A A+ A++

– Finał LM to finał LM i sądzę, że żeby go nie zagrać, to ktoś by musiał chyba być tak zmęczony, by nie móc wstać z łóżka. Ciężko mi sobie taką sytuację w ogóle wyobrazić – mówi Tomasz Fornal. Choć tydzień temu po ostatniej piłce decydującego meczu o mistrzostwie Polski padł na parkiet ze zmęczenia, a kilku jego wyczerpanych kolegów jeszcze w trakcie spotkania opierało się o siatkę i ciężko oddychało. Ale jak mówi Sport.pl jeden z kluczowych siatkarzy Jastrzębskiego Węgla, niedzielny mecz z Itasem Trentino, którego stawką będzie miano najlepszego klubu Europy, to nie 45. kolejka PlusLigi. Przyjmujący reprezentacji Polski opowiada też m.in. o tym, za co ceni trenera Marcelo Mendeza i o podkręcaniu emocji podczas meczów.

Zobacz wideo
Jastrzębski Węgiel zwycięzcą PlusLigi! Rafał Szymura: Siatkówka gigantyczna!

Agnieszka Niedziałek: Jak to było z tym słynnym już grillem u Rafała Szymury zapowiadanym przez was po zdobyciu mistrzostwa Polski? Norbert Huber ostrzegł, że nie może mi o nim opowiedzieć, bo zajrzał tylko na chwilę.

Tomasz Fornal: To prawda, szybko się zawinął. Ale też plan się nieco zmienił, bo nie pojechaliśmy na niego po ostatnim meczu finału, tylko dopiero następnego dnia koło południa. Nie działo się nic specjalnego – kilka kiełbasek, jakaś karkóweczka się pojawiła. Bez większych ekscesów i historii (uśmiech).

Patrzę na twoje przedramiona, ale nie widzę siniaków po serwisowych bombach siatkarzy Resovii i z Zawiercia w półfinale i finale PlusLigi, o których opowiadałeś? Ręce jeszcze bolą?

Nie, na szczęście już nie. Ale jesteśmy przygotowani też na takie zagrywki w finale Ligi Mistrzów. Mam przynajmniej taką nadzieję…żebym czegoś tutaj nie wykrakał (uśmiech). Ale tak, jesteśmy przygotowani na to, że Trentino również może bardzo dobrze zagrywać.

Na finał LM nie trzeba nikogo motywować, ale – biorąc pod uwagę, że to mecz zamykający bardzo intensywny sezon, a po ostatnim spotkaniu PlusLigi sprzed tygodnia widać było po was ogromne wyczerpanie – w którym miejscu wskazałbyś siebie na wykresie, gdzie po jednej stronie jest zmęczenie fizyczne i psychiczne, a po drugiej ekscytacja niedzielnym pojedynkiem?

Wydaje mi się, że jak wstanę, pojedziemy na rozruch itd, to zmęczenie…To są takie mecze, na które rzeczywiście nie trzeba się motywować. One same w sobie są motywacją. Powiedzmy sobie szczerze, to nie jest 45. kolejka PlusLigi…

z zespołem z dołu tabeli.

Dokładnie. To nie jest mecz ligowy o trzy punkty. Ten oczywiście jest ważny, ale finał LM to finał LM i sądzę, że żeby go nie zagrać, to ktoś by musiał chyba być tak zmęczony, by nie móc wstać z łóżka. Ciężko mi sobie taką sytuację w ogóle wyobrazić. Nie sądzę, by kogokolwiek u nas trzeba było dodatkowo motywować.

Kilka razy przez ostatni rok wspominałeś ten ubiegłoroczny finał LM jako najboleśniejszą porażkę w karierze. To wciąż aktualne?

Tak. Ta przegrana bardzo bolała. Po walce, z wynikiem 2:3. Byliśmy blisko wielkiego sukcesu – dla klubu i dla każdego z nas indywidualnie. Mimo tego, że widowisko było fenomenalne i stało na wysokim poziomie, to taka porażka bolała i boli.

Czy ona jednak w pewnym stopniu nie zbudowała waszej drużyny w tym sezonie?

Na pewno. Każda porażka uczy. Zawsze powtarzam, że zwycięstwa są super – przyjemne i fajne. Po odebraniu złotego medalu można świętować itd., ale to porażka daje więcej do myślenia i mobilizuje, by w następnym meczu zagrać jeszcze lepiej. To, że one uczą najwięcej, nie jest tylko takim głupim gadaniem. Tak rzeczywiście jest i myślę, że potwierdzi to każdy sportowiec. Dlatego też wielu z nich powtarza, że trzeba najpierw ileś meczów przegrać, by potem wygrywać te najważniejsze.

Czego nauczyła cię więc ta przegrana sprzed roku? Czy zapamiętałeś po niej coś konkretnego, czego się trzymasz do tej pory?

Nie było może czegoś takiego konkretnego. Bardziej chodziło o ten smutek i wszystko co było negatywne dookoła, a co było spowodowane tym, że byliśmy naprawdę blisko. Bo gdybyśmy przegrali 0:3 i każdy set byłby w okolicach 20:25, to stwierdzilibyśmy, że sprawa była jasna. A my pokonaliśmy wcześniej Zaksę Kędzierzyn-Koźle w finale PlusLigi szybko w trzech spotkaniach i może z tyłu głowy mieliśmy takie myśli, że ten finał LM też może tak wyglądać. Ale oni mieli już doświadczenie w takich pojedynkach, wygrali je dwa razy z rzędu i lepiej zagrali w tym trzecim.

Teraz macie już jako zespół doświadczenie występu w meczu o taką stawkę, więc wasza pozycja jest już inna niż rok temu.

Zgadza się. Z roku na rok dochodzimy w LM coraz dalej – dwa lata temu był półfinał, w poprzednim sezonie przegrany finał. Mam nadzieję, że teraz będzie to finał wygrany. Patrząc z tej perspektywy, to rzeczywiście się uczymy. Jeżeli to będzie tak, że tę poprzeczkę podnosimy coraz wyżej, to została nam tylko jedna opcja (uśmiech). Na pewno zrobimy z chłopakami wszystko, aby wykonać ten kolejny krok. Każdy zostawi serce na parkiecie. Na pewno pojawią się momenty bólu, zmęczenia itp., bo sezon był intensywny. Ale sądzę, że to taki moment, kiedy człowiek daje wszystko, co w sobie ma i nie będzie myślenia o konsekwencjach, tylko o zdobyciu tego złotego medalu.

Dodatkowej motywacji wam nie potrzeba, ale taka chyba jednak mimo wszystko się pojawi. By zrobić to dla Jurka Gladyra, dla Rafała Szymury, dla Jeana Patry’ego…

Na pewno to kawał fajnej historii dla chłopaków, którzy odchodzą z klubu po sezonie. Świętowali niedawno już mistrzostwo Polski, a teraz mogą jeszcze dołożyć triumf w LM. Jurek czy Rafał byli w tym klubie ładnych parę lat i niejedno razem wygraliśmy, niejedno też przegraliśmy. Na pewno byłoby fajną historią, by pożegnali się takim sukcesem, ale najpierw trzeba jeszcze ten niedzielny mecz wygrać.

Potwierdzasz, że Gladyr, którzy występował w Jastrzębskim Węglu pięć lat, “trzyma” szatnię?

Wydaje mi się, że przez te lata, kiedy jestem w klubie, to szatnia zawsze była i jest fenomenalna i nie trzeba jej specjalnie jej “trzymać”, by była fajna. Mamy superchłopaków, jeśli chodzi o charaktery i dogadujemy się bez słów, a to też jest chyba bardzo ważne. Istotne jest to, jakie mamy relacje i że wszyscy mamy wspólny cel. On musi być taki sam i tylko dążąc do niego wspólnie odnosi się sukcesy.

Ostatnio w Spale rozmawiałam z twoim kadrowym współlokatorem Bartoszem Kurkiem. Najpierw powiedział żartobliwie, że możesz nie wracać bez złotego medalu, a potem dodał, że zostaniesz MVP finału LM i będzie musiał od razu popracować nad tym w Spale, byś nie “odleciał”. Pasuje ci taki scenariusz?

Tak wygląda wywieranie presji (śmiech). A tak na poważnie, to wiem, że Bartek na pewno mocno trzyma kciuki i będzie nam mocno kibicował. Dostałem już kilka wiadomości od chłopaków z kadry. Jest to naprawdę miłe, że nam kibicują. Jeszcze rok temu środowisko siatkarskie w kraju było podzielone – jedni byli zwolennikami Zaksy, inni – nas. A teraz cała Polska – czy ktoś na co dzień kibicuje ekipie z Zawiercia, Kędzierzyna-Koźla, czy jakiejkolwiek innej drużynie – to będzie trzymać kciuki, byśmy to wygrali. Zrobimy wszystko, by tak się stało. Jestem w stanie to obiecać. Mam nadzieję, że będę mógł wrócić do Spały, drzwi do pokoju będą otwarte i nie będę musiał szukać nowego łóżka (uśmiech). I mam nadzieję, że te przewidywania Bartka się sprawdzą i wrócimy ze złotym medalem.

Pytałeś kolegów z Zaksy jak pokonać Itasa Trentino w finale LM? Mają wprawę w tym.

Nie, choć oczywiście mają ją. Zrobili to dwa razy. Ale po pierwsze, drużyna z Włoch ma teraz inny skład, a po drugie, mamy bardzo dobry sztab szkoleniowy, który potrafi przygotować nas na każdego przeciwnika. Posłuchamy więc po prostu jego wskazówek.

A propos sztabu – jaki jest trener Marcelo Mendez twoimi oczami?

Fantastycznie mi się z nim współpracuje…

Wejdę ci tu jeszcze w słowo. Słyszałam, że uzależniałeś trochę przedłużenie umowy z klubem od pozostania Argentyńczyka.

Tak, na pewno był to jeden z argumentów “za”, które były dla mnie ważne. Poza tym, że dobrze się czuje w Jastrzębiu i że klub od kilku lat gra tak naprawdę o najwyższe cele. Bo to nie jest jedynie takie gadanie, tylko rzeczywiście tak jest, że dochodzimy do kluczowych etapów LM, a na cztery ostatnie sezony trzy razy wywalczyliśmy mistrzostwo Polski. To też było dla mnie ważne. Ale fakt, jednym z czynników, który miał wpływ na to, że podpisałem nową umowę, było to, że chciałbym dalej pracować z trenerem Marcelo.

Co w nim jest takiego wyjątkowego?

Dobrze mi się z nim pracuje, dogadujemy się. Wydaje mi się, że on rozumie wszystkich bez słów. Wiem, kiedy z nim można pożartować, a kiedy musi być poważnie. Wydaje mi się, że on też nauczył się dobrze tej drużyny i mnie osobiście. Takie relacje, które się dobrze układają, człowiek chce podtrzymywać. Więc to był jeden z moich argumentów – że fajnie, gdyby został, to wtedy też ja będę bardziej uśmiechnięty (uśmiech).

Kto wzbudza większy respekt – Marcelo Mendez czy Nikola Grbić?

Wydaje mi się, że jednak Nikola Grbić – jeśli chodzi o taki szacunek. Może nawet bardziej bym to przeobraził w strach (śmiech). Oczywiście żartuję, bo nikt się trenera Grbicia nie boi i możemy się do niego odezwać. Ale wydaje mi się, że Marcelo troszeczkę częściej się tam gdzieś uśmiechnie na treningu, może zażartuje, a u Nikoli jest to skupienie na 100 procent. Trzeba być cały czas skoncentrowanym i na tym treningu dawać maksa.

Masz w pamięci jakąś anegdotę związaną z Argentyńczykiem?

Anegdoty nie, ale bardzo podobała mi się jego przemowa przed ostatnim meczem finałowym PlusLigi tydzień temu. Nie będę mówił o szczegółach, ale…

Słyszałam, że powiedział, byście zagrali tak, jakby jutra miało nie być i byście się wspierali nawzajem, gdy koledze coś nie wyjdzie idealnie.

Tak, dokładnie. Nigdy w sumie się nad tym nie zastanawiamy, bo jesteśmy już przyzwyczajeni, że co roku gramy w finałach, co roku dochodzimy daleko w LM, a prawda jest taka, że nigdy nie wiesz, czy to nie będzie twój ostatni finał. Dużo racji i prawdy jest w tym, że w sumie nie potrzebujemy specjalnej motywacji – to jest finał, ale to może być twój ostatni taki występ w życiu. Nigdy tego nie wiesz. Wiadomo, że aspiracje i cele będą takie, by za rok znów się w tych finałach pojawić, ale nie jesteś w stanie tego nigdy przewidzieć. To jest życie i wszystko się może zdarzyć.

Na pewno utkwi mi na długo w pamięci ta przemowa. Potem, jak obroniliśmy tytuł, wróciłem do domu i w poniedziałek oraz wtorek siedziałem i się nad tym zastanawiałem. Bo jest bardzo dużo racji w tym wszystkim, co powiedział trener Marcelo. To niby są tak oczywiste rzeczy, że nikt ich nigdy nie wypowiedział, ale są to bardzo mądre słowa. Jesteśmy trochę już tak przyzwyczajeni do tej gry w finałach i może nie zawsze potrafimy tak w stu procentach docenić tę obecność w nich. Tak jak teraz z tym finałem LM. Wiadomo, że wszyscy chcą, byśmy wygrali, my też tego bardzo chcemy, ale wydaje mi się, że trzeba też docenić, że jesteśmy tu już i mamy w ogóle możliwość w tym finale grać. Nie można o tym zapominać.

W niedzielę tuż przed meczem spróbujecie więc odtworzyć ten nastrój sprzed tygodnia?

Wydaje mi się, że nie ma co odtwarzać teraz żadnej przemowy, wystarczy tylko przedmeczowy okrzyk. Sądzę, że każdy wyjdzie tak nabuzowany i nagrzany, że będą iskry leciały (uśmiech).

Ostatnia kwestia – kiedy poczułeś się takim liderem tej drużyny, który chce, by szły do niego najtrudniejsze piłki, bo czuje się na tyle pewnie, że je skończy?

“Totti” (rozgrywający Benjamin Toniutti – red.) daje mi takie od trzech lat (śmiech), więc już się przyzwyczaiłem, że z takich najczęściej atakuje. Każdy ma swoją rolę w drużynie – “Norbi” (Norbert Huber – red.) jest od blokowania, ja z Jeanem (Patrym – red.) jesteśmy od tych niewygodnych piłek…Chociaż mam wrażenie, że rodakowi Ben daje trochę mniej takich, a więcej tych szybkich. To oczywiście żart. Każdy w drużynie ma jakąś rolę i każdy bierze ciężar gry na siebie w ważnych momentach. Wydaje mi się, że tym wygraliśmy te ostatnie play off w PlusLidze. Każdy w danym momencie coś dołożył od siebie i to zaprocentowało zdobyciem złotego medalu.

Ale pamiętasz taki moment, gdy wskoczyłeś mentalnie na ten etap, że nie przeszkadzają ci już te trudne piłki, bo stało się jasne, że to ty od nich jesteś?

Kurczę, odkąd pamiętam, to chyba już w juniorskich rozgrywkach byłem właśnie tym człowiekiem od niewygodnych piłek. Czasami na pewno się trochę irytuję, bo też chciałbym sobie zaatakować z takiej wygodniejszej…Oczywiście, nie jest też tak, że takich w ogóle nie dostaję. Mamy z Benem bardzo dobrze zorganizowane pipe’y (zagrania z drugiej linii ze środka boiska – red.) i gramy ich sporo. Zdarzy się też czasem jakaś szybka piłka na skrzydle. Ale z tego co pamiętam, to od czasów kadr młodzieżowych moją rolą było atakować właśnie z tych wysokich, trudnych piłek.

A co z podkręcaniem emocji? Podczas ubiegłorocznego finału LM w pewnym momencie zacząłeś bardziej zwracać się do publiczności i ją nakręcać. Zerkałeś na nią dłużej wymownie, przybijałeś piątki. To było automatyczne zachowanie czy bardziej taktyczne, by wytrącić z rytmu?

Lubię czasem, jak poczuję emocje, pomachać czy pokrzyczeć do publiczności, spojrzeć na drugą stronę do przeciwnika. To mnie nakręca, to mi pomaga. Wtedy czuję, że żyję (uśmiech).

Pozostaje ci życzyć, byś i w niedzielnym meczu to poczuł?

Mam nadzieję, że tak będzie.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAndy Murray wycofuje się z turnieju w Rzymie
Następny artykułNajmłodsi patrioci