“Jak jesteś zza Buga, to ci nie przepuścimy” miała usłyszeć pani Agnieszka po tym, jak została zatrzymana do kontroli przez patrol policji. Była chwila po 8 rano, kobieta jak co dzień jechała do pracy. Jej zdaniem, nie przekroczyła prędkości ani o kilometr – zarówno wskazówka na prędkościomierzu, jak i licznik w aplikacji wskazywały przepisowe 50km/h. Zdaniem policjantów z Siemiatycz – miała jechać 73 km/h.
ZOBACZ: Uciekli z obowiązkowej kwarantanny w hotelu
– Nie mogę sobie pozwolić, żeby taka niesprawiedliwość panowała, żeby ktoś mi kłamał prosto w oczy. Jestem pewna, że nie przekroczyłam prędkości – opowiada pani Agnieszka.
Wideo: tematem zajęli się dziennikarze z programu “Państwo w Państwie”
Według relacji pani Agnieszki policjanci mieli być opryskliwi, kazali jej też zjechać do lasu czego ze strachu, nie zgodziła się zrobić. Nie chcieli słuchać żadnych wyjaśnień i próbowali wlepić jej mandat. Na ich nieszczęście, pani Agnieszka od blisko 20 lat zawodowo zajmuje się miernikami prędkości i dokładnie wie na jakiej zasadzie działają. Dostrzegła też błędy które popełnili funkcjonariusze podczas pomiaru. Nie przyjęła mandatu i zdecydowała się na walkę w sądzie.
– Uważam, że policja jest po to, żeby nas chronić przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Po tej historii moje zaufanie do policji spadło kompletnie do zera – mówi pani Agnieszka.
Kłopoty ze sprzętem
Podczas rozprawy, okazało się, że… policjanci nie potrafili korzystać z radaru„. Wynika to bezpośrednio z ich zeznań. Nigdy nie byli przeszkoleni z pracy na tym konkretnym radarze, a jedyne szkolenia jakie przeszli miały miejsce w 2009 roku, kiedy na wyposażeniu policji nie było jeszcze takiego sprzętu.
Jak się nie potrafi z takiego sprzętu korzystać, to spokojnie można przekłamać wynik o kilkadziesiąt kilometrów na godzinę. To urządzenie służy dzisiaj do wykonywania statystyk, targetów, zabierania prawa jazdy, wkładania punktów karnych. Do tego służy wyśmienicie – tłumaczy Emil Rau, ekspert motoryzacyjny.
ZOBACZ: Bez zmian w dodatkowym zasiłku opiekuńczym dla rodziców. Komu przysługuje?
Mimo tak oczywistych uchybień, sąd zdecydował się powołać biegłego i przeprowadzić eksperyment procesowy. Problem w tym, że biegły… też nie znał się na radarach, a jego specjalizacją jest sygnalizacja świetlna! Sam eksperyment również okazał się farsą- zamiast lokalnych funkcjonariuszy brał w nim udział wyszkolony policjant z komendy wojewódzkiej, a zamiast radaru którego użyto podczas kontroli, wykorzystano inny model urządzenia.
– To tak jakby w sprawie o to, czy dobrze chodzi zegarek, powołać biegłego od sadzenia pietruszki. To jest przecież kpina i ewidentny błąd sądu – tłumaczy prof. Artur Mezglewski ze Stowarzyszenia Prawo Na Drodze.
“Efekt ślizgu”
Na nagraniu z pomiaru dokładnie widać, że wiązka lasera ślizga się po samochodzie pani Agnieszki. Żeby wynik był prawidłowy, policjant musi celować w tablicę rejestracyjną – w innym wypadku nie da się ustalić prawidłowej prędkości, gdyż zachodzi tak zwany “efekt ślizgu”. Ostatecznie z argumentami pani Agnieszki zgodził się sąd i ją uniewinnił.
– Fakty są po naszej stronie, czego by nie próbowali, nie da się zaklinać rzeczywistości. Ten pomiar jest po prostu pomiarem błędnym, wadliwym – mówi Michał Skwarzyński, obrońca pani Agnieszki.
ZOBACZ: Spam na skrzynce e-mail? “Należy się za to odszkodowanie”
Od wyroku odwołała się jednak policja i sprawa wróciła do ponownego rozpatrzenia. Mimo, że chodzi o zwykłe wykroczenie drogowe, postępowanie trwa od 2018 roku i nie wiadomo kiedy się zakończy, a pani Agnieszka jest ciągana po sądach. Więcej już o 19:30 w programie Państwo w państwie, w materiale Karoliny Rogali.
Państwo w Państwie/Polsat News
Czytaj więcej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS