrycha, ciotki Marty, wujka Czarnoty, wujka Tekielego, czując, jak zatrzymują czas.
Po latach jego wnuczęta doświadczały tego samego, słuchając jego opowieści. – Alunia, Ania, Tomek, Adrian, Aleksik i dwóch prawnuków – Filipek i Jeremek to cały mój dorobek – powiedział mi.
W sypialni na szafie czekała na nich stale uzupełniana torba pełna słodyczy. Każdego ranka przed wyjściem do szkoły przygotowywał im herbatę, o której wnuczka Ala mówiła, że jest w niej więcej miodu niż herbacianej esencji, bo dziadek chce im osłodzić życie. Na 80. urodziny dostał od proboszcza i krajan z rodzinnego Godowa pamiątkową tabliczkę z fraszką Jana Kochanowskiego „Na dom w Czarnolesie”. – Ten tytuł zamieniłbym na „Dom w Falenicy” – przyznał, podkreślając, jaki czuje się spełniony wśród kochających dzieci i wnucząt. – „A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym” – przytoczył wtedy tekst brzmiący tak, jakby został napisany o jego życiu. – Nieraz widziałem, jak moje koleżanki aktorki poświęcały się dla naszego zawodu… A czas ucieka i potem okazuje się, że już za późno na dzieci – przyznawał. Kiedy poznawało się atmosferę ich domu w Falenicy, miało się pewność, że czas mu nie uciekł.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS