Frau von Cramon-Taubadel nie zawsze, delikatnie mówią, wspierała Polskę, bo potrafiła też atakować polskich polityków. To, co powiedziała, jest dziś znacznie ważniejsze, niż gdyby tę opinię wyraziła parę miesięcy temu. Jesteśmy bowiem po wyborach do Bundestagu i jej ugrupowaniu w ramach nowej koalicji rządowej – „boliwijskiej” czy „kameruńskiej” od kolorów flag tych państw, które również są symbolami niemieckich partii politycznych (czerwony – SPD, zielony – wiadomo, żółty – FDP czyli liberałowie) – może przypaść teka MSZ.
To zresztą taka polityczna tradycja NRF/RFN, że ugrupowanie „nr 1” dostaje po wyborach oczywiście stanowisko kanclerza, a partia „nr 2” – stanowiska ministra spraw zagranicznych.
Zieloni dostali znacznie mniej głosów niż mieli rok temu w sondażach, gdy dystansowali o kilka procent nawet SPD, stając się na długie miesiące partią numer 2,za CDU/ CSU, w rankingu partyjnymi Republiki Federalnej. Dostali jednak na tyle dużo, żeby o parę procent wyprzedzić przeżywających swój renesans liberałów.
Czytaj też:
Rząd, opozycja, Haydn i rola kapelmistrzów w politycznej orkiestrze
Stąd też to, co głosi Viola von Cramon-Taubadel jest istotne, bo oddaje przekonanie jej partii. Zieloni jako jedyne (sic!) ugrupowanie Bundestagu protestowali przeciwko Nord Streamowi i też jako jedyne tak jednoznacznie mówią w sprawach Łukaszenki i Białorusi głosem Polski.
Można się więc spodziewać, że utrzymają tę politykę, przechodząc z opozycji do rządu.
Jednocześnie krytykują polskie władze za sprawy wewnętrzne, co ma posmak lekko schizofreniczny – choć może właśnie taka jest współczesna, europejska rzeczywistość.
Cała ta sytuacja pokazuje, że CDU straciła władzę i będziemy płakać za Angelą Merkel nie jest do końca oczywisty – akurat zmiana personalno-partyjna w niemieckim MSZ dla Polski będzie korzystna.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS