Nigdy nie sądziłam, że to napiszę, ale… czas pogadać o macierzyństwie i reprodukcyjnych decyzjach kobiet. A konkretniej – o tym, jak ten temat jest przedstawiany w popkulturze, która przez wszystkie przypadki odmienia radości, problemy i dramaty matek i potencjalnych matek, ale podejrzanie milczy na temat tych kobiet, które świadomie i otwarcie decydują się matkami nie być. Bohaterki, które rezygnują z macierzyństwa i na ekranie otwarcie mówią o tym, że nie widzą dzieci w swojej przyszłości, a potem konsekwentnie żyją zgodnie ze swoją decyzją, są w popkulturze trochę jak Yeti – niby część z nas jest przekonana, że gdzieś na pewno takie istnieją, ale w praktyce mało kto je widział.
Temat posiadania dzieci lub ich braku jest zazwyczaj w kulturze ogrywany na kilka podstawowych sposobów. Są kobiety, które po prostu mają dzieci i nikt nie zastanawia się nad tym, co myślą na ten temat. Są kobiety, które chciały mieć dzieci i je mają. Są kobiety, które chcą mieć dzieci, ale ich nie mają – są bezpłodne albo samotne i nie mogą znaleźć odpowiedniego partnera (jak do pewnego momentu Bridget Jones). Są matki adopcyjne (Monica z Przyjaciół czy Charlotte z Seksu w wielkim mieście), są matki samotnie wychowujące dzieci. Są kobiety, które miały dzieci, ale teraz są w żałobie. Są kobiety, które na razie nie są gotowe lub na razie nie mają dzieci, ale nie wykluczają takiej możliwości w przyszłości (jak Jane z , która zamraża swoje jajeczka). Są kobiety, które mają wątpliwości, ale i tak w końcu mają dzieci (Bernadette z Teorii Wielkiego Podrywu). Są kobiety, które zachodzą w ciążę z zaskoczenia (Rachel z Przyjaciół) albo w wyniku gwałtu i stają przed dylematem – a i tutaj te z nich, które decydują się jednak tego dziecka nie mieć, zazwyczaj decydują się go nie mieć w tym konkretnym momencie i tych konkretnych okolicznościach, a nie dlatego, że w ogóle im z dziećmi nie po drodze. Są kobiety, którym siłą odebrano możliwość decyzji – jak bezpłodna Czarna Wdowa z Marvela, która najwyraźniej uważa się z tego powodu za potwora, albo jak bohaterki, które zmusza się do bycia w ciąży (cały koncept Opowieści Podręcznej). Są wreszcie i te złe, okrutne kobiety, które dzieci mają, ale ewidentnie nie powinny były ich mieć – ot, choćby Adora z Ostrych przedmiotów.
Kadr z serialu Seks w wielkim mieście.
To wszystko są bardzo istotne tematy i warto opowiadać o takich bohaterkach. Ale praktycznie wszystkie te opcje zakładają, że kobieta albo dzieci ma, albo chce je mieć. A tymczasem w samej Polsce według badań Uniwersytetu Opolskiego przytaczanych przez około 6-10% par dobrowolnie decyduje się na życie bez potomstwa. Całkiem możliwe, że co dziesiąta kobieta, którą spotykasz, nie chce mieć dzieci. Na Zachodzie te odsetki są jeszcze wyższe. Gdzie są te wszystkie pary i te wszystkie kobiety w filmach i telewizji? (Przypominam, że mówimy o produkcjach i bohaterkach, które w jakikolwiek sposób odnoszą się do macierzyństwa lub jego braku – to coś jednak trochę innego niż tylko pokazanie na ekranie bohaterki, wokół której nie kręcą się dzieci, jeśli kompletnie nic nie wiemy na temat jej reprodukcyjnej historii i stosunku do nich).
Dziwny przypadek Penny Hofstadter
Ten popkulturalny brak kobiet otwarcie bezdzietnych z wyboru uderzył mnie podczas nadrabiania ostatnich sezonów Teorii Wielkiego Podrywu. Kiedy w 12 sezonie Penny oświadczyła, że nigdy nie chce mieć dzieci i nie widzi ich w swojej przyszłości, pomyślałam, że to takie świeże i że dawno czegoś takiego w rozrywkowej telewizji nie widziałam. Kiedy w obliczu patrzących na nią jak na wariatkę koleżanek i naciskającej rodziny dalej konsekwentnie powtarzała, że to nie jest droga dla niej, byłam gotowa wychwalać ten serial pod niebiosa… Ale wtedy nadszedł ostatni odcinek i scenarzyści dowalili Penny niespodziewaną ciążę. Nie kłopocząc się przy tym poświęceniem choćby pół sekundy na pokazanie jej przejścia od postawy „nigdy nie chcę mieć dzieci i nie będę ich mieć” do „jestem w ciąży i jestem szczęśliwa”.
Z całym szacunkiem dla scenarzystów, ale może ktoś im powinien wyjaśnić, że nieplanowana ciąża to nie jest magiczne zaklęcie, które automatycznie uszczęśliwia wszystkie kobiety, nawet te, które jeszcze przed chwilą absolutnie nie chciały mieć dzieci. Dla niektórych to może być największy koszmar, jaki są w stanie sobie wyobrazić. Dla innych to będzie stresujący moment poważnych decyzji. Na pewno znajdą się i takie, które po pierwszym szoku zareagują radością albo przynajmniej jakimś procesem myślowym, który ostatecznie do radości doprowadzi – ale to raczej będzie proces myślowy nieco bardziej skomplikowany niż pstryknięcie palcami. I wypadałoby go pokazać, jeśli przez cały sezon buduje się bohaterkę o kompletnie innych przekonaniach niż te, z którymi kończy ostatni odcinek. Kobiety zmieniające zdanie też są ważnym tematem, ale tylko pod warunkiem, że pokazuje się drogę, jaką przechodzą od punktu A do punktu B. A nie bezmyślnie ucina temat, wysyłając szkodliwy i niesprawiedliwy przekaz, jakoby bezdzietne z wyboru kobiety tak tylko gadały, a na końcu i tak bez zastanowienia będą rodzić dzieci.
Gdzie się podziały bezdzietne kobiety?
Po tym żenującym doświadczeniu z finałowym sezonem Teorii Wielkiego Podrywu zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle znam w popkulturze jakieś przykłady kobiet, które dobrowolnie decydują się nie mieć potomstwa, a potem konsekwentnie idą przez życie zgodnie z tą decyzją. I przez dłuższą chwilę miałam kompletną pustkę w głowie…
Kadr z serialu House of cards.
Potem pomyślałam o Claire Underwood – ona mówiła o tym otwarcie w House of Cards, a nawet potrafiła celnie i z klasą się odgryźć, kiedy pytano ją, czy nie żałuje swojej decyzji. Ale wszyscy, którzy widzieli finałowy sezon House of Cards, doskonale wiedzą, że i Claire wyłamała się z roli reprezentantki bezdzietnych kobiet, kiedy tylko ciąża zaczęła jej się politycznie opłacać. Później pomyślałam o Robin Scherbatsky z Jak poznałem waszą matkę, która nigdy nie pałała specjalną sympatią do dzieci. Ale ona z kolei okazuje się bezpłodna, więc ostatecznie możliwość dokonania wyboru zostaje jej jednak ograniczona – w pewnym momencie bohaterka wprost mówi, że mimo iż nie planowała dzieci, dobrze było mieć tę opcję, w razie gdyby zmieniła zdanie. W końcu przyszła mi do głowy adaptowana setki razy historia królowej Elżbiety I, ale w jej przypadku bezdzietność wynika chyba przede wszystkim z faktu odrzucenia małżeństwa jako takiego, czy to z powodów osobistych, po tym jak napatrzyła się na to, co jej ojciec robił ze swoimi kolejnymi żonami, czy to politycznych jako zagrażającego jej władzy i suwerenności.
Tak naprawdę ostatecznie znalazłam tylko dwie znane mi bohaterki, wobec których nie mam żadnego ALE… Samantha Jones z Seksu w wielkim mieście – z jej bardzo swobodnym stylem życia i gotowością do urządzania imprez pod hasłem HURRA, NIE MAM DZIECI. I Brianna z Grace i Frankie, która dzieci nie planuje, ale zgadza się, żeby jej partner użyczył spermy innej parze. Chociaż akurat ten serial jeszcze się nie skończył, więc nie ręczę za dalsze wybory scenarzystów.
Kadr z serialu Seks w wielkim mieście.
Skoro więc pamięć (albo znajomość nieskończonych odmętów popkultury) mnie zawiodła, czas zwrócić się do zbiorowej mądrości użytkowników internetu. Otwarcie deklarujące chęć życia bez dzieci bohaterki pojawiają się rzekomo w serialach Supergirl (Maggie), Kroniki Seinfelda (Elaine, serial skończył się 20 lat temu), Good doctor (Jessica Preston), Chirurdzy (Cristina Yang)… i to by w zasadzie było na tyle po dwóch godzinach szperania w anglojęzycznym internecie. Łącznie mamy więc 6 bohaterek – całkiem nieźle, nie? Nie. Biorąc pod uwagę, że w samych tylko Stanach w ostatnich latach wychodzi jakieś 500 seriali rocznie, trudno tu mówić o prawdziwej reprezentacji.
Poza tym, pozostaje jeszcze kwestia tego, w jaki sposób pokazywane są takie bohaterki – a często nie są to „typowe” wzorce ciepłej, empatycznej, kobiecej kobiety, która potrafi stworzyć udaną relację z partnerem. Często takie kobiety mają silne osobowości i są indywidualistkami, co zalicza im się na plus – ale równocześnie mają bardzo dużo „męskich” cech i zainteresowań (jak u Robin Scherbatsky), są zimnymi manipulantkami (jak Claire Underwood), mają problem z wyrażaniem uczuć i budowaniem relacji z ludźmi (jak Brianna z Grace i Frankie) albo prowadzą bardzo swobodny i negatywnie oceniany społecznie tryb życia, zmieniając partnerów jak rękawiczki (jak Samantha Jones). Zupełnie, jakby „zwyczajna” kobieta nie mogła zdecydować, że nie jest jej po drodze z dziećmi. Cały czas gdzieś w tle czai się niewypowiedziana sugestia, że poza brakiem potomstwa te kobiety „zawodzą” też na innych polach kobiecości.
Kadr z serialu Jak poznałem waszą matkę.
Oczywiście wymykające się stereotypom postaci kobiece same w sobie są popkulturze bardzo, ale to bardzo potrzebne. Ale to podejrzanie częste wrzucanie wszystkich odmienności do jednego worka strasznie upraszcza rzeczywistość i paradoksalnie zamiast burzyć stereotypy, utrwala społeczne przekonania o tym, że z bezdzietnymi kobietami coś jest po prostu nie tak. Bardzo bym sobie życzyła, żeby bezdzietność z wyboru nie była w popkulturze zarezerwowana wyłącznie dla tych bohaterek, które i tak są już z góry wystawione poza pewien nawias. Nie oswoimy tego zjawiska i nie zdejmiemy z niego łatki dziwacznej fanaberii, jeśli będziemy o tym mówić wyłącznie w kontekście kobiet, które i tak już odstają od reszty i nie chcą się dopasować także pod wieloma innymi względami.
Ale po co właściwie ta reprezentacja?
Zapytacie być może – ale po co właściwie bezdzietne z wyboru kobiety na ekranach kin i telewizorów czy na kartach książek? Wbrew pozorom popkultura naprawdę potrafi zdziałać cuda. Ludzie szukają w niej bohaterów podobnych do siebie, kogoś, z kim mogą się utożsamiać, odbicia swoich własnych problemów i postaw. Jeśli od zawsze większość serialowych czy filmowych bohaterów jest do ciebie podobna, nawet tego nie zauważasz i możesz sobie z tego nie zdawać sprawy. Ale dla niektórych grup społecznych taka reprezentacja jest szczególnie ważna i pomocna. Bo kiedy ty sama zmagasz się z poczuciem, że odstajesz od społeczeństwa, że najwyraźniej coś z tobą nie tak i że wszystkich zawodzisz, albo kiedy na każdym kroku ludzie dają ci odczuć, że nie akceptują tego, kim jesteś i jak chcesz żyć – pozytywny przykład kogoś takiego jak ty twoim ulubionym serialu sprawia, że nie czujesz się tak samotna. Masz wrażenie, że ktoś wreszcie cię usłyszał i próbuje cię zrozumieć. Że cię nie odrzuca, tylko akceptuje i pochyla się nad historiami, które ty i ludzie tobie podobni macie do opowiedzenia. I że te historie są równie warte opowiadania, jak historie ludzi o bardziej tradycyjnych życiowych ścieżkach.
Kadr z serialu Grace i Frankie.
Jak mówiła Maya Angelou – nie ma większej udręki niż noszenie w sobie nieopowiedzianej historii. Wszyscy chcemy zostać wysłuchani. Wszyscy chcemy mieć poczucie, że niezależnie od naszych cech czy życiowych wyborów jesteśmy pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Że ten świat należy też do nas i jest w nim dla nas miejsce. Jakkolwiek banalne by się to nie wydawało, popkultura jest ważnym wyznacznikiem takiej akceptacji. Potrafi oswajać całe masy z pomijanym dotychczas tematem, pozwala wybrzmieć zagłuszanym do tej pory historiom, daje poczucie przynależności i bycia zauważonym. Nigdy nie poczujesz się tak przyjemnie i bezpiecznie zwyczajna, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczysz prawdziwy, odarty ze stereotypów obraz samej siebie w popularnym sitcomie, komedii romantycznej czy superbohaterskim filmie.
Kobiety bezdzietne z wyboru bardzo takiej reprezentacji potrzebują – bo trudno powiedzieć, żeby współczesny, tak niby cywilizowany świat, był w stanie bez oceniania i oskarżania o egoizm czy wygodnictwo zaakceptować ich życiowe wybory. Kobiety w ogóle potrzebują w popkulturze jak najbardziej różnorodnej reprezentacji i szerokiego spektrum wzorców – dlatego pozwalam sobie zakończyć ten dość ponury tekst optymistycznym wyrażeniem nadziei, że w przyszłości doczekamy się na ekranach większej liczby bohaterek dokonujących „niestandardowych” wyborów życiowych… Tak, żeby te „niestandardowe” wybory życiowe też w końcu stały się czymś zupełnie zwyczajnym i akceptowalnym. Amen.
PS Chętnie przyjmę w komentarzach inne przykłady bezdzietnych z wyboru bohaterek, do których nie udało mi się dotrzeć.
PS2 W związku z tym, że ten temat często wywołuje dość gorące emocje, przypominam wszystkim, że to nie jest miejsce do oceniania cudzych wyborów życiowych i reprodukcyjnych ani snucia wywodów o tym, że jedne wybory są lepsze, a inne gorsze. Nie są. Tyle w temacie. Mam nadzieję, że umiecie się zachować i powstrzymać od pokusy odbierania innym prawa do życia w zgodzie z samym sobą, bo chciałabym się skupić na ciekawszych zajęciach niż kasowanie nieprzemyślanych komentarzy. Peace and love!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS