A A+ A++

22 lutego Akademia Fonograficzna ogłosiła nominację do Fryderyków. Vito Bambino otrzymał nominację do nagrody w rekordowej liczbie ośmiu kategorii: Artysta Roku, Autor Roku, Producent Roku, oraz Kompozytor Roku (razem z Omarem Ziembińskim, Franciszkiem Kempą oraz Moo Latte), Album Roku Indie Pop za płytę „Poczekalnia”, dwa razy za Utwór Roku (raz za singiel „Etna”, a także — w trio z Igo i Mrozem w projekcie Męskie Granie Orkiestra 2023 – za przebój „Supermoce”), oraz w kategorii Zespół/Projekt Artystyczny Roku (również w trio z Igo i Mrozem).

Jak miałeś 15 lat, nie dostawałeś kieszonkowego i chwytałeś się dorywczych prac, a w każdej wolnej chwili tworzyłeś trapy i pisałeś teksty, marząc o karierze bogatego rapera. Jak miałeś 25, to wciąż nieraz brakowało ci na benzynę, żeby z Leverkusen, gdzie się wychowywałeś i potem mieszkałeś, przyjechać pod Kampinos, gdzie twoi przyjaciele z zespołu Bitamina mieli studio nagrań. A teraz, jak masz 35 lat – w którym miejscu jesteś?

Jak miałem 15 lat, udawałem kogoś, kim nie byłem. Próbowałem kopiować wszystko, co widziałem u raperów w Stanach. Akurat 25 lat to punkt zwrotny, w którym pomyślałem: „dobra, to bez sensu, muszę coś własnego stworzyć”. A w zasadzie nie stworzyć, tylko zrzucić jakikolwiek wizerunek, żeby właśnie mieć wizerunek prawdziwy. Swój. I dzisiaj wiem, że dla mnie najważniejsza jest prawda. W tekstach, na koncertach, na Insta, w całym show-bizie i relacjach. A jeśli pytasz, gdzie jestem finansowo, biorąc pod uwagę profil tej rozmowy… Dzisiaj mam „spokój”.

Czytaj też: Dzięki niej zainteresowanie lotami do Warszawy zwiększyło się o 339 proc. Na czym polega jej fenomen?

Robisz muzykę od 20 lat, a od 5 lat na niej zarabiasz. Ta „prawda” kazała czekać na wypłaty?

Z perspektywy doceniam, że to wszystko działo się organicznie i powoli. Długie lata pracowałem praktycznie za darmo, żeby potem wynieść większą kwotę, niż gdyby od razu na początku dać się uwieść pokusom, które często okazują się pułapką.

Pułapką?

Nawet muzycznie zawsze na pierwszym miejscu była u mnie przyjaźń z moimi chłopakami z Bitaminy. To nasz „sound”. I to się też przekłada na biznes. Wybraliśmy najbardziej demokratyczną formę rozliczania, czyli procent od wszystkich dochodów. I choć to oznacza, że na przykład z jednego z koncertów na ostatniej trasie mam dla siebie 10 tys. zł, a nie 40 tys. zł, to mam z tego największy benefit: chyba jedyną drużynę na rynku, która po prostu jest wiecznie uśmiechnięta. Każdy z zespołu jest zapłacony adekwatnie. Ja potem pójdę robić sobie wizerunkowe rzeczy — festiwale, kampanie i inne szopki. Popracuję, powstydzę się i zarobię swoje. A oni na długą metę mają z tego kolejny benefit, bo marka rośnie, więc wszyscy zarabiamy potem więcej. Taki jest nasz system. Typowe rozliczenie w branży to ryczałt dla muzyków. Mają lepsze lub gorsze — ale w większości mają kwoty za koncert. Artysta lub artystka nagle wyprzedaje wielką halę, a daje im nadal tę samą lub symbolicznie powiększoną kwotę i samotnie zjada resztę tortu po odliczeniu kosztów produkcji.

40 tys. zł dla lidera popularnego zespołu to standardowa stawka za średniej wielkości koncert?

Można powiedzieć, że to jest przeciętna stawka. Ale jest ogromne zróżnicowanie. My za koncert latem bierzemy jako zespół 50-60 tys. zł. Na trasie klubowej zarabiamy trochę więcej, ale ponosimy większe koszty produkcji. Ale może się zdarzyć, że bogaty gość poprosi cię o prywatny występ na urodzinach córki, a ty nie chcesz go grać i rzucasz zaporową stawkę typu milion, żeby się odwalił. A nagle on powie, że jego córka jest megafanką i że dla swojej księżniczki zrobi wszystko. I wtedy zaczynają się kłopoty… Bo jak tu odmawiać takich kwot? Nic nie wymyślę – zamykam oczy, wyłączam racjonalne myślenie, biorę oddech i mówię: nie. Póki co…

Czytaj też: Były prezes Lotosu: “Dokonano grabieży. Potrzebowali zlikwidować Lotos i wymazać go z mapy Polski”

Nie zagrałbyś sylwestra albo innej prywatnej imprezy za milion? Serio…?

To nie jest takie proste. Zdarzało nam się grać eventy i żaden z nich nie był wyceniony blisko wspomnianego miliona. To w zasadzie nic innego, tylko że klient jest firmą, a nie osobą prywatną. Koniec końców taka impreza wymaga zagrania koncertu dla przypadkowych odbiorców — nawet jeśli wśród nich znajdują się zwolennicy naszej muzyki. Ale dla mnie osobiście jako autora swoich słów, nie tylko wykonawcę — istnieje zasadnicza różnica. Myśl, że jedną osobę stać na tego typu „widzimisię”, daje mi uczucie błazna na zamówienie. Przeżyłem to… . I już wiem, że ja mogę być błaznem, ale kiedy ja chcę, a nie kiedy ktoś chce.

Do firmówek już przywykłeś? Tam da się zamknąć oczy i zaśpiewać jak na trasie?

Nie da się. Choć i tak o tyle trochę łatwiej, że większość firmówek graliśmy dla naszych partnerów, z którymi jestem we współpracy. Pierwszy event robiliśmy dla Jaguara. Osobiście nie chciałem, ale pomyślałem „take one for the team”, bo to była stawka wielokrotnie taka co za koncert, a wtedy jeszcze mieliśmy stawkę za występ w okolicach 20 tys. zł. Zaczyna się nasz set i siedzą same typy w garniturach zainteresowani motoryzacją. Kaplica. Co ja teraz wymyślę? Nie mój grunt. Więc po drugim numerze wybrałem inny sposób narracji, pytając publikę, czy będą potrzebne respiratory, bo wydaję mi się, że część albo śpi, albo już umarła. Pierwsze śmiechy na sali. W końcu — cokolwiek. Szybko uświadomiłem im, że przypuszczam, iż ten koncert byłby znacznie bardziej interesujący dla ich żon, które siedzą w domu. Od tego momentu było z górki i mieliśmy fajny czas. A później mój człowiek z Jaguara mówi mi, że pierwszy raz widział — a robił firmówek mnóstwo — że ci ludzie przestają gadać o furach i dealach, a zaczynają o tym, kiedy kto jarał pierwszego jointa. Sukces. Udało się. Ale w przyszłości już nie zawsze.

Myślisz, że ludzie coraz bardziej chcą poruszających tekstów, z którymi się zidentyfikują, choćby przy własnej interpretacji?

Moje teksty są terapeutyczne przede wszystkim dla mnie. Bo mi jest lepiej, kiedy to napiszę i nagram i potem śpiewam. Ale zauważam też — bo ludzie do mnie piszą — ile osób ma z tej mojej twórczości swoje osobiste benefity. Głupio mi trochę o tym mówić, bo wychodzi, że się chwalę – ale tak mówią. I to są momenty, w których szczególnie czuję, że robię coś sensownego. Skoro wystarczyło zaśpiewać lub powiedzieć prawdę, a ktoś mi nieznajomy setki kilometrów dalej nie czuje się samotny ze swoim syfem — win win. Lubię swój fach.

Uporządkujmy trochę twoją historię. Zaczynasz jako nastoletni raper, Denver. Tata daje ci 50 euro na wydanie pierwszej płyty, którą zgrywasz w kafejce internetowej z przyjacielem Adamem, późniejszym menedżerem, i sprzedajecie ją w większości jego dziewczynie. Po maturze idziesz do szkoły aktorskiej w Kolonii. Raczej na karierę muzyczną się nie zanosi… I raptem na obozie teatralnym w Polsce u Państwa Machulskich w 2005 r. poznajesz Amara … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułFilmowe hity w wykonaniu Helicopters Brass Orchestra
Następny artykułPobity w szkockim parku za to, że jest Polakiem. “Wszystko, czego chcę, to być szanowanym”