Szczerze? Nie znoszę tego święta konsumpcji. Tego nakręcania do impulsywnych zakupów w imię zbiorowej okazji, które odkąd przybyło do nas kilka lat temu dosłownie weszło nam w krew. Nie obwieszam się jednak emblematami „nie kupuję w Black Friday” i nie obrażam się na kupujących, chociaż doskonale rozumiem intencję takich deklaracji antyzakupów. Przepraszam, ale takie masowe fochy na ten piąteczek trącą trochę wpędzaniem w poczucie winy, wzłaszcza gdy się miało zamiar kupić tylko to, na co czekało się długi czas z nadzieją na niższą cenę.
No dobra, w tym roku na nic takiego nie czekam. Nawet jeszcze nie sprawdziłam, czy rzeczy, których pragnę, ale nie kupuję, bo wydają mi się za drogie, przypadkiem nie będą jutro tańsze o połowę (takich pewnie nie będzie, bo kwestia okazyjności tych okazji jest ) , ale nie o to chodzi. Nie chce mi się dla zasady deklarować, że akurat w ten słynny piątek obniżek nic nie kupię, ponieważ tak samo, jak nie lubię , tak samo nie podoba mi się niekupowanie na siłę. No dobra, to też nie do końca o to chodzi.
Jeśli naprawdę jest coś, co chcesz mieć i z okazji Black Friday możesz kupić to taniej, to po prostu to kup. Słyszałam, że powinno się w zakupach kierować zasadą, że jeśli nie jesteś skłonna zapłacić za coś pełnej ceny, to znaczy, że wcale tego nie chcesz, ale ten, kto tak powiedział, chyba nigdy nie miał pustki w portfelu i/lub prawdopodobnie nie słyszał o czymś takim jak wysoka marża. Serio, kup to, nie będziesz przez to najgorszą osobą na świecie. Jeśli kupisz coś, co nie jest ci potrzebne, to też nie jesteś. A to całe chwalenie się, że się nie kupuje w Black Friday to proszę państwa lekko ociera się o przemawianie z pozycji wyższości. Nie kupujesz – bardzo dobrze. Kupujesz – to nie jest koniec świata.
Powiedzmy sobie otwarcie, w całej tej dyskusji o Black Friday i tym, jakie to okropne święto konsumpcjonizmu cały ciężar spoczywa nie tam gdzie trzeba. Przestańmy mówić o konsumentach. Porozmawiajmy o nadmiernej konsumpcji i tym, kto tak naprawdę ją napędza. I nie, to nie ten fajny sklep z kołdrami na rogu i nie ta fajna marka z internetu z kolorowymi plecakami. One tylko jako jedne z wielu wpisują się w to wielkie kupowanie i ja się im nie dziwię, ale to nie małe sklepy wymyśliły święto rozpoczynające wielkie obniżki na miesiąc przed Bożym Narodzeniem. W Stanach tradycja ta sięga lat 50. Przez lata rozkręcili ją najwięksi gracze. Rozkręcił ją globalny kapitalizm i ciągła walka o wzrost, stojący za nim marketing i kreowanie potrzeb. Konsumenci? Tak, konsumenci konsumują, nie są bez winy, ale żeby móc konsumować, muszą mieć co konsumować i muszą wiedzieć, że mają konsumować.
Czy gdyby sezonów szybkiej mody nie było 52 w roku, ludzie naprawdę kupowaliby nowe ubrania co tydzień? Nie ma nadkonsumpcji bez nadprodukcji. Nadprodukcja jest tu słowem kluczem, Black Friday to tylko jeden dzień, symbol – być może znaczący, ale tylko symbol. Przy okazji którego powinnismy rozmawiać, ale może niekoniecznie tak, jak to robimy.
To trochę jak z tym biczowaniem się za plastikową rurkę w barze, gdy nadchodzi katastrofa klimatyczna i żaden nasz indywidualny wybór nie jest tym, co może realnie pomóc jej zapobiec. Krytykujmy święta konsumpcji. Nie czujmy się z tym naszym antykonsumpcjonizmem lepsi od innych ludzi.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS