A A+ A++

Nie zawsze jednak można napisać wszystko, co się wie, i nie wynika to z chęci ukrywania prawdy. W dążeniu do niej trzeba bowiem brać pod uwagę dobro osób poszkodowanych, skrzywdzonych, które cierpią, a pełne opisanie konkretnej sprawy przyniosłoby im jedynie jeszcze więcej bólu i upokorzeń. Tak jak dziennikarz ma obowiązek chronić swoje źródła informacji, tak samo jego powinnością jest chronienie tych, którzy są ofiarami. Nasze publikacje zawsze niosą ze sobą konsekwencje nie tylko wobec czarnych charakterów. Walcząc z niegodziwościami, przestępstwami czy nadużyciami, musimy uważać, by przez przypadek nie skrzywdzić tych, w imieniu których toczymy bój.

Z obecnego kryzysu wyjdziemy wzmocnieni, bo wierzymy w nowy początek, bo wiemy, jak ważny jest „Newsweek”.

Jednocześnie piętnując patologie, nie można być hipokrytą. Jeśli nie potrafimy zrobić porządku na własnym podwórku, nie mamy mandatu, by moralizować i pouczać innych. Dlatego nie zamierzam udawać, że nic się nie stało, że nie pojawiły się publikacje stawiające w bardzo złym świetle mojego poprzednika oraz poniekąd całą redakcję „Newsweeka”. Sprawa jest dla mnie tym trudniejsza, że mam osobisty stosunek do Tomka Lisa, od którego uczyłem się dziennikarskiego warsztatu, pracując w „Faktach” TVN. Za to jestem mu wdzięczny. Nie będę jednak udawał, że Tomek był moim ulubionym szefem. Jego styl zarządzania redakcją opierał się raczej na używaniu kija niż marchewki. Wybuchy złości, nieustająca presja sprawiały, że nie wszyscy wytrzymywali tę swoistą tresurę. Ileż razy słyszałem wtedy od niego, że newsy to nie miejsce dla „grzecznych harcerek” ani „szkółka niedzielna”. Był genialnym dziennikarzem, perfekcjonistą, któremu wiele się wybacza. Wtedy, w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku, błędnie wydawało nam się, że taka jest norma, że tak muszą wyglądać relacje w redakcji, że tak funkcjonują media.

Na szczęście czasy się zmieniają, tyle tylko, że nie zmienił się Tomek. Nadal jako redaktor naczelny zachowywał się jak autokrata, a jego drapieżny styl zarządzania sprawił ból konkretnym osobom. W ostatnich dniach od ludzi pracujących w „Newsweeku” usłyszałem wiele historii świadczących o tym, że w redakcji panowała „toksyczna atmosfera” – dokładnie tego słowa używali. Jedni czuli się zastraszani, drudzy mówią o złym traktowaniu i niewłaściwych zachowaniach byłego szefa, ale są i tacy, którzy nie doświadczyli niczego złego ze strony Tomasza Lisa. Każdy przypadek jest inny i tym trudniej pisać o tej sprawie tak, by uniknąć niesprawiedliwych uproszczeń.

Dlatego przestrzegam przed pochopnymi ocenami i oskarżycielskimi pytaniami pod adresem dziennikarek i dziennikarzy „Newsweeka”: „Dlaczego tak długo godzili się na takie traktowanie? Dlaczego nie postawili się szefowi? Dlaczego nie zmienili redakcji?”. Te pytania łatwo stawiać przede wszystkim tym, którzy nie doświadczyli toksycznych relacji w pracy czy domu. Szczególnie łatwo ferować wyroki, gdy samemu nie zaznało się przemocy psychicznej, która potrafi wytworzyć chorą więź między ofiarą a oprawcą. Każdy z nas jest inny i inaczej reaguje na przemoc wymierzoną w siebie. Skomplikowane mechanizmy psychiczne sprawiają, że często łatwiej nam udzielać dobrych rad innym, niż walczyć o siebie samych. Niestety, przekonali się o tym dziennikarze „Newsweeka”.

Padają zarzuty, że firma Ringier Axel Springer Polska, właściciel i wydawca „Newsweeka”, nie reagowała na doniesienia o złej sytuacji w zespole redakcyjnym i niewłaściwe zachowania mojego poprzednika. To nieprawda. W firmie istniały i istnieją mechanizmy zapobiegające mobbingowi i innym niewłaściwym zachowaniom w pracy. Niestety, w tym przypadku nie wszystkie procedury zadziałały tak jak trzeba. Nie wynikało to jednak z chęci ukrywania czy tuszowania czegokolwiek. W niektórych przypadkach po prostu zabrakło komunikacji, zaufania i wrażliwości wykraczającej poza obowiązujące procedury.

Polskie media nie są wolne od patologii, ale chcę jasno powiedzieć, że redakcja „Newsweeka” nie jest siódmym kręgiem piekielnym z „Boskiej komedii” Dantego. Wszystkim, którzy dziś wskazują na naszą redakcję, domagając się publicznych rozliczeń, radzę, by nie zapomnieli rozejrzeć się wokół siebie i sprawdzili, czy w ich redakcjach i miejscach pracy nie dzieją się złe rzeczy. Zapewniam, że my z obecnego kryzysu wyjdziemy wzmocnieni, bo wierzymy w nowy początek, bo wiemy, jak ważny jest „Newsweek”, szczególnie w czasach, gdy wolnych mediów jest coraz mniej.

Czytaj także: Tajemnice bohatera afery taśmowej. Chciał zmienić rząd za „parę groszy”, teraz znów stanie przed sądem

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJak przetrwać upał? Rady kardiologa [VIDEO]
Następny artykułCo Robert Lewandowski powiedział trenerowi Barcelony? Przecieki z Ibizy