A A+ A++

O kanclerzu Olafie Scholzu można po­wie­dzieć wiele kry­tycz­nych słów, na pewno jednak wy­ka­zuje się kon­sek­wencją w odma­wia­niu Ukra­inie dostaw pocisków ma­new­ru­ją­cych Taurus KEPD 350 (na zdjęciu powyżej). Być może to postawa szefa niemieckiego rządu spowodowała zaskakującą reakcję prezydenta Francji Emmanuela Macrona, która wprowadziła bardzo dużo zamieszania. Równie niejednoznacznym i konfundującym tematem jest skuteczność północnokoreańskich pocisków balistycznych używanych przez Rosję.

Zwolennicy przekazania Taurusów Ukrainie podjęli w ostatnich dniach kolejną próbę przeforsowania decyzji w tej sprawie na forum Bundestagu. Pomysł zdobywa coraz większe poparcie wśród koalicyjnych Zielonych i liberałów. Kanclerz Scholz pozostaje jednak nieugięty, tym bardziej że może liczyć na niezawodne poparcie prorosyjskich AfD i Linke. Do tej pory szef niemieckiego rządu uzasadniał swój upór przekonaniem, że dostawy Taurusów byłyby nadmierną eskalacją. Presja jednak rośnie, a wykrętne tłumaczenia kanclerza coraz bardziej przypominają pięciolatka, który wie że nabroił i gorączkowo stara się wymyślić jakiekolwiek usprawiedliwienie.

Według Scholza przekazanie KEPD 350 Ukrainie wymagałoby wysłania tam również niemieckich żołnierzy, a tym samym bezpośredniego zaangażowania Niemiec w konflikt. Prorosyjskie trolle przyklasnęły, niemiecka, i nie tylko, bańka ekspercka załamała ręce, a na Twitterze, chwilowo zwanym kaprysem swojego właściciela X, niemiecki kanclerz otrzymał szereg not użytkowników i złośliwych komentarzy.

Jak wygląda sprawa w praktyce? Udział Niemców jest konieczny do integracji Taurusów z ukraińskimi samolotami, a dalej Ukraińcy mogą dać sobie radę sami. Tego uczą chociażby doświadczenia z pociskami SCALP/Storm Shadow czy antyradiolokacyjnymi HARM‑ami. W dzisiejszych czasach wsparcie planowania misji nie wymaga obecności zagranicznych oficerów „na miejscu”, chociaż temat ten nie stał się jeszcze przedmiotem poważnej dyskusji.

Pojawia się też oczywiste pytanie, co z Koreą Południową, trzecim obok Niemiec i Hiszpanii użytkownikiem KEPD 350. Jeżeli znajdzie się ona w stanie wojny z Koreą Północną, czy niemieccy żołnierze będą musieli udać się do Azji, aby programować pociski na miejscu?

Nie jest tajemnicą, że Scholz boi się porażki Rosji równie mocno co klęski Ukrainy i za wszelką cenę stara się nie dopuścić do obu scenariuszy. Efekty są takie, jak widać.

Kolejnym problemem jest doradca kanclerza do spraw polityki zagranicznej Jens Plötner, jedna z ważniejszych postaci w niemieckiej dyplomacji. W latach 2019–2021 Plötner był dyrektorem politycznym w ministerstwie spraw zagranicznych. W grudniu 2021 roku został doradcą kanclerza do spraw zagranicznych i bezpieczeństwa. Od lat ma duży wpływ na politykę wobec Rosji. Był szefem biura ministerialnego, gdy na czele resortu stał Frank-Walter Steinmeier, a tym samym miał udział w negocjowaniu porozumień mińskich z roku 2015, które Angela Merkel uważała za rozwiązanie prowizoryczne i tymczasowe. Plötner jest jednym z głównych zwolenników i architektów dotychczasowej polityki Niemiec wobec Rosji.

Taurus nie jest oczywiście żadną cudowną bronią, która zmieni bieg wojny. Ale jak zauważył generał Ben Hodges, w odpowiedniej liczbie razem z ATACMS-ami i Storm Shadowami Taurusy mogłyby uniemożliwić Rosjanom korzystanie z baz na Krymie i wyrządzić poważne szkody ich logistyce na południu, w tym definitywnie przeciąć drogę po moście nad Cieśniną Kerczeńską. To już zaś miałoby istotny wpływ na przebieg walk.

Prośby Ukraińców o KEPD 350 przypominają rzucanie grochem o ścianę. Nie jest to jednak nic nowego. Od rozpoczęcia rosyjskiej agresji do znudzenia powtarza się ten sam scenariusz: pojawia się zapotrzebowanie na określone systemy, Berlin odmawia, presja sojuszników rośnie, w końcu Niemcy ustępują. Dostawy ruszają dość szybko, ale i tak wszyscy narzekają, że to za mało. Tak było z Leopardami 2, artylerią i praktycznie wszystkim, co nie jest lekką bronią. Tej Berlin nie skąpi.

Macron wybiega przed orkiestrę

Jeżeli od początku wojny kanclerz Scholz konsekwentnie zażywa kunktacji, to prezydent Macron dokonał poważnego zwrotu. Francuska gospodarka sukcesywnie przestawia się na tryb wojenny light, a Paryż zaczyna pozować na głównego wspierającego Ukrainę, przynajmniej w Europie. Fakt, francuska pomoc rośnie i często zaskakuje, ale pod względem wartości cały czas pozostaje jeszcze w tyle za Niemcami.

Po zakończeniu konferencji państw wspierających Kijów 26 lutego Macron wydał zaskakujące oświadczenie. Stwierdził on mianowicie, że nie należy wykluczać wysłania do Ukrainy zachodnich wojsk. Jak łatwo się domyśleć zawrzało, a przywódcy państw europejskich, niezależnie od swoich poglądów na wojnę, zdecydowanie odcięli się od francuskiego przywódcy. Miłośnicy teorii spiskowych dostali natomiast bogaty materiał do przemyśleń.

A jak tłumaczy się sam główny lokator Pałacu Elizejskiego? Macron wystąpił z pomysłem „strategicznej niejednoznaczności”. Koncepcja ta znana jest z polityki USA wobec Tajwanu. Pekin i, o czym się najczęściej zapomina, także Tajpej nie mają być pewne, czy w przypadku wybuchu wojny w Cieśninie Tajwańskiej Stany Zjednoczone będą interweniować czy nie. „Strategiczna niejednoznaczność” ma zniechęcać obie strony do podejmowania ryzykownych działań, w przypadku Chin – inwazji na wyspę, w przypadku Tajwanu – ogłoszenia niepodległości. Macron chce powtórzyć ten manewr w Europie. Kreml ma nie mieć pewności, czy w przypadku eskalacji konfliktu lub ryzyka upadku Ukrainy nie dojdzie do bezpośredniej interwencji koalicji państw europejskich, pod przywództwem Francji oczywiście. Tym samym zapędy Rosji mają zostać ograniczone.

Słabym punktem tego planu jest niska wiarygodność takiego odstraszania, a w zasadzie jej brak. Pół żartem, pół serio: łatwo wyobrazić sobie Olafa Scholza, który jako weteran ruchu pokojowego i antyatomowego kładzie się Rejtanem, aby zablokować francuskie kolumny zmierzające na wschód.

Do ciekawszej wymiany zdań na tle wypowiedzi prezydenta Macrona doszło we francuskim parlamencie. Z krytyką pomysłu wysłania francuskich oddziałów do Ukrainy wystąpiła Marine Le Pen z Frontu Narodowego. Premier Gabriel Attal odpowiedział jej, że należy się zastanowić, czy siły rosyjskie nie już są we Francji, a mowa tu właśnie o madame Le Pen i jej żołnierzach. Przypomnijmy, że Front Narodowy jest jawnym i aktywnym sympatykiem Moskwy, a nawet regularnie zapożycza się u niej, aby finansować swoje kampanie wyborcze.

Wracając do rozpatrywania sprawy na serio: jak zauważył wicekanclerz Niemiec, Robert Habeck z Zielonych, należy docenić chęć Francji do niesienia wszelkiej pomocy Ukrainie, ale najlepszym rozwiązaniem jest zwiększenie dostaw uzbrojenia. Z drugiej strony obecność wojskowa może przybrać różne formy. W październiku ubiegłego roku brytyjski sekretarz obrony Grant Shapps zasugerował możliwość wysłania instruktorów wojskowych bezpośrednio do Ukrainy. Premier Rishi Sunak zdecydowanie odrzucił taką możliwość.

Historia zna jednak przykłady obecności sił państw trzecich na terenie państwa toczącego wojnę bez doprowadzania do eskalacji. W latach 1968–1973 przez Wietnam Północny przewinęło się około 430 tysięcy chińskich żołnierzy, głównie z jednostek inżynieryjnych i przeciwlotniczych. Ich wysiłek pozwolił skierować więcej wietnamskich wojsk do walki z Amerykanami i Wietnamem Południowym. Taka skala pomocy wojskowej nie doprowadziła do wybuchu wojny amerykańsko-chińskiej, a patrząc na przypadające na ten okres zbliżenie miedzy Waszyngtonem i Pekinem, można wręcz dojść do przeciwnych wniosków.

Oczywiście nie ma najmniejszych przesłanek, aby sądzić, że dzisiaj taki manewr by zadziałał. Operujemy wszak w zupełnie innych warunkach. Do tego w czasach bez internetu i wszędobylskich mediów społecznościowych obecność chińskich żołnierzy było łatwiej ukryć przed opinia publiczną. Z kolei Waszyngton nie miał najmniejszego zamiaru eskalować. Rozszerzenie wojny na Laos i Kambodżę było akceptowalne, na Chiny – zupełnie nie. Jak daleko gotowa jest posunąć się Moskwa? Tak daleko, jak Zachód jej pozwoli, ale wszystko ma swoje granice.

W całym zamieszaniu wywołanym pomysłem wysłania zachodnich wojsk do Ukrainy umknęły dwa istotne fragmenty. Prezydent Macron po raz kolejny potwierdził, że dla Francji celem wojny jest zwycięstwo Ukrainy i klęska Rosji. Paryż zajął więc znacznie bardziej jednoznaczne i zdecydowane stanowisko niż Berlin, a ostatnio nawet Waszyngton. Druga ważna deklaracja to zgoda na kupowanie amunicji artyleryjskiej dla Ukrainy za europejskie pieniądze w państwach spoza Unii Europejskiej. Tym samym będzie można przyspieszyć i zwiększyć dostawy bez czekania, aż europejski przemysł zbrojeniowy przejdzie z manufaktury na produkcję przemysłową.

„Kimskandery” w akcji

Skoro według Olafa Scholza dostarczenie Taurusów Ukrainie byłoby eskalacją, to jak określić stosowanie przez Rosję północnokoreańskich pocisków balistycznych? Po raz pierwszy miały one zostać użyte bojowo przeciwko Ukrainie pod koniec ubiegłego roku. Z dostępnych informacji wynika, że Rosja otrzymała dwa typy pocisków krótkiego zasięgu: Hwasong-11Ga (oznaczenie NATO: KN-23) i Hwasongpho-11Na (KN-24), ze względu na wygląd nazywane odpowiednio „Kimskander” i „Kim-ATACMS”.

Skoro pociski zostały użyte bojowo, można ocenić ich skuteczność. Dane na ten temat przedstawił na konferencji prasowej 16 lutego prokurator generalny Ukrainy Andrij Kostin. Według danych przedstawionych przez Kostina do połowy lutego zanotowano użycie 24 północnokoreańskich pocisków balistycznych. Tylko dwa wystrzelono przeciwko celom o znaczeniu militarnym: rafinerii i lotnisku. Ich celność miała być „względna”. Pozostałych użyto w atakach na cele cywilne.

Rodzi to oczywiście pytanie o prawdziwą celność „Kimskanderów”. Z jednej strony Ukraińcy mają interes w deprecjonowaniu broni przeciwnika, z drugiej Rosjanie najwyraźniej przeznaczyli północnokoreańskie pociski do ataków terrorystycznych na cywilów, a tutaj celność schodzi na drugi plan. W takich warunkach nie dziwi, że Hwasongami zajmuje się śledząca zbrodnie Moskali prokuratura, a nie zwalczające ich wojsko czy szerzej ministerstwo obrony.

Dane z ataków prowadzonych przy użyciu „Kimskanderów” są z pewnością uważnie badane od Pjongjangu przez Moskwę, europejskie stolice i Waszyngton po Tokio i Seul. Niewiele jednak z tego przedostaje się do otwartych źródeł. Stąd też niezwykle interesujący jest raport brytyjskiego ośrodka badawczego Conflict Armament Research (CAR) opublikowany 20 lutego. Dotyczy on jednak nie ogólnej skuteczności północnokoreańskich pocisków, ale ich zawartości. Okazało się bowiem, że aż 75% komponentów elektronicznych, w tym układ nawigacji, zostało wyprodukowanych przez firmy zarejestrowane w Stanach Zjednoczonych. Za pozostałych 15% odpowiadają podmioty europejskie, a za 10% – japońskie.

Pojawia się zatem pytanie o realną skuteczność reżimu sankcji wymierzonego w Koreę Północną, a przy okazji także sankcji nałożonych na Iran i Rosję. Odpowiedź jest złożona, bowiem oczekiwania mocno rozmijają się z rzeczywistością. W ciągu ostatnich kilku dekad sankcje zaczęto uważać za cudowną broń, rozwiązanie problemów bez konieczności uciekania się do użycia siły. Ale nikt nie wygrał, używając tylko sankcji. Ich efekty ujawniają się jedynie, gdy są stosowane w połączeniu z innymi metodami, gdy są właściwie wymierzone i skutecznie egzekwowane. Te warunki zaś są chronicznie niespełniane. Do tego Korea Północna, a także Iran i Rosja, stworzyły bardzo rozwinięty mechanizm omijania sankcji.

Naiwnością jest więc liczenie na to, że same sankcje powstrzymają północnokoreański czy irański program rakietowy albo wykoleją rosyjski przemysł zbrojeniowy. Właściwym pytaniem jest, na ile zastosowane środki pozwoliły spowolnić dany projekt czy utrudnić funkcjonowanie linii produkcyjnych, i dopiero na tej podstawie oceniać ich skuteczność.

Raport CAR ujawnia jeszcze jedną interesującą informację. Trzy czwarte przebadanych komponentów wyprodukowano między rokiem 2021 a początkiem roku 2023. Sam pocisk, który przebadała grupa, został najprawdopodobniej złożony przed marcem ubiegłego roku. Nie znamy przebiegu rozmów między Pjongjangiem a Moskwą, pojawia się jednak hipoteza, że „Kimskandery” używane przeciwko Ukrainie mogą nie pochodzić z północnokoreańskich zasobów, lecz zostały wyprodukowane na zamówienie Moskwy.

Zbliżenie Rosji i Korei Północnej jest coraz bardziej widoczne i ma wywoływać niepokój pomieszany z irytacją nie tylko w stolicach Zachodu i jego sojuszników, ale także w Pekinie. Wpływ Chin na sąsiada i „młodszego brata” jest często przeceniany, ale z Moskwą za plecami Pjongjang może stać się trudniejszy do kontroli, a tym samym mniej użyteczny. Osobną kwestią pozostaje czym Putin płaci Kimowi za dostawy rakiet balistycznych i amunicji artyleryjskiej?

Dwustronne komunikaty mówią o zacieśnieniu współpracy w dziedzinie kosmicznej, co zapewne oznacza transfer rosyjskich technologii rakietowych i satelitarnych. Ile z nich da się wdrożyć do produkcji i uzyskać pożądane rezultaty pozostaje kwestią otwartą. Bardziej wymierna zapłata ma obejmować samoloty bojowe, systemy przeciwlotnicze i pojazdy opancerzone.

Przeczytaj też: Gra w kotka i smoka. 35. Eskadra „Czarny Kot” i loty U-2 nad Chinami

taurus-systems.de

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWygrał mecz i przekazał ważną wiadomość. Wiemy, gdzie Huber zagra w przyszłym sezonie
Następny artykułЗеленський обговорив з президенткою Молдови ситуацію в Придністров'ї