O hotelu Añaza, położonym w prowincji Santa Cruz de Tenerife, w północno-wschodniej części wyspy, można dowiedzieć się na stronach dotyczących ciekawych i nietypowych miejsc na Teneryfie. A także na blogach, forach i w niektórych papierowych przewodnikach. Jednak niemal każde źródło przedstawia inną historię tego miejsca. Nawet lokalni mieszkańcy nie są do końca pewni, co tak naprawdę wydarzyło się kilkadziesiąt lat temu, kiedy plac budowy opuścili ostatni pracownicy.
Z archiwalnych artykułów dotyczących hotelu Añaza, opublikowanych na portalach tenerifenews.com oraz hosteltur.com, można dowiedzieć się, że historia nieudanej inwestycji sięga 1973 r., gdy prywatny deweloper zgłosił się do Rady Miasta Santa Cruz o pozwolenie na budowę olbrzymiego, 22-piętrowego hotelu, w którym ma się znaleźć 741 pokoi. Zaplanowano też m.in. basen, parking podziemny oraz wielki taras widokowy, połączony z restauracją na najwyższych piętrach.
Właściciel Añazy otrzymał zgodę od urzędników ze stolicy wyspy na wzniesienie obiektu. Był to też czas, kiedy Teneryfa rozwijała się w bardzo szybkim tempie, więc wiele pozwoleń wydawano bez szczegółowej analizy, a na pewne kwestie przymykano oko. Dziś najprawdopodobniej żaden inwestor nie mógłby wznieść na stromym, skalistym brzegu tak wysokiego obiektu.
Na kilku portalach turystycznych pojawiła się informacja, że właściciel mógł zbudować w latach 70. na działce jedynie willę, a zamiast niej postawił hotel. Jednak mija się to z prawdą, co zresztą potwierdziła w rozmowie z portalem hosteltur.com w marcu 2018 r. Zaida González, ówczesna zastępczyni burmistrza miasta Santa Crus de Tenerife oraz radna w lokalnej partii Grupo Popular.
“Konstrukcja została wzniesiona na planie w stylu greckim, w kształcie litery ‘Y’ i o powierzchni 2,35 tys. m kw. Wielkość całego obiektu wynosi ok. 40 tys. m kw. Właściciele obiektu zrezygnowali z kontynuacji budowy w 1975 r. Pozostawili budynek w takim stanie, jaki do dzisiaj możemy obserwować” – mówiła podczas wywiadu González.
Polityk przyznała, że urzędnicy bezskutecznie próbowali znaleźć zarówno właścicieli, jak i kierownika budowy. W kilku źródłach wskazywano, że pochodzili oni z Niemiec i tam też wrócili. Dlaczego? Jaki był powód porzucenia tak kosztownej i ogromnej inwestycji? Do dzisiaj pozostaje to tajemnicą. A nawet jeśli powód ten jest znany lokalnej władzy, to można odnieść wrażenie, że zależy jej, aby informacja ta nie ujrzała światła dziennego.
Tajemniczości i grozy dodaje fakt, że na terenie hotelu – według oficjalnych źródeł – dotychczas zginęły 4 osoby. 3 przez nierozwagę, 1 popełniła samobójstwo. Mieszkańcy pobliskich miejscowości uważają jednak, że ofiar było więcej, ale policja ukrywa ten fakt, aby nie wpłynęło to negatywnie na wizerunek hiszpańskiej wyspy.
Choć budynek wygląda niezwykle tajemniczo i obserwując go z bliska szczęka opada do ziemi – tak wielki, betonowy i niszczejący “szkieletor” nie dodaje urokowi Teneryfie. Zwłaszcza, że jest on usytuowany w malowniczym miejscu, nad klifami i z imponującym widokiem na ocean. To, że zginęło tu kilka osób (o czym wtedy jeszcze nie wiedziałem udając się tu), raczej nie za bardzo działa na wyobraźnię osób odpowiedzialnych za ochranianie obiektu, skoro bez problemu można wejść na teren posesji. Furtka nie jest zamknięta na klucz.
Dziedziniec jest cały porośnięty dziką roślinnością, a ściany są pokryte graffiti. Wszędzie widać potłuczone szkło i kawałki betonu. Strop jest miejscami tak cienki, że idąc korytarzami człowiek boi się, że za moment coś się pod nim zawali. Można odnieść też wrażenie, że ktoś chciał mocno zaoszczędzić na materiałach budowlanych, ponieważ w pokojach można zauważyć w wielu miejscach wypełnienie w postaci wątpliwej jakości plastiku.
Chłód i wilgoć przenikają do szpiku kości, a ciemne zakamarki powiewają grozą. Natomiast niedokończone pomieszczenia oraz wysokie na kilkadziesiąt metrów szyby wyglądają jak z horrorów. Budynek sprawia wrażenie niestabilnego i niebezpiecznego – choćby przez wzgląd na brak barierek na klatkach schodowych czy brak zabezpieczeń chroniących przez wpadnięciem do głębokich szybów windowych. Aż trudno uwierzyć, że konstrukcja, zbudowana w tak ryzykownym miejscu nie runęła przez tyle lat. Nie dziwię się, czemu Añaza przyciąga wielbicieli ekstremalnych wrażeń.
Trybunał Sprawiedliwości na Teneryfie orzekł w 1998 r., że budynek – jeśli nie zostanie ukończony – musi zostać zburzony. Dlatego kilkukrotnie padał pomysł, aby wystawić go na sprzedaż. Jednak jesienią 2017 r. stworzono raport na temat kondycji obiektu oraz tego, czy spełnia aktualne przepisy budowlane. Podsumowanie było tak krytyczne, że władze Teneryfy ostatecznie uniemożliwiły prawnie, aby kontynuować budowę.
W 2018 r. polityk Zaida González, radna Gladis de León oraz pracownik działu urbanistyki Teneryfy, Carlos Tarife, po wizytacji w niedokończonym hotelu przekazali w rozmowie z lokalnymi mediami, że “Rada Miasta zrobi zdecydowane kroki, aby ten budynek zniknął z krajobrazu Teneryfy”.
Oszacowano, że koszt rozbiórki wyniesie 1,8 mln euro, czyli ok. 7,7 mln zł. Zapewniono również, że zanim uda się dopełnić wszelkich formalności związanych ze zrównaniem z ziemią konstrukcji, zostanie ona dobrze zabezpieczona, aby nikt nie miał do niej wstępu. Planowano stworzenie wysokiego na 4 metry ogrodzenia i powieszenie na nim tabliczek zabraniających wchodzenia na teren posesji. Na ten cel przeznaczono niemal 110 tys. euro (ok. 475 tys. zł). Dziś cały teren obiega tylko niezbyt wysoka siatka.
Aby ostatecznie móc zburzyć felerną inwestycję, potrzebne jest porozumienie z Agencją Ochrony Środowiska Miejskiego, a także z Generalną Dyrekcją Wybrzeży. González zapewniła, że nie trzeba będzie czekać kolejnych dekad, aby hotel Añaza zniknął z krajobrazu, a “godzina zero” dla niego wybije najpóźniej w 2021 r.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS