Ten tekst jest odpowiedzią na publikację niejakiego Łukasza Warzechy, która rozpoczyna się słowami „Niemal każdy człowiek, posługujący się własnym rozumem, jest w stanie odróżnić dopuszczalną karę fizyczną od niedopuszczalnego dręczenia i nadużywania siły wobec dziecka.”
Chodź no kolego na słówko. Mamy do pogadania.
Link do całego tekstu, do którego się odnoszę: http://tygodnik.tvp.pl/37545749/wychowanie-dzieci-wymaga-pewnych-form-przymusu-a-czasem-przemocy.
Twór Łukasza (bo na miano artykułu czy felietonu trzeba sobie zasłużyć) zaczyna się od zarzucenia przeciwnikom klapsów, że próbują zrównać „zwykły” klaps z przemocą. To znaczy wcześniej przytacza tweet Pani Sylwi Spurek, która opisała badania potwierdzające, że 48% Polaków akceptuje przemoc wobec dzieci, jako „Najsmutniejszy sondaż tego tygodnia”. Niemniej pierwszy zarzut pojawia się dopiero w tym fragmencie:
„Najpoważniejsza, choć nie nowa, manipulacja znalazła się jednak w tłicie pani Spurek, która niby mimochodem zrównała danie klapsa z „biciem dzieci”. Zatarcie granicy pomiędzy klapsem a katowaniem lub przynajmniej biciem to od dawna żelazny punkt w agendzie społecznej i politycznej lewicy, do którego to obozu ideowego pani Spurek bez żadnych wątpliwości się zalicza.”
Po pierwsze, nikt tutaj niczego mimochodem czy przypadkiem nie zrównuje. To nie jest tak, że przeciwnicy klapsów (lub innymi słowy: zwolennicy szacunku wobec innych ludzi) robią coś tak, żeby nikt inny tego nie wykrył. Zrównanie przez Panią Sylwię klapsów z przemocą jest celowe i przemyślane, bo jest też faktem. Zgodnie z definicją WHO (), przemoc to:
„Celowe użycie siły fizycznej lub władzy, sformułowane jako groźba lub rzeczywiście użyte, skierowane przeciwko samemu sobie, innej osobie, grupie lub społeczności, które albo prowadzi do albo z którym wiąże się wysokie prawdopodobieństwo spowodowania obrażeń cielesnych, śmierci, szkód psychologicznych, wad rozwoju lub braku elementów niezbędnych do normalnego życia i zdrowia.”
Warto też dodać:
„Użycie siły w dobrym celu nie jest według tej definicji WHO uważane za przemoc.”
Zatem jeśli moje dziecko wbiega pod samochód i ja je złapię za rękę, to jest to użycie siły w dobrym celu. Tzw. ochronne użycie siły. Nie jest więc przemocą. Tak samo postąpiłbym, gdyby kolega zapatrzony w telefon wszedł na jezdnie. Jeśli jednak postanowiłbym koledze przyłożyć po tym ochronnym użyciu siły, to już podchodzi pod przemoc. Podobnie jest z dzieckiem.
Uderzenie dziecka w takiej sytuacji nie ma na celu ochrony, lecz służy jedynie rozładowaniu emocji rodzica, który nie upilnował dziecka i zamiast samemu przyznać się do winy, za swoje błędy postanowił ukarać dziecko. Komuś oczywiście może się wydawać, że klaps pomoże uniknąć takiej sytuacji w przyszłości, ale nauka jest w tej kwestii nieubłagana. Jeśli dziecko jest za małe, żeby zrozumieć, to klapsa też nie zrozumie. Jeśli dziecko natomiast jest już dość duże, żeby zrozumieć, to klaps jest zbędny.
Czy zatem dziecko było winne w wyżej opisanej sytuacji? Nie, ono było za małe, żeby zrozumieć co mu grozi.
Czy rodzic był winny? Tak, bo nie upilnował dziecka.
Dlaczego więc to rodzic bije dziecko?
Bo może. Bo to wygodne. Bo pomaga rodzicowi usprawiedliwić się przed samym sobą, że to przecież nie on coś zrobił źle, bo on jest rodzicem idealnym, tylko to wszystko wina tego małego „charakternego szantażysty” (słowa oczywiście cytuję za Łukaszem).
Co z tego, że dziecko ma przykładowo 18 miesięcy, a my 30 lat? Co z tego, że 30 letnia osoba nie potrafi być uczciwa w stosunku do siebie, a tym bardziej do dziecka? Najważniejsze, że znalazł się ktoś winny kogo można ukarać. Nawet jeśli jedyny powód ukarania jest taki, że ta osoba nie może się bronić. W końcu jak widać bicie bezbronnych wg Łukasza jest właśnie tym, co powinni rodzice robić.
Na szczęście mam wspaniałych czytelników, a wśród nich Dorotę, która ostatnio zadała osobom takim jak Łukasz idealne pytanie:
„W którym miejscu klaps nie mieści się w definicji bicia? Uderzasz? Uderzasz. Poniżasz? Poniżasz. Boli? Boli. Jest to przemoc wobec bezbronnego dziecka.”
I na tym w zasadzie punkcie temat tego czy klaps to bicie możemy skończyć.
Łukasz Warzecha jednak swoją pogardę dla dzieci postanowił kontynuować w kolejnych punktach.
„Jeszcze w 2015 roku rzecznik praw dziecka (urząd, nawiasem mówiąc, całkowicie zbędny, który jak najszybciej powinien zostać zlikwidowany) Marek Michalak oburzał się, że polskie sądy, gdy wpływały do nich sprawy rodziców, stosujących kary cielesne, okazywały się zbyt łagodne.”
Ten cytat pokazuje chyba najdokładniej, że wg Warzechy dzieci nie powinni mieć własnych praw. Po co w ogóle jakiś Rzecznik Praw Dziecka? Że niby dzieci mają jakieś prawa? To przecież jest śmieszne. Ja jestem rodzicem i ja mogę ze swoim dzieckiem robić co chcę. Prawa to mam ja, nie jakieś tam dzieci. I nawet jak mam ochotę je codziennie lać po głowie, to niech wam się nie myśli, że powinien być jakiś Rzecznik Praw Dziecka, który by o moje dzieci walczył, bo to moje dzieci. Moja własność.
Jako, że Marka Michalaka uważam za jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego polityka, który piastuje urząd we współczesnej Polsce, to nie potrafię przejść obojętnie obok takich słów. Szczególnie, że Rzecznik Praw Dziecka walczy obecnie właśnie o to, żeby zmienić termin zapisany w prawie jako Władza Rodzicielska, na Odpowiedzialność Rodzicielska. Bo dzieci nie są naszą własnością. Dzieci są nam powierzane na krótki moment, w którym się nimi opiekujemy, aby później wypuścić w świat. Nie są nam dawane po to, by wypełniać każde nasze polecenie.
Chyba, że o zdanie zapytamy Warzechy:
„Jest swego rodzaju freudowską pomyłką, gdy zastępczyni rzecznika praw obywatelskich oznajmia, że „każda przemoc wobec dziecka jest zakazana”. Gdyby potraktować to stwierdzenie dosłownie, otrzymalibyśmy to, o co lewica zabiega, ale co na szczęście w Polsce nie następuje: całkowity rozpad władzy rodzicielskiej. Ta bowiem, podobnie jak całe wychowanie, opiera się na różnych rodzajach przymusu, forsowanego zwykle za pomocą jakichś form przemocy, niekoniecznie fizycznej.”
Jak widać, władza jest dla Warzechy bardzo ważna. Boi się on momentu, w którym będzie musiał przekonać dziecko do współdziałania za pomocą rozmowy, argumentów czy po prostu zdrowego rozsądku, bo łatwiej mu jest zmusić je do posłuszeństwa przemocą i agresją, żeby robiły to, co Rodzic vel Pan i Władca sobie życzy.
Dlaczego tak bardzo się boi momentu, w którym będzie musiał używać zdrowego rozsądku? Pewności nie mam, ale mam swoje całkiem uzasadnione podejrzenia.
„Jest całe mnóstwo czynności, których zdecydowana większość dzieci, przynajmniej na pewnym etapie rozwoju, nie wykonuje chętnie. Należą do nich sprzątanie po sobie, mycie się, systematyczna nauka. Wychowanie polega na tym, żeby wpoić dziecku związane z tymi czynnościami nawyki, a przełamanie naturalnej do nich niechęci wymaga nierzadko właśnie jakichś form przymusu, czasem przemocy.”
Zgadzam się, że są czynności, które dzieci wykonują początkowo niechętnie. Czy jednak trzeba dzieci do tego zmuszać? Bynajmniej. Moje dzieci coraz częściej bez przypominania sprzątają po sobie, bez problemu dbają o higienę, a o nauce już nie wspominam, bo co chwila przynoszą do domu jakieś wyróżnienia z Zucha, Kangura czy innego Mistrza Ortografii.
Czy ktoś ich jednak do tej wytężonej nauki zmusza? Brońcie mnie wszyscy święci. Ja wręcz bardzo często im powtarzam, że nauka w formie szkolnej jest dla mnie osobiście absolutnie drugorzędna (wręcz w dużej mierze w mojej opinii jest zbędna, ale rozumiem, że nie każdy się z tym zgadza, więc tutaj tego tematu rozwijać nie będę) i ważniejsze jest dla mnie to, by moje dzieci potrafiły o siebie zadbać, żeby potrafiły ze sobą (i z innymi) rozmawiać, żeby potrafiły zrozumiale wyrażać swoje potrzeby czy żeby potrafiły, pomóc komuś, kto tej pomocy potrzebuje itp.
Jak to ma miejsce? Poprzez rozmowę, poprzez edukację (np. do mycia zębów fantastycznym wsparciem jest odcinek na ten temat z Było Sobie Życie) i poprzez własny przykład. Nie poprzez bicie ich tak długo, aż będą bezmyślnie posłuszne.
Oczywiście mógłbym je do tego zmusić, ale po co? Ja nie chcę, żeby oni dbali o siebie i innych, bo ja tak chcę. Nie chcę, żeby robili to dla mnie. Ja chcę, żeby robili to dla siebie. Że nawet jak mnie nie będzie w pobliżu, to będą wiedzieli dlaczego warto robić dane czynności, a nie tylko będą się cieszyli, że mogą ich uniknąć. Zresztą znam wielu ludzi, którzy mogą poświadczyć, że w ich rodzinach działa to tak samo, więc nie jesteśmy odosobnionym przypadkiem.
Zatem hipoteza Łukasza, że przełamanie naturalnej niechęci wymaga nierzadko przemocy legła właśnie w gruzach. Dzieci nie trzeba łamać. Dzieciom wystarczy pokazać odpowiednią drogę.
„Stąd już tylko krok do powtórki z „Ballady o Januszku” ze słynnym okrzykiem rozpieszczonego jako dziecko młodego bandziora, głównego bohatera serialu: „Matka, pod łóżko!”. Wbrew bowiem temu, co twierdzi lewica, do „efektu Januszka” prowadzą równolegle dwie drogi: zarówno domowa przemoc – bo młody człowiek uczy się jej jako jedynego sposobu rozwiązywania problemów, jak i domowa niemoc – bo młody człowiek przyjmuje, że wszystko mu wolno, a normy kształtuje sobie on sam, nie obyczaj, społeczny konsens, tradycja.”
Bardzo chciałbym w tej dyskusji uniknąć podziału na lewicę i prawicę, mimo że Łukasz ciągle do niego wraca, bo to jest zawsze podział sztuczny i naciągany. Wystarczy, że ktoś jest jak ja, czyli ideowo lewicowy, a gospodarczo prawicowy (w sensie w jednym i drugim przypadku zależy mi na wolności jednostki) i już wszystkie te definicje są o kant tyłka rozbić.
Jeśli już jednak jesteśmy przy „efekcie Januszka”, to chyba nikt z przeciwników klapsów nie twierdzi, że tylko przemoc do niego prowadzi. Ja osobiście wręcz wielokrotnie i do znudzenia powtarzałem właśnie to, o czym Łukasz mówi. Że tak jak wychowanie z przemocą, tak samo wychowanie tzw. bezstresowe, są równie szkodliwe i prowadzą do wychowania dziecka, które nie będzie sobie radziło w wielu istotnych dziedzinach życia, z radzeniem sobie z własnymi emocjami na czele. Także w tym miejscu podpisuję się w pełni pod tymi słowami.
Dlatego też my, rodzice chcący wychować dzieci z szacunkiem, idziemy jeszcze inną drogą.
Zresztą po tym fragmencie już myślałem, że jest szansa na cień zrozumienia pomiędzy mną i Warzechą, bo w końcu mieliśmy jakiś punkt wspólny. Postanowił jednak pisać dalej:
„Wróćmy do nieszczęsnych klapsów. Częścią lewicowego paradygmatu jest walka ze zdrowym rozsądkiem. To zdrowy rozsądek pozwala nam odróżniać karcącego klapsa od znęcania się nad dzieckiem, tak jak pozwala odróżnić koszarowy żart, ale jednak żart, od molestowania seksualnego.”
Jak się okazuje dla Warzechy nie tylko bicie dziecka, to tak naprawdę nic złego, no bo #ZdrowyRozsądek, ale molestowanie seksualne, to również nic złego, no bo #ZdrowyRozsądek. Brakowało mi jeszcze tylko, żeby napisał, że przecież trzeba mieć dystans, bo jak facet klepie swoją koleżankę po pupie, to przecież tak naprawdę komplement. Ciekawe gdzie leży granica u Warzechy? Czy gwałt to też komplement? A może tylko macanko?
Ciekawe jakby się czuł, gdyby jego żonę ktoś klepał wbrew jej woli… Granicy oczywiście nie wyznacza żadnej, bo jego zdaniem wyznacza ją oczywiście #ZdrowyRosądek.
„Na zadawane przez zwolenników paradygmatu bezprzemocowego wychowania pytanie o wyraźną granicę między znęcaniem się a klapsem nie ma oczywiście precyzyjnej odpowiedzi – bo być jej nie może. Wystarczy stwierdzić, że niemal każdy człowiek, posługujący się własnym rozumem, jest w stanie odróżnić dopuszczalną karę fizyczną od niedopuszczalnego dręczenia i nadużywania siły wobec dziecka.”
Granicy nie ma i jej nie będzie, bo nie ma czegoś takiego jak dopuszczalna kara fizyczna. Albo używasz przemocy do wychowania dzieci albo nie używasz. Albo używasz przemocy w relacji ze swoją żoną albo nie używasz. Albo używasz przemocy w relacji ze swoim szefem albo nie używasz. W żadnej z tych sytuacji nie ma czegoś takiego jak dopuszczalna kara fizyczna. Albo wychowujesz dziecko, które jest bezmyślne posłuszne, bo się boi oberwać albo wychowujesz dziecko, które rozumie dlaczego warto podejmować określone decyzje.
Niestety nawet nauka nie przekonuje Łukasza do tego, aby jednak przejrzał na oczy:
„Zwolennicy ustawowego zakazu wszelkich kar cielesnych przytaczają na poparcie swoich tez rozmaite badania, dowodzące, że niekarane fizycznie dzieci rozwijają się lepiej niż te, które klapsa dostają choćby sporadycznie. Problem w tym, że – jak doskonale wiadomo – w naukach społecznych można zawsze znaleźć ekspertów, którzy przeprowadzą badania, dowodzące tezy, na jaką jest zapotrzebowanie.”
Jak widać Łukasz ignoruje tutaj ogromną metaanalizę (w skrócie: „metaanaliza – narzędzie to pozwala określić, jakie wnioski płyną z całości publikacji z danego tematu, dając dokładniejszą i szerszą wiedzę niż analizowanie pojedynczych badań.”) i po prostu stwierdza, że 5 dekad badań prowadzonych na 160.000 dzieciach, to wszystko pisanie palcem po wodzie i nie ma żadnej wartości. Bo przecież „doskonale wiadomo”, że wybrani eksperci mogą przeprowadzić dowolne badania, które udowodnią co tylko chcemy.
Może więc Łukaszu, zleć przeprowadzenie takich badań, które potwierdzają skuteczność klapsów – chętnie się z nimi zapoznam. Oczywiście nie takie zrobione na kolanie, tylko takie, które trafią na łamy jakiegoś czasopisma naukowego i będą sprawdzone przez innych naukowców. W końcu jeśli to takie proste, to nie powinieneś mieć z tym problemu.
Do tego jednak czasu, pozostaje nam traktować klapsa jako to, czym rzeczywiście jest. Czymś bolesnym i czymś upokarzającym. Czymś co szkodzi dziecku i czymś co niszczy zdrową relację między rodzicem i dzieckiem. Czymś czego da się uniknąć, jeśli rozumie się przyczyny stojące za dziecięcym zachowaniem. Jeśli Łukasz w to nie wierzy w dalszym ciągu, to nawet zaproszę go na mój kurs (ja stawiam!), w którym tego wszystkiego może się dowiedzieć, a który wystartuje najprawdopodobniej jutro wieczorem. Jestem pewny, że po jego przerobieniu nie będzie w stanie podać nawet jednej sytuacji, w której klaps byłby niezbędny, bo będzie widział mnóstwo innych możliwości. Będzie też rozumiał dlaczego ów klaps byłby kompletnie nieskuteczny. A jeśli woli formę pisemną, to zapraszam m. in. tutaj:
Myślę, że to są dobre miejsca, żeby zacząć. Może akurat w którymś z tych tekstów, może jakieś badanie, a może jakieś jedno zdanie przekona jednak Łukasza, że nie musi krzywdzić swoich najbliższych. Że miłość wyraża się w inny sposób. Może w następstwie kiedyś odpowiednio zareaguje, gdy ktoś będzie się znęcał nad dzieckiem w jego pobliżu. A może pójdzie jeszcze dalej i zareaguje, gdy ktoś uderzy nie dziecko, ale jego żonę, córkę czy koleżankę. A jeśli nie Łukasz, to może chociaż ktoś inny, kto myślał podobnie i w końcu dał się przekonać, że miłość czy uznanie wyraża się w inny sposób, niż poprzez przemoc.
Oby. Tego sobie i wam życzę.
Jeśli dotarliście do tego momentu, to po pierwsze jestem wam niezmiernie wdzięczny. Jeśli możecie, udostępnijcie ten tekst dalej, bo w ten sposób jest szansa, że dotrze on do zainteresowanego oraz do osób, które myślą podobnie i pokaże im, że nasze dzieci i nasi bliscy nie potrzebują, żebyśmy ich krzywdzili, lecz potrzebują, abyśmy ich kochali.
Prawa do zdjęcia należą do .
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS