Polacy pokochali energię ze słońca. Pod względem liczby nowych instalacji znajdujemy się w pierwszej piątce w całej Unii. Corocznie publikowany raport Instytutu Energetyki Odnawialnej podaje, że najwięcej nowych inwestycji to mikroinstalacje – czyli takie montowane na domowych dachach.
Przedstawiciele rynku zauważają wzrost zainteresowania w ciągu ostatnich miesięcy. Koronawirus uwięził wielu z nas w domach, a rachunki za prąd nagle zaczęły rosnąć. Właściciele domów jednorodzinnych szukają więc oszczędności.
A gdy ktoś już zdecyduje się na ten krok, potem nie żałuje. Jak pokazuje „Raport o fotowoltaice w Polsce” przygotowany przez Oferteo.pl – 95 proc. użytkowników „prądu ze słońca” jest zadowolonych ze swojej decyzji. A niemal 40 proc. – zastanawia się, czy nie powiększyć instalacji.
Jak zainstalować fotowoltaikę w domu? Ile to kosztuje i na co uważać?
– Trzeba pamiętać o tym, że każdy dach, każdy budynek, wymaga indywidualnego audytu. Dobra firma instalatorska bierze pod uwagę nie tylko kąt nachylenia dachu i kierunek względem stron świata, ale też średnie roczne zużycie energii elektrycznej. Dostosowuje projekt instalacji do konkretnych potrzeb i wybiera najlepsze komponenty, w tym moduły fotowoltaiczne, które nie tylko dadzą wysokie uzyski, ale będą służyć przez lata – mówi Marcin Milczewski, kierownik ds. jakości i rozwoju produktu Bruk-Bet Solar, polskiego producenta paneli fotowoltaicznych.
Dla przeważającej większości właścicieli domów jednorodzinnych wniosek brzmi więc: fotowoltaika się opłaca. Zwłaszcza, że ceny sprzętu spadają z roku na rok. Jeszcze kilka lat temu popularny był pogląd, że „panele słoneczne” to pomysł dla bogatych, a zwrócą się po kilkudziesięciu latach. „Szybciej spłacisz kredyt na dom, niż zaczniesz oszczędzać na prądzie” – mawiali sceptycy. Dziś to już nie jest prawda.
Co zainstalować i gdzie szukać
Panele fotowoltaiczne i inne elementy instalacji są coraz tańsze i bardziej dostępne, więc niektórzy próbują montować je samodzielnie. Specjaliści mówią, że to kiepski pomysł. – Nie raz już spotkałem pana „złotą rączkę”, przekonanego, że skoro niemal samodzielnie wyremontował dach, to z instalacją paneli sobie poradzi. Potem okazuje się, że coś jest źle dobrane, coś się zepsuło i wszystko trzeba montować od nowa. No i koszty rosną – słyszymy od wieloletniego pracownika branży.
– Naprawdę warto powierzyć taką inwestycję fachowcom: od projektu do podłączenia. Często nie zdajemy sobie sprawy, że dany moduł został uszkodzony np. przy nieprawidłowym transporcie czy montażu. Mikropęknięcia, niewidoczne gołym okiem, mogą powstawać na poziomie ogniw, z których zbudowane są moduły. Takie uszczerbki wpływają później na uzyski z instalacji fotowoltaicznej. Tutaj też warto dodać, że moduł modułowi jest nierówny i niektóre panele są podatniejsze na uszkodzenia. Poszczególne ogniwa trzeba sprawdzać, dbać o dobre połączenia wewnątrz modułów i ich wytrzymałość. Dobrze jest też zwracać uwagę na certyfikaty – tłumaczy Paweł Banuch, dyrektor produkcji Bruk-Bet Solar.
Każdy panel jest podobnie zbudowany: składa się z ogniw, zazwyczaj ułożonych w rzędach po sześć. Do nas należy decyzja o rozmiarze modułu fotowoltaicznego, czyli liczbie ogniw w panelu. Na domowych dachach najczęściej montuje się te o wielkości 60 ogniw, chociaż można wybrać także takie z 48 czy 72 ogniwami, przy czym liczba ogniw wpływa na moc jaką możemy uzyskać z modułu.
Panele to nie wszystko – instalacja musi bowiem jakoś przerobić energię ze słońca na energię, która trafi do gniazdka. Dlatego potrzebujemy dobrej jakości inwertera. Taki falownik to już spory wydatek, ale nie warto oszczędzać. To urządzenie jest mózgiem całego systemu, a od jego zabezpieczeń zależy między innymi to czy w sytuacjach awaryjnych związanych z czynnikami zewnętrznymi falownik „ochroni” naszą instalację. Warto też postawić na producentów ze wsparciem technicznym w Polsce – mamy wtedy pewność, że ewentualne usterki zostaną szybko naprawione.
Chcemy być niezależni czy „oddawać” prąd elektrowni?
W sieci coraz więcej pojawia się wpisów zachęcających do budowy instalacji fotowoltaicznych, które pozwolą „oderwać się od systemu” – zwane „off grid”. Słowem: stawiamy naszą „małą elektrownię” i nie obchodzą nas państwowe molochy. To oczywiście możliwe, ale pozostaje zabawą dla bogatych. Żeby nie obudzić się pewnego zimowego wieczoru w domu bez prądu – wymaga gigantycznych nakładów.
Dlaczego? Domowa fotowoltaika najefektywniej produkuje prąd w godzinach 12-15 oraz od kwietnia do sierpnia. Najwięcej prądu nasza instalacja będzie produkować w czasie, gdy najmniej go zużywamy. To z kolei oznacza, że potrzebujemy akumulatorów do magazynowania – a te kosztują sporo pieniędzy. W takim układzie rzeczywiście „szybciej spłacimy kredyt na dom, niż zaczniemy zarabiać na własnym prądzie”.
Dlatego lepiej nie odcinać się od systemu i podpisać z elektrownią umowę na odbiór produkowanego przez nas prądu (w Polsce nie jest możliwe „kupowanie” prądu od konsumentów – ale jest możliwe bezgotówkowe rozliczanie „prąd za prąd”).
Jak to działa? Cały prąd, którego nie zużyjemy na bieżąco podczas pracy instalacji (stale pobierają go np. urządzenia AGD) „odbierze” od nas elektrownia. Potem, gdy instalacja przestanie pracować (np. w nocy albo zimą) – elektrownia „odda” nam 80 proc. tego, co pobrała. Za darmo. W praktyce działa to tak, jakbyśmy stale byli podłączeni do akumulatora z 80 proc. wydajności.
Jedyne, co musimy zrobić, to zgłosić się do dostawcy prądy, który zamontuje licznik dwustronny.
No dobrze, ale ile to wszystko kosztuje?
Cena i wybór instalacji zależy od trzech głównych czynników: jak dużo prądu zużywamy, kiedy głównie korzystamy z prądu w domu i jak jest położony nasz dom.
Im bardziej „prądożerne” jest gospodarstwo domowe, tym bardziej opłacalna staje się inwestycja w panele. A jeśli w dodatku pandemia sprawiła, że z biura przenieśliśmy się do własnego salonu i to w nim toczy się nasze życie zawodowe – właściwie nie ma się nad czym zastanawiać.
Istotne jest też położenie domu i kształt dachu. W miejscu bardzo zacienionym (np. gdy dom stoi w gęstym lesie) albo na dachu położonym od północnej strony efektywność instalacji będzie mniejsza – koszty wyższe, a czas „zwrotu” inwestycji wydłużony. Jeśli zaś sam dach jest bardzo spadzisty albo zupełnie płaski – instalacja może być ciut droższa, niż taka zamontowana na dachu o „standardowym” 30-stopniowym spadzie. Ważna jest też przestrzeń, jaką mamy do wykorzystania – to od niej zależy ile paneli będziemy w stanie zamontować.
– W przypadku małej powierzchni dachu warto zastanowić się nad modułami o większej mocy, żeby maksymalnie wykorzystać przestrzeń. Możemy też postawić instalację na gruncie – służą do tego specjalne konstrukcje – mówi Marcin Milczewski z Bruk-Bet Solar.
Instalacja na gruncie – to po prostu panele postawione na specjalnie zbudowanym stelażu. Do zalet należy nieco łatwiejszy dostęp. Wada to konieczność wygospodarowania dodatkowego terenu.
Efektywność instalacji fotowoltaicznych określa się w „kilowatopikach” (kWp). Ten polsko-angielski potworek językowy oznacza ilość energii produkowaną w szczycie produkcji – czyli gdy słońce patrzy prosto na nasze panele. Im wyższy współczynnik kWp instalacji, tym instalacja jest „bardziej wrażliwa na słońce”, a więc więcej prądu wyprodukuje.
Do oceny tego, jakiej instalacji potrzebujemy – możemy zastosować wygodny przelicznik: na każdy 100 zł, które wydajemy co miesiąc na rachunki za energię elektryczną potrzebujemy 2,25 kWp instalacji. Jeśli więc rachunek za prąd wynosi 200 zł, potrzebujemy instalacji o mocy 4,5 kWp. Zajmie ona na dachu ok. 30 mkw.
Jeśli jednak instalacja będzie umieszczona w niekorzystnych warunkach (np. od północy) – być może będziemy potrzebowali zainwestować w większą wydajność.
Tu ważna uwaga: nie warto przeinwestowywać. Jeśli nie spodziewamy się skokowego wzrostu zapotrzebowania na prąd w naszym domu w przyszłości – wybierzmy instalację, która pokrywa nasze zapotrzebowanie na prąd. Nie większą! Co z tego, że na naszym dachu dumnie będą prezentować się superwydajne panele, za które zapłaciliśmy krocie, jeśli z wyprodukowaną energią nie będziemy mieli co zrobić.
Trzeba też pamiętać o późniejszej „obsłudze”. Musimy mieć pewność, że każda usterka zostanie szybko naprawiona, a serwis nie będzie musiał czekać na przysłanie części zamiennych z dalekich krajów, ani wykręcał się, że gwarancja na produkt nie została udzielona w Polsce.
Dlatego dobrze jest wybrać polskiego producenta, który wszystko ma „na miejscu” i świadomie wybierać komponenty, z których zbudowana będzie nasza instalacja. Taką świadomość wśród prosumentów chcą budować inicjatorzy akcji „Włącz polskie PV”. Obalając mity związane z polską fotowoltaiką i pokazując, czym różnią się moduły sprowadzane z Azji od produkowanych w kraju.
Szukając firmy, która zajmie się naszą instalacją, warto prześledzić jej doświadczenie i sprawdzić np. czy jest autoryzowanym partnerem danej marki modułów albo falowników – mamy wtedy pewność, że na nasz dach wkroczą fachowcy, którzy wiedzą jakie panele będą dla nas najlepsze i jaka powinna być moc instalacji. Polscy producenci, jak Bruk-Bet Solar wraz z Bruk-Bet PV, często prowadzą programy partnerskie oraz szkolenia dla instalatorów pod kątem poprawnego montażu czy dokonywania pomiarów instalacji.
Przykłady?
Instalacja o mocy 4,5 kWp wykonana przez Bruk-Bet Solar będzie nas kosztować ok. 20-22 tys. zł. Niższe rachunki zapłacimy niemal od razu – comiesięczne przelewy do elektrowni ograniczą się do opłat technicznych.
Kiedy więc inwestycja się zwróci? Jeśli sfinansujemy instalację z własnych pieniędzy – „na zero” wyjdziemy po ok. 11-12 latach. I to przy zachowaniu aktualnych cen prądu, bo jeśli te będą rosnąć – jak przewidują ekonomiści – zwrot nastąpi szybciej (nawet po 10 latach), a do końca okresu żywotności instalacji zarobimy drugie tyle, ile wydaliśmy.
A jeśli nasze zużycie jest mniejsze, a dach mamy „doświetlony” – być może wystarczy nam 3 kWp, za co zapłacimy ok. 15-17 tys. zł.
Ale ponieważ rzeczywisty koszt instalacji zależy od wielu czynników – przed podjęciem ostatecznej decyzji należy zwrócić się do specjalistów. Możemy skorzystać z jednego z dostępnych w sieci kalkulatorów, albo zlecić bezpłatną wycenę inwestycji.
Naszą inwestycję możemy uczynić jeszcze bardziej opłacalną, a zwrot nastąpi już po kilku latach. Jak to możliwe? Trzeba sięgnąć po dopłaty.
Skąd wziąć pieniądze?
Wystarczy trochę papierologii, by znacznie obniżyć koszty inwestycji. Zwłaszcza, że we wszystkich państwowych i unijnych programach składanie wniosków o dofinansowanie zostało wreszcie uproszczone i nie wymaga tyle zachodu, co jeszcze kilka lat temu. Powinna wystarczyć podstawowa dokumentacja dostarczana przez producenta, a sam wniosek składa się przez internet.
Program Mój Prąd. To najprostszy i najszybszy sposób. Dzięki niemu możemy dostać 5 tys. zł. Formalnie to „połowa kosztu instalacji, ale nie więcej, niż 5 tys zł” – trudno sobie jednak wyobrazić instalację kosztującą jedynie 10 tys. zł.
Składanie wniosku jest banalnie proste, zajmuje niewiele czasu i odbywa się przez internet na rządowej stronie mojprad.gov.pl.
Uwaga! Należy się spieszyć – program kończy się w grudniu 2020 r.
Jeśli właśnie budujecie dom, możecie skorzystać wyłącznie z programu Mój Prąd. Nowe inwestycje nie są bowiem objęte Czystym Powietrzem.
Program Czyste Powietrze. Tutaj także na panele dostaniemy maks. 5 tys. zł, ale przy okazji możemy wymienić drzwi i okna na takie lepiej trzymające ciepło, a także wymienić stary piec węglowy np. na kocioł gazowy. W sumie kwota dofinansowania może sięgnąć 30 tys. zł.
Uwaga! Warto sprawdzić w swoim urzędzie miasta lub w gminy, czy nie możemy się ubiegać o dodatkowe dofinansowanie.
Finansowanie z urzędu miasta lub urzędu gminy. Niektóre samorządy samodzielnie zdobyły środki, które mogą przeznaczyć na dofinansowanie takich instalacji. Bywają korzystniejsze, niż pozostałe programy. Np. mieszkańcy Warszawy mogą dostać zwrot aż 1500 zł na każdy zamontowany kWp – choć nie więcej, niż 15 tys. zł. Zaś tę część, którą zapłacimy z własnej kieszeni – mogą odliczyć od podatku. W sumie odzyskają w ten sposób nawet połowę kosztów.
Ulga termomodernizacyjna. Niezależnie od tego, czy zdecydujemy się na dopłaty z Czystego Powietrza, czy Mojego Prądu – możemy część poniesionych kosztów odliczyć od podatku. To daje dodatkowe nawet kilka tysięcy.
W sumie nasze nakłady mogą spaść nawet do 10 tys, a czas, w którym inwestycja się „zwraca” – do 7 lat.
Kredyt o niższym oprocentowaniu A jeśli nie dysponujemy potrzebną kwotą, możemy poszukać kredytu. Wiele banków oferuje pożyczki na zakup instalacji fotowoltaicznych o obniżonym oprocentowaniu.
W BOŚ w ramach EKOkredytu możemy pożyczyć nawet 75 tys. na 10 lat. Oprocentowanie roczne: niecałe 6 proc. Podobny produkt ma także PKO BP, chociaż tam oprocentowanie Ekopożyczki jest nieco wyższe (8,09 proc.). Jeśli do pieniędzy otrzymanych z dotacji potrzebujemy „dołożyć” np. 15 tys. kredytu, to będziemy spłacać ok. 400 zł przez pięć lat.
Możemy też poszukać kredytu „zero procent”. Wtedy jesteśmy często ograniczeni – musimy wybrać konkretne rozwiązania konkretnego producenta – i wcale nie musi nam się to opłacać.
Może się więc okazać, że kredyt wzięty na instalację spłacimy akurat w momencie, w którym nasza inwestycja wyjdzie „na zero”. Zaraz potem – zacznie przynosić zyski.
Kiedy fotowoltaika może się nie opłacać?
Zdarzają się sytuacje, w których inwestycja w panele fotowoltaiczne nie będzie korzystna, a na zwrot będziemy czekać całe dekady.
Dom na lato. Jeśli w domu spędzamy głównie letnie miesiące, a od jesieni do wiosny stoi pusty – inwestycja prawdopodobnie nie będzie opłacalna. Spójrzmy na rachunki: gdy płacimy je tylko przez część roku i wynoszą kilkadziesiąt złotych, trudno będzie nam doczekać do momentu, gdy inwestycja się zwróci.
Dom w gęstym lesie. Gdy dach cały czas jest zacieniony i dostęp promieni słonecznych jest utrudniony – będziemy musieli zainwestować sporo więcej w samą instalację.
Niewielki, spadzisty dach od północy. Jeśli mamy możliwość zamontowania paneli wyłącznie na bardzo spadzistym, niewielki dachu od północy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS