A A+ A++

Kiedy stał w 2014 roku na podium w Zurychu, miał 20 lat i 8 miesięcy. Nikt na niego nie stawiał. Nawet on sam. Zajął drugie miejsce, ale wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego, bo wygrał wtedy Adam Kszczot. Znalazł się w europejskiej czołówce jednej z najbardziej prestiżowych konkurencji lekkoatletycznych, a eksperci wróżyli mu wielką karierę. Miał świat u swych stóp, choć jako młody chłopak wcale nie planował, że zostanie sportowcem. Został nim, bo… nikt w niego nie wierzył. Chciał jedynie udowodnić, że może być dobry i wygrywać z innymi. Im więcej kłód trafiało pod jego nogi, tym bardziej był zdeterminowany.

– Wujek często powtarzał: „Człowieku, kiedy ty czarnoskórych biegaczy dogonisz? Oni są poza zasięgiem” – wspomina biegacz.

Bardzo przeciwni jego bieganiu byli też rodzice. Szykowali dla niego gospodarkę w Oporowie koło Kutna i syn tym miał się przede wszystkim interesować, a nie sportem, z którego nie można się było utrzymać. Wieś też nie rozumiała tych zachowań.

– Jak szedłem biegać, to słyszałem: „Ej, gdzie tak lecisz? Ojcu w robocie byś pomógł, a nie tracił czas na głupoty” – mówi Kuciapski.

Krew w gardle

Bieganie początkowo kojarzyło mu się z… krwią w gardle. Pierwszy raz poczuł to podczas swego premierowego występu na 1000 metrów na czwartku lekkoatletycznym, na który zabrał go nauczyciel WF Tomasz Lewicki. Kuciapski zajął wtedy 2. miejsce z czasem 3.04.

Potem trzykrotnie już tylko wygrywał – za każdym razem poprawiając swój wynik i ustalając ostatecznie życiówkę na poziomie 2.42,15.

Kolejny raz poczuł krew w gardle kilka miesięcy później, gdy jako niespełna 15-latek szykował się do biegów przełajowych. Wpadł już w oko trenerowi RKS Łódź Stanisławowi Jaszczakowi. Szkoleniowiec chciał sprawdzić młodego chłopaka w eliminacjach przełajowych mistrzostw Polski na trzykilometrowej trasie w Końskich. Wcześniej Kuciapski dostał rozpiskę treningów do zrobienia w domu w ramach przygotowań do startu. Wstydził się biegać po wsi, więc wpadł na inny pomysł.

– Wieczorem zakładałem traperki, grubą kurtkę, czapkę i szedłem biegać na zaorane pole. Robiłem to tak długo, aż poczułem krew w gardle. Potem ile sił w nogach wracałem do domu. Byłem tak zmęczony, że od razu po kąpieli zasypiałem – mówi wielokrotny medalista mistrzostw kraju.

W Końskich, ku zaskoczeniu wszystkich, zajął 3. miejsce i kiedy leżał długo prawie nieprzytomny za metą, w ustach znów czuł znajomy słony smak. Krew w gardle miał też po finiszu w Zurychu, odnosząc życiowy sukces.

Czytaj także: Nieszczęście o wadze mokrej szmatki. Historie polskich sportowych pechowców

Szybki jak Struś Pędziwiatr

Do reprezentacji na mistrzostwa Europy w 2014 roku dostał się rzutem na taśmę. Minimum wypełnił na dwa tygodnie przed imprezą, na mityngu w Szczecinie. Jego życiówka, 1.46,06, to był 16. czas wśród uczestników szwajcarskich zawodów. Nikt nie zwracał uwagi na młodego Polaka. Eliminacyjny bieg zaliczył w czasie 1.47,50. Awansował do półfinału. To był kolejny wielki sukces, bo na finał nie liczył. W półfinale, na zupełnym luzie, pobiegł 1.46,05. Poprawił życiówkę o jedną setną i bardzo dobrze się czuł. Wpadł na metę na czele stawki wraz z obecnym mistrzem świata, Francuzem Pierre-Ambroise Bossem. To był najszybszy bieg półfinałowy. Potem dzień przerwy i finał.

Przed mistrzostwami o medalu Kuciapski raczej nie myślał. Jeśli przewijał się gdzieś ten motyw, to raczej w formie fantazji niż realnych planów. W Zurychu startowali Kszczot, Marcin Lewandowski, Bosse i jeszcze kilku innych świetnych zawodników.

– W tym czasie zacząłem współpracę z psychologiem Krzysztofem Kałużnym i bardzo mi to pomogło. Dostrzegł on, że jestem bardzo podatny na wizualizację. Sugerował, żebym jak najczęściej sobie to robił. Kiedy tylko miałem wolną chwilę, to kładłem się na łóżku i wszystko po kolei sobie wyobrażałem: jak jestem na rozgrzewce, jak wchodzę na stadion, na co zwracam uwagę. Elementem ćwiczeń było też „wychodzenie z siebie” i obserwacja swoich zachowań z boku – mówi Kuciapski.

Młody biegacz dokładnie w myślach też „rozegrał” swój bieg finałowy. Wyobraził sobie, jak rusza do ataku przy wyjściu na ostatnią prostą i walczy o medale.– Bieg ułożył się dokładnie tak jak sobie to zwizualizowałem. Do tego stopnia, że kiedy chciałem podczas rywalizacji zmienić taktykę, to nic z tego nie wyszło. Już na pięćsetnym metrze chciałem przyspieszać, bo widziałem, że „pociąg” mi odjeżdża, ale nie mogłem. Myślałem sobie: „Co jest? Co się dzieje?”. Miałem siły, ale tak jakby mnie coś trzymało za kołnierz. Podobnie było na 250 i 200 metrów przed metą. „Peleton” odjeżdżał mi jeszcze bardziej, a ja jakbym stał w miejscu. Postanowiłem grać już va banque i ruszyć „ile tylko fabryka da” na ostatnich 120 metrach. Zacząłem wszystkich wyprzedzać, jakbym dostał silny podmuch w plecy. Czułem się jak Struś Pędziwiatr. Kiedy przed sobą zobaczyłem już tylko Adama Kszczota, to rozłożyłem ręce i pomyślałem: „Ja nie mogę! Co to się dzieje?”. Trudno było w to uwierzyć – wspomina swój bieg po wicemistrzostwo Europy były reprezentant Polski.

Artur Kuciapski, zdobywca srebrnego medalu oraz Adam Kszczot, złoty medalista, na podium podczas lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Zurychu, 2014r. Fot.: Adam Warżawa / PAP

Uzyskał czas 1.44,89, został 6. zawodnikiem w historii polskiej lekkiej atletyki. Po takim sukcesie nie wypadało mu źle wypaść na młodzieżowych mistrzostwach Europy, które rozgrywane były rok później w Tallinie. Wygrał tam, choć zwycięstwo nie przyszło mu łatwo.

Operacje, które nie były potrzebne

Jeszcze przed mistrzostwami w Zurychu, w marcu 2014 roku Kuciapski zaczął mieć problemy z prawą pachwiną. Lekarze zdiagnozowali pęknięcie mięśnia skośnego brzucha. Brał leki przeciwbólowe i przetrzymał cały sezon. Miał operację pod koniec roku, tuż przed Wigilią. Dopatrzono się także zwapnienia na kości łonowej i poszarpanych przyczepów wspólnych mięśnia przywodziciela, ale te dolegliwości miały minąć same, przy okazji rehabilitacji po operacji. Nie minęły. Kuciapski zakwalifikował się w 2015 roku do mistrzostw świata, ale nic tam nie zwojował. Odpadł w Pekinie w eliminacjach, a jedynym plusem było to, że wystartował w biegu z najsłynniejszym ośmiusetmetrowcem ostatnich lat, kenijskim rekordzistą świata Davidem Rudishą.

Po powrocie z Azji we wrześniu trafił na stół operacyjny. Jedynym wyjściem było nawiercanie kości łonowej, rekonstrukcja przyczepów przywodzicieli oraz usunięcie odprysków kostnych ze spojenia łonowego. Ta operacja miała zlikwidować wszelkie problemy zdrowotne biegacza. Okazało się jednak, że kłopot jest nadal. Biegacz odczuwał bóle, choć nie były one już tak intensywne. Na przełomie grudnia 2015 i stycznia 2016 pojechał na obóz do RPA i okazało się, że ten sam problem pojawił się po lewej stronie biodra.

– Jak się dowiedziałem, co mnie czeka, przyszedłem do hotelowego pokoju, zasłoniłem okna i wyłem w poduszkę. Ile można mieć tych operacji? Z drugiej strony te zdarzenia dały mi też mocnego kopa. Pomyślałem sobie: może właśnie tak musiało być? Teraz trzeba tylko spokojnie z tego wyjść. Sezon 2016 będzie stracony, ale przecież po nim będą następne – mówi biegacz RKS Łódź i AZS AWF Warszawa.

Po operacji Kuciapski przechodził rehabilitację m.in. pod okiem trenera przygotowania motorycznego Doriana Łomży. Współpracował on z takimi zawodniczkami jak Anita Włodarczyk, Oktawia Nowacka i wieloma innymi olimpijczykami. Zaproponował badania biomechaniczne, po których okazało się, że… te wszystkie operacje Kuciapski miał robione niepotrzebnie. Biegacz miał dysproporcje mięśniowe i wystarczyło zastosować tylko odpowiednie ćwiczenia kompensacyjne.

– Po kilku sesjach wszystkie problemy bólowe zniknęły. Od tamtej pory do dziś nie mam już problemów z pachwinami – mówi wicemistrz Europy.

Zobacz też: Zanim Krzysiek stał się oczami dla Olka, musiał się wszystkiego nauczyć. To niewidomy ma wbiec na metę jako pierwszy

Znajomy ból w lędźwiach

Zaczął delikatnie trenować. W sezonie halowym zdobył nawet srebrny medal mistrzostw Polski. Po krótkim odpoczynku, wczesną wiosną 2017 roku rozpoczął przygotowania do letniego sezonu i po raz pierwszy poczuł ból w lędźwiach. Było to podczas lekkiego trzykilometrowego biegu. Ten ból nie ustawał prawie w ogóle. – To był najgorszy ból, jaki w życiu miałem. Nie można było też znaleźć powodów dolegliwości. Miałem robione prześwietlenia, ale nic nie wykazały – wspomina ośmiusetmetrowiec.Najlepszy wynik, jaki uzyskał w sezonie 2017, to 1.46,21. Nie zakwalifikował się do mistrzostw świata (minimum 1.45,80) w Londynie. Dodatkowo pod koniec roku przyplątała się kolejna kontuzja – tym razem pęknięcie kości łódkowatej w stopie. Zakomunikował mu to łódzki radiolog, doktor Jan Sokal, który pomagał wielu sportowcom. Kolejne kilka tygodni przygotowań było stracone. Kuciapski nie poddawał się, ale też szukał powodów tych ciągłych dolegliwości. W końcu uznał, że może zmiana szkoleniowca coś pomoże. Od końca 2013 roku trenował w AZS AWF Warszawa u trenera Andrzeja Wołkowyckiego.

– Z tym szkoleniowcem pracowałem 5 lat i miałem w tym czasie pięć poważnych kontuzji. Absolutnie go za to nie winiłem, ale uznałem, że być może zmiana metod treningowych, ćwiczeń itp. przyniesie jakąś poprawę dla mojego organizmu. Kiedyś zrobiło mi dobrze przejście z Łodzi do Warszawy, może to jest ten moment, żeby znowu zdecydować się na jakąś zmianę? Trudno mi było to powiedzieć trenerowi, któremu zawdzięczałem właściwie wszystkie moje największe sukcesy, ale musiałem to zrobić – wspomina biegacz.

Artur Kuciapski podczas biegu na 800 m mężczyzn, drugiego dnia 17. Europejskiego Festiwalu Lekkoatletycznego Bydgoszcz Cup, 2017 r. Fot.: Tytus Żmijewski / PAP

Związał się ze Zbigniewem Królem, szkoleniowcem wielu świetnych biegaczy i biegaczek z Adamem Kszczotem i rekordzistą Polski na 800 m Pawłem Czapiewskim na czele. Po wyleczeniu urazu stopy Kuciapski był dobrej myśli. Sezon 2018 miał należeć do niego. Planował się wreszcie odkuć za wszystkie niepowodzenia. Kiedy jednak ruszył z treningami z kopyta, pojawił się znajomy… ból w lędźwiach.

– Pomyślałem – trudno. Proszek i do przodu. Na obozie w Zakopanem zdarzało się jednak, że po treningu nie byłem w stanie dojść do hotelowego pokoju, a jak się położyłem na łóżku, to nie mogłem z niego wstać – wspomina Kuciapski.

Znów pomógł mu doktor Sokal. Dopatrzył się mocnych stanów zapalnych w stawach krzyżowo-biodrowych i skierował zawodnika do reumatologa.

ZZSK, czyli koniec marzeń

– Pani reumatolog powiedziała, że ma dla mnie dwie wiadomości. Dobrą i złą. Poprosiłem na początek tę złą. Usłyszałem, że dalsze uprawianie sportu będzie niemożliwe, bo przyplątała się do mnie choroba ZZSK. Wyjaśniła, że to zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa, które wynika z zakażeń, infekcji albo z przeciążeń organizmu – mówi Kuciapskl.

To choroba nieuleczalna, wywołująca stany zapalne w stawach i ograniczająca z biegiem czasu ich ruchomość. Okazało się też przy okazji, że leki przeciwzapalne, które biegacz brał przez ostatnie lata, to był dobry ruch, bo proszki spowalniały rozwój choroby. Kuciapski dostał mimo to od reumatologa zgodę na kontynuowanie wyczynowego treningu przez pół roku. Mógł dokończyć sezon 2018, ale nie miało to sensu.

– Artur miał ciągłe bóle, które się nasilały przy wzroście obciążeń. Tych najcięższych treningów nie był w stanie realizować, a bez tego nie da się dojść do wysokiej formy – mówi Zbigniew Król.

Szkoleniowiec w końcu sam zaczął sugerować zawodnikowi, że musi on przede wszystkim skupić się na ratowaniu zdrowia. Biegacz wierzył, że trafi na osobę, która powie: „Nie przejmuj się, jest metoda, da się to zwalczyć i będziesz mógł biegać”. Nie trwało to jednak długo – w końcu dotarło do niego, że to koniec.

– Musiałem zmienić całe swoje życie, nawyki itp. Jeszcze 30 września czułem się wyczynowym sportowcem, a już 1 października kimś zupełnie innym. Nie miałem pojęcia, czym miałbym się w życiu zająć – mówi Kuciapski.

Sprawa jego przyszłości wyjaśniła się jednak szybko. Wcześniej jeździł kilka razy na obozy z Wyższą Szkołą Edukacji w Sporcie, gdzie prowadził zajęcia z atletyki terenowej ze studentami. Kiedy więc władze uczelni dowiedziały się, że kończy sportową karierę, zaproponowały mu posadę asystenta wykładowcy. Jest również koordynatorem w uczelnianym Centrum Diagnostyki Sportowej i Centrum Treningu Motorycznego. Prowadzi też zajęcia dla amatorów w biegowej szkółce funkcjonującej od niedawna w strukturach Wyższej Szkoły Edukacji w Sporcie. Są w niej szczególnie rozwijane takie aspekty jak sprawność, przygotowanie motoryczne czy trening siłowy. Biegacze w ramach szkółki mają też dostęp do diagnostyki sportowej, jaka jest na uczelni.

– Miałem szczęście, bo to przejście z życia sportowca wyczynowego do „normalności” było bardzo płynne. Nie miałem nawet czasu, żeby sobie ponarzekać. Kanclerz uczelni, profesor Marek Rybiński i prorektor, profesor Maciej Słowak bardzo mi zaufali, a ja staram się ich nie zawieść. W tym wypadku dawne medale i sukcesy sportowe przestają już mieć znaczenie. Muszę udowodnić swą wartość na nieco innym polu – kończy jeden z największych talentów na 800 metrów w historii polskiej lekkoatletyki.

Tomasz Łyżwiński, Przegląd Sportowy

Czytaj więcej: Biją się dzieci i dziadkowie, łobuzy i prawnicy. Oto polski boom na boks

***

#HistorieSportowe to zbiór kilkudziesięciu reportaży o kulisach wielkich pojedynków, niedokończonych rywalizacjach, byłych i obecnych mistrzach, życiu prywatnym gwiazd, napisanych przez najlepszych dziennikarzy obu redakcji. Przygotowaliśmy go z myślą o kibicach (i nie tylko), którym pandemia pokrzyżowała plany śledzenia Euro i Igrzysk Olimpijskich.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRynek nieruchomości na nieznanych wodach. Konferencja „Forum Rynku Nieruchomości 2020”
Następny artykułTo jest gra dla twardych ludzi