W niedzielę 10 listopada zmarł prof. dr hab. Andrzej Szromnik, współzałożyciel Zamiejscowego Ośrodka Dydaktycznego UEK w Dębicy, działającego w Dębicy od 2003 roku. Od 2013 do momentu likwidacji był jego kierownikiem.
W latach 2002–2008 prorektor Akademii Ekonomicznej w Krakowie, a później po zmianie nazwy Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Urodził się w w Kluczach i był pierwszą osobą, która otrzymała honorowe obywatelstwo gminy Klucze.
Miał 76 lat. Ceremonia pogrzebowa odbędzie się w poniedziałek 18 listopada o godz. 12:20 w Sali Ekumenicznej na Cmentarzu Batowickim przy ul. Powstańców w Krakowie, po czym nastąpi odprowadzenie ciała zmarłego na miejsce wiecznego spoczynku.
Poniżej mogą Państwo przeczytać wywiad z prof. Andrzejem Szromnikiem, który ukazał się w 2014 r. na łamach OL.
Czy nominacja na kierownika Zamiejscowego Ośrodka Dydaktycznego w Dębicy, którą otrzymał pan przed rokiem, jest bardziej wyzwaniem czy zesłaniem?
To na pewno wyzwanie, i to takie, którego podjąłem się dobrowolnie. Na Podkarpaciu funkcjonuję od wielu lat. To moja strefa wpływów – osobista, ale też i zawodowa. Żonę mam z Rzeszowa, poznaliśmy się na studiach. Jeździłem tu później do teściów, a ponieważ ich bardzo lubiłem, to i lubiłem Podkarpacie.
W latach 1986-92 prowadziłem wykłady na rzeszowskim Zalesiu w Zamiejscowym Wydziale Akademii Rolniczej w Krakowie. Ale też na Wydziale Ekonomiczno-Spółdzielczym Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (obecnie Szkoła Główna Handlowa).
Od 20 lat jestem członkiem koła łowieckiego Orzeł Rzeszów, niedawno przerejestrowanego na Orzeł Jarosław. To jest moje jedyne aktywne hobby. Nie jeżdżę na nartach, bo nie mam na to czasu. Mam też domek letni w Birczy i to jest moja druga ojczyzna. Kocham tamte tereny, jestem pod lasem, żadnego domu nie widzę, głusza, cisza. To, co dla mnie jest sensem życia.
A Dębica staje się powoli tą trzecią ojczyzną?
Jestem człowiekiem, który się wiąże z nowymi miejscami i ludźmi. Znam władze miasta, gminy wiejskiej Dębica, powiatu i gmin ościennych. Znam się z tutejszymi parlamentarzystami. Wielu jest powiązanych z uczelnią poprzez dzieci, które u nas studiują. I to jest też dobry przykład promocyjny dla innych. Nie chcę być postrzegany jako profesor z Krakowa, który tutaj przyjedzie, kawę wypije, ze studentami się spotka i wróci z powrotem, ale pokazać, że chcemy tu zostać. Na uczelni w Krakowie przepycham się przez pewne bariery, napotykam na opór, ale staram się wszystko pokonywać. Powoli mi się to udaje, bo Dębica zaczyna funkcjonować w tym środowisku.
Jeśli ktoś na uczelni w Krakowie chce się dowiedzieć, co się dzieje w Dębicy, to zwraca się do mnie. Dzisiaj zachodzi potrzeba nie kontynuacji, ale zwrotu rewolucyjnego w rozwoju tego ośrodka. Kiedy przyjmowałem od rektora nominację, wiedziałem, jaką odpowiedzialność biorę na siebie. Powiedziałem mu, że nie będę likwidatorem tego ośrodka, nie wyprowadzę stąd sztandaru, bo nie jest mi do niczego potrzebne, to nie jest funkcja szczytna. Jak się podejmuję czegoś, to będę siedział rektorowi na głowie. Równocześnie jestem na takim etapie kariery, że mogę sobie na to pozwolić.
Skąd u pana taka determinacja?
Kiedy byłem w latach 2002-2008 prorektorem ds. studenckich i kształcenia, zakładaliśmy ośrodek w Dębicy. Głównym aktorem tego wydarzenia był były burmistrz Edward Brzostowski. Jeździł na uczelnię, a ja z nim prowadziłem rozmowy. Rektor Ryszard Borowiecki zawsze go do mnie odsyłał, a burmistrz przyjeżdżał wiele razy. Ja mu mówiłem, że uczelnia nie chce nowych ośrodków zamiejscowych, a on zapraszał do siebie i dlatego zacząłem w Dębicy często bywać. Zostawiłem w niej kawałek mojego serca i czułem się z nią związany. Wiele osób tu znałem. Żył jeszcze wtedy mój kolega ze studiów Antek Grabiec i się z nim spotykałem.
Kiedy skończyła się kadencja prof. Mirosławowi Kwiecińskiemu zaproponowałem na stanowisko kierownika prof. Andrzeja Adamczyka. Jako prorektorowi podlegały mi wszystkie ZOD-y. Bywałem tu na co dzień i obserwowałem, co się dzieje. Miałem własną wizję tego ośrodka. Czasem nie mogłem na krześle wytrzymać, że jest tylko tak, a mogło być lepiej. Sam kierownikiem jestem od 1 marca 2013, a więc nieco ponad rok. Zacząłem od stanowiska pełnomocnika rektora ds. utworzenia w Dębicy wydziału.
Dlaczego utworzenie wydziału jest konieczne?
Zamiejscowe ośrodki dydaktyczne już zniknęły z ustawy. Mamy prawo jego prowadzenia do momentu utworzenia wydziału. Dla uczelni nie jest to prosta sprawa, bo nigdy takiego nie mieliśmy. To się spotyka z różnymi reakcjami władz i profesorów. Niektórzy sobie nie potrafią tego wyobrazić, ja jestem w grupie tych osób, które uważają, że jest to możliwe. Do tego stopnia, że mogę sobie tu nawet jakąś garsonierę kupić, żeby prowadzić wykłady. Zajmuje się marketingiem miast i regionów. Wiem, co znaczy dla miasta uczelnia. To jest dla niego czynnik stymulujący, bo przyciąga młodzież. W naszym ośrodku już ponad tysiąc osób wypromowaliśmy. Część młodzieży tu została. Jestem w stanie przedstawić ewidencję młodych rodzin, które dzięki naszej uczelni zostało tu założonych.
Jedną z pana pasji jest heraldyka. Kiedyś w Dębicy trwała dyskusja, czy gryf w jej herbie powinien mieć ogon zadarty do góry czy podkulony pod siebie. Jak to z nim powinno być?
Jeden z wykładów z marketingu terytorialnego zawsze poświęcam heraldyce samorządowej. Zwracam uwagę na barwy heraldyczne, których jest sześć, i nie można wprowadzić innej. Wszystkie figury heraldyczne, a jest ich setki, samych krzyży ponad dwadzieścia, też są ściśle określone. Nie pamiętam, jak to jest z gryfem, ale wystarczy zerknąć do wykazu i można się dowiedzieć, czy ma mieć ogon zadarty czy opuszczony. Amatorscy twórcy robią różne dziwne konstrukcje, ale komisja zawsze ocenia zgodność barw i figur heraldycznych.
Który gryf by bardziej do naszego miasta pasował?
Jeśli słoń ma przynosić szczęście, to powinien mieć podniesioną trąbę. Dzikie zwierzęta przed atakiem, a więc w momencie największego napięcia, mają ogony również podniesione. Herb powinien wyrażać jakieś odczucia łagodne, spokojne, więc gdyby to ode mnie zależało, to ja bym ten ogon położył. Ale z punktu widzenia plastycznego ładniej wygląda podniesiona trąba. No i może świadczyć o tym, że miasto jest mocne i prężnie działające.
Jak postrzega pan Dębicę: jako miasto rozwijające się czy znajdujące się w stanie stagnacji?
Znam wiele miast w Polsce, te podkarpackie dość dobrze. Zwracam uwagę przede wszystkim na ich potencjał demograficzny. Początek końca miasta to ujemny bilans migracji, kiedy zaczyna ubywać ludności. Ale z takim zjawiskiem mamy do czynienia w 3/4 polskich miast. Kraków ma ten sam problem, jego społeczeństwo się starzeje.
W literaturze fachowej mówi się, że czynnikiem rozwoju miast są zasoby klasy kreatywnej. To ludzie z wyższym wykształceniem, ale nie tylko, przedsiębiorcy, dziennikarze, twórcy, aktorzy, taka szeroko rozumiana elita z otwartymi głowami. Ta, która coś jest w stanie wytworzyć w różnych sferach aktywności. Oni tworzą nowe miejsca pracy, nowe idee, są w stanie ludzi zachęcić, ale też niestety czasem i zniechęcić. Do tej klasy zaliczam również polityków.
Dębica jest postrzegana jako siedziba kilku dużych firm. Jest wiele miast podobnych do niej, takich 40-tysięcznych, ja akurat porównuję ją do Jarosławia, gdzie są 2-3 duże firmy, ale w Dębicy jest więcej. Nie tylko Firma Oponiarska. Zwiedzałem Arkus-Romet, w okolicy Omega Pilzno. To nie są przedsiębiorstwa jak z PRL-u, ale nowe potężne firmy. O Dębicy trudno powiedzieć, że jest w stagnacji, choć gdyby wziąć pod uwagę średnią cenę mieszkań na rynku wtórnym, a ona tu jest niska, oznaczałoby to, że ludzie stąd uciekają.
To dlaczego powstaje w naszym mieście coraz więcej sklepów?
Wiele osób migruje do większych miast bądź zagranicę. Jaki jest tego dla Dębicy efekt? Napływ dużych środków pieniężnych, taki powrotny transfer. Dlatego powstają tu nadal duże i małe sklepy. Nie zakładałbym nowego, gdybym doszedł do wniosku, że ludzie nie mają pieniędzy. Szacuje się, że do kraju z zagranicy spływa rocznie 4 miliardy euro od naszych rodaków z zagranicy. Tam pracują, ale tu inwestują, wspierają rodziny. To jest takie zło konieczne, które ma swoją dobrą stronę. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby tu powstawały nowe miejsca pracy. W handlu, usługach powstają, ale potrzebna jest też siła nabywcza.
I to jest pewnie przyczyną tego, że inne upadają, szczególnie te w Rynku.
Dębica pod względem atrakcji, zabytków nie jest miastem obficie wyposażonym, choć ma swoją wielowiekową tradycję. Nie ma takich obiektów jak Wawel czy Kościół Mariacki, które mogłyby przyciągać. Coś by tu znalazł, ale niewiele. Funkcje dzielnic centralnych się zmieniły. Rynek w Krakowie np. jest zupełnie wyłączony z ruchu samochodowego, handlu w nim już jako takiego nie ma. Są za to usługi lub np. ekskluzywne księgarnie. Był taki czas kiedy sklepy tworzono wszędzie, w piwnicy, w garażu, na poddaszu, bez kalkulacji, w nadmiernych ilościach, ale on się już skończył. Dzisiejsza sytuacja weryfikuje to wszystko. Kiedyś szło się po 10 deko kiełbasy pieszo, dziś jedzie się po większą ilość samochodem. Czas na zakupy jest czasem straconym. Często już nie ja idę do sklepu, ale sklep przychodzi do mnie, oczekujemy wygody.
Ale studentom życiowego wygodnictwa pan nie zaleca?
Swoim studentom radzę, by byli pracodawcami a nie pracobiorcami. Zakładajcie firmy, myślcie o najprostszych przedsięwzięciach biznesowych. Idźcie do firm, podglądajcie, gromadźcie doświadczenia, twórzcie kapitał założycielski. Pieniądze skądś muszą wziąć, choć dzisiaj są jeszcze inne możliwości wsparcia. Jak słyszę od kogoś, że kończy studia i wyjeżdża zagranicę, to przepraszam, ale nóż w kieszeni mi się otwiera. Spróbuj coś, zanim pojedziesz do Londynu. W odpowiedzi słyszę, że nic nie próbuję, bo tam jest moja koleżanka. To jest najprostsze i prymitywne, tego nie uczę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS