O nowej płycie „Cud nadziei” i ważnych momentach w karierze scenicznej URSZULA opowiada w rozmowie z Przemkiem Skoczkiem
Dlaczego ta płyta jest dla pani szczególnie osobista? To nie jest przecież pani pierwszy album kolędowy.
– To prawda, przed laty nagrałam już płytę z kolędami i pastorałkami, zresztą z tym samym składem, bo to też byli moi przyjaciele z Poznania, Rysio Kniat i Wiesio Wolnik. Mam do nich na tyle duże zaufanie, że gdy wyszli ponownie z pomysłem nagrania świątecznej płyty, powiedziałam po prostu: „Jeśli znajdziecie odpowiednie utwory, to daję wam wolną rękę. Zróbcie do nich podkłady i swoje aranżacje, a ja nagram wokale”. Znamy się od tak dawna, że wiem, że to, co oni wybiorą i jak to opracują, będzie mi pasowało. Na tym polega siła tego duetu producentów i muzyków, że mimo tak wielu i tak różnych autorów tekstów i kompozytorów, do których sięgnęli, płyta będzie jednorodna i wyjątkowa – klasyczna i nowoczesna jednocześnie. To nie są po prostu kolędy i pastorałki w znanym powszechnie wydaniu. Jest tam folk, reggae, rock, country.
Brzmi świetnie. Brawo za odwagę.
– Od dawna chciałam nagrać po swojemu płytę z kolędami i pastorałkami, które co roku będzie można śpiewać razem z bliskimi przy świątecznym stole. Te, które znalazły się na płycie, są dla mnie wyjątkowe. Podobnie jak chyba dla wszystkich, ten rok był wyjątkowo trudny, ponieważ uczymy się, jak żyć i pracować w bardzo trudnej rzeczywistości. Dlatego też emocje podczas nagrywania tej płyty były większe niż zwykle i bardziej wyraziste. Dodam, że nagranie utworów było dość karkołomnym wyzwaniem, ponieważ odbywało się latem przy 30-stopniowym upale! Mam nadzieję, że mimo wszystko udało mi się wczuć w świąteczny nastrój i udzieli się on też słuchaczom. Dedykuję płytę wszystkim, którzy tęsknią do pięknych melodii, kochają rodzinne, wspólne święta przepełnione radosnymi i pozytywnymi emocjami.
Muzyka jest dla pani też pewną tradycją rodzinną. Tata działał w zespole pieśni i tańca ludowego w Lublinie.
– Dziś byśmy powiedzieli, że był menedżerem tego zespołu. I rzeczywiście, pokierował moją drogą muzyczną, jej początkiem. Zaczął od tego, że kupił mi akordeon, z czego byłam bardzo niezadowolona. Uważałam, że to mało kobiecy instrument i może wybić sobie z głowy, że będę grywała na nim na rodzinnych imprezach (śmiech). Oczywiście jednak zaczęłam uczyć się gry na akordeonie, potem doszedł fortepian, studium piosenki przy ognisku muzycznym, wreszcie studia na Wydziale Wychowania Muzycznego na UMCS w Lublinie.
Czyli pani późniejsza kariera miała solidny fundament. Nic dziwnego, że debiutowała pani tak wcześnie.
– Miałam 17 lat, gdy w 1977 roku, wykonując piosenkę „Kopciuszek”, wygrałam finał zielonogórskiego XIII Festiwalu Piosenki Radzieckiej i zdobyłam główną nagrodę – Złoty Samowar. Aleksander Bardini, wręczając mi nagrodę, powiedział, że byłabym dobrą aktorką śpiewającą. Muszę dodać, że ten sukces przyszedł dopiero za trzecim razem. Pierwszy raz wystartowałam w Zielonej Górze jako 15-latka, rok później znów próbowałam. Udało się za trzecim. W tamtym czasie nie było zbyt wielu możliwości debiutu dla nastolatki, nie to co teraz. Tamten festiwal jako jedyny dawał taką szansę. Potem była jednak długa przerwa. Poszłam na studia, skupiłam się na nauce i przez kilka lat nie występowałam. Wróciłam do tego na początku lat 80.
Ponownie stało się to w wielkim stylu. Jak nawiązała się współpraca z Budką Suflera?
– Wspomniany już Rysio Kniat przedstawił mnie Romkowi Lipce, zachwalając jako młodą i zdolną lubliniankę, z którą Budka Suflera koniecznie powinna współpracować. Romek miał mnóstwo pomysłów dla bardzo różnych wykonawców i postanowił dać mi szansę. Pojechaliśmy do Poznania, nagraliśmy utwór „Fatamorgana ’82”, wyszło fajnie, więc zaczęliśmy robić kolejne rzeczy i powoli nasza współpraca się rozkręcała. Granie z uznanym i kochanym przez słuchaczy zespołem to było dla mnie coś absolutnie fantastycznego. I na początku bardzo stresującego. Z pierwszych koncertów niewiele pamiętam (śmiech). Graliśmy razem przez wiele lat, mamy nagrane wspólnie trzy i pół płyty. Niewątpliwie to był przełomowy czas dla mojej kariery.
Podobno od lat gra pani z tym samym składem? To chyba zdarza się niezbyt często.
– Tak! Mam cudowny zespół. To wspaniali, ciepli ludzie, gramy ze sobą od wielu lat, znamy się na tyle dobrze, że chwytamy w lot, o co nam chodzi, i wspólna praca jest przyjemnością. Jesteśmy jak rodzina. Materiał z nowego albumu także gramy razem. W Józefowie wystąpimy w stałym składzie. Będzie to cudowna porcja świątecznej energii.
Czego pani życzyć na zbliżający się 2021 rok?
– Na pewno normalności, bo kto by pomyślał, że będziemy za nią tęsknić. Spotkań, przytulania się na dzień dobry i na powitanie. A także zdrowia, żeby wszystko wróciło do normy i żebyśmy podnieśli się po tym strasznym ciosie. Cały świat żeby się po tym podniósł. l
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS