A A+ A++

Wczoraj zakończyła się kolejna przygoda polskich klubów w europejskich pucharach. Z początkiem grudnia każdy kibic mógł spodziewać się, że niedługo znowu zmierzy się rozczarowaniem, bo to właśnie grudzień jest miesiącem, w którym najczęściej polskie kluby żegnają się z Europą. W tym sezonie rozczarowanie jest tym większe, że UEFA wystartowała przecież z zupełnie nowymi rozgrywkami, przeznaczonymi właśnie dla gorszych piłkarsko państw, takich jak Polska. Kluby znad Wisły nie skorzystały jednak z tego zaproszenia.

Taki scenariusz musimy traktować jako spektakularną klapę. Związek polskich klubów z europejskimi pucharami zwykle kończył się, zanim został skonsumowany. On nie był nawet bolesny, bo boleśnie to można odpaść po rzutach karnych w 1/8 finału danych rozgrywek. Te relacje najczęściej przypominały dwójkę ludzi, którzy poszli dwa razy do kina, raz do restauracji i uznali, że nie ma sensu dalej się spotykać. Kończyło się na zwykłych buziakach na powitanie. Tym razem UEFA wyciągnęła w naszym kierunku pomocną dłoń, znacznie zwiększyła możliwości na jakąś kontynuację tych relacji, ale polskie kluby nie nią były zainteresowane.

JEDNA JASKÓŁKA WIOSNY NIE CZYNI

W życiu polskiego kibica nie wydarzyło się wczoraj w zasadzie nic zaskakującego. Był on przyzwyczajony, że mniej więcej od połowy grudnia będzie oglądał polskie kluby bijące się jedynie między sobą. Zabraknie wyjazdów zagranicznych i oglądania swojego zespołu na tle zagranicznych rywali. W ostatnich latach naprawdę ciężko znaleźć pojedyncze przypadki, w których po Nowym Roku można było zobaczyć napisy „UEFA” na bandach okalających murawę na stadionie w Polsce. Inna sprawa, że bywały sezony, gdy takowych zabrakło nawet jesienią.

Ostatnim sezonem, w którym polski kibic, idąc na mecz europejskich pucharów, zamiast wszechobecnej szarości, błota i deszczu, mógł znaleźć wzrokiem krokusy i narcyzy w niektórych ogródkach, były rozgrywki 2016/17. Wtedy jednak Legia Warszawa znalazła się w Lidze Europy poprzez spadek z Ligi Mistrzów. Oczywiście, aby to osiągnąć, w ostatniej kolejce fazy grupowej trzeba było pokonać u siebie Sporting Lizbona, ale mimo wszystko jesienią polski zespół był przyzwyczajony do zbierania batów w niemal każdej następującej kolejce. W 1/16 batów nie było, ale porażka 0:1 w dwumeczu z Ajaxem wciąż pozostawała porażką.

Aby cofnąć się do czasów, gdy polska drużyna zaliczyła udane rozgrywki grupowe, które skutkowały zajęciem jednego z dwóch pierwszych miejsc i dumnym wyjściem do fazy pucharowej, musimy wrócić się o dwa kolejne lata. Wówczas Legioniści wygrali w cuglach swoją grupę w Lidze Europy, zostawiając za plecami Trabzonspor, Lokeren i Metalist Charków. Wiosną za mocny po raz kolejny okazał się Ajax. Ból mógł być tym większy, że w dwumeczu aż trzy bramki dla Holendrów zapakował wtedy Arkadiusz Milik.

Gdyby więc napisać książkę o sukcesach polskich klubów w europejskich pucharach w ostatnich latach, mogłaby ona zawierać jedynie stronę tytułową i końcową, a autor i tak musiałby lać wodę, by jakoś zapełnić je tekstem. Sytuacja mogła zmienić się od obecnego sezonu, gdy UEFA wystartowała z Ligą Konferencji Europy. Miała być to szansa dla mniejszych, a w zasadzie gorszych piłkarskich federacji, na częstsze sprawdzanie się z rywalami zza granicy. O ile prestiż rozgrywek pozostawiał wiele do życzenia i z perspektywy większych europejskich klubów, udział w nich nie musiał być powodem do dumy, o tyle dla tak spragnionych pucharowo narodów jak Polska, miał być ratunkiem i szansą na częstszą rywalizację.

GRUDNIOWA WERYFIKACJA

Oczywiście nic z tego nie wyszło, a rozszerzenie formuły europejskich pucharów tylko pogorszyło sytuację i uwypukliło fatalny stan polskiej piłki. Na wiosnę ze swoich klubów w pucharach będzie mogło cieszyć się o kilka federacji więcej niż zwykle, a Polacy jak zwykle zostali w lesie. Przypomnijmy sobie, jak wyglądała ta krótka przygoda polskich drużyn w Europie w tym sezonie:

  • Pogoń Szczecin odpada w II rundzie kwalifikacji do Ligi Konferencji z chorwackim NK Osijek,
  • Śląsk Wrocław startuje rundę wcześniej i pokonuje estońską Paide Linnameeskond, po czym radzi sobie także z Araratem Erywań; w III rundzie kwalifikacji za mocny okazuje się jednak Hapoel Beer Szewa,
  • Raków Częstochowa idzie jak burza, pokonuje w II rundzie Suduva Mariampol, w III Rubin Kazań, w decydującym starciu o awans do fazy grupowej przychodzi jednak porażka z belgijskim Gentem,
  • Legia Warszawa w I rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów pokonuje Bodo/Glimt, w II rundzie jest lepsza od Flory Tallin, w III odpada z Dinamem Zagrzeb; w efekcie porażki ląduje w decydującej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy, gdzie pokonuje w dwumeczu Slavię Praga; w fazie grupowej Ligi Europy zajmuje ostatnie miejsce.

W poprzednich latach ostatnie miejsce w grupie Ligi Europy niewiele różniło się od zajęcia w niej trzeciego miejsca. Od obecnego sezonu sytuacja znacząco się różni, bo przecież trzecie miejsce pozwala zagrać na wiosnę w Lidze Konferencji, gdzie na powitanie można zmierzyć się w dwumeczu z jedną z drużyn, która zajęła drugie miejsce w swojej grupie w tych rozgrywkach. Jest to więc automatyczne przedłużenie swojej przygody z pucharami.

Braku awansu polskich drużyn do fazy grupowej Ligi Konferencji nie ma co komentować, bo przecież został on rozłożony na czynniki pierwsze już dobre kilka miesięcy temu. Można jedynie przypomnieć, że takie zakończenie kwalifikacji dla polskich klubów jest po prostu blamażem. W efekcie, mimo znaczącego powiększenia grona drużyn w fazach grupowych europejskich pucharów, Polska była w nich reprezentowana jedynie przez Legię Warszawa. Obecnością swojego klubu na tym etapie wszystkich rozgrywek europejskich mogły pochwalić się aż 34 federacje. Jesteśmy wśród dwunastu, które na wiosnę poza granicami swojego kraju nie mają już czego szukać. Dzielimy więc ten sam los, co takie potęgi jak: Ukraina, Węgry, Finlandia, Armenia, Cypr, Estonia, Rumunia, Słowacja, Słowenia, Bułgaria i Kazachstan.

Obecność Ukrainy nieco ratuje nam sytuację, bo pozostałe federacje zdecydowanie nie są tymi, z którymi Polska powinna się porównywać. Nasi sąsiedzi ze wschodu mieli aż dwie drużyny w fazie grupowej Ligi Mistrzów, jednak obie zajęły w niej ostatnie miejsca – poległy Dynamo Kijów i Szachtar. Trzecie miejsce w Lidze Konferencji zajęła z kolei Zoria Ługańsk. Pozostałe federacje, które już na tym etapie pożegnały się z europejskimi pucharami, swój udział w nich zawdzięczają głównie tym najmniej prestiżowym rozgrywkom. Gdyby nie one, prawdopodobnie nie byłoby ich nawet na etapie fazy grupowej.

WIĘKSZE GRONO PUCHAROWICZÓW

Mimo że polskie kluby w Lidze Konferencji nie zagrały ani jednego spotkania i nic nie zmieni się w tej kwestii w ciągu najbliższego pół roku, to na ten moment spełnia ona swoje oczekiwania.

Wprowadzenie nowych rozgrywek UEFA sprawia, że są one bardziej integracyjne niż kiedykolwiek wcześniej. Będzie jeszcze więcej meczów, w których będzie uczestniczyć jeszcze więcej klubów. Oznacza to, że większą liczba federacji będzie reprezentowana na etapie fazy grupowej – mówił przy okazji informowania o wprowadzeniu nowych rozgrywek Prezydent UEFA, Aleksander Ceferin.

I faktycznie, dziesięć federacji swój udział w europejskich rozgrywkach w tym sezonie zawdzięcza pojawieniu się w terminarzu Ligi Konferencji. Gdyby jej nie było, nie oglądalibyśmy w akcji zespołów z Izraela, Finlandii, Armenii, Cypru, Estonii, Rumunii, Słowacji, Słowenii, Azerbejdżanu i Kazachstanu. No dobra, powiedzmy sobie szczerze, i tak ich nie oglądaliśmy. Mogli to za to zrobić kibice z wymienionych krajów, piłkarze z tych stron mogli z kolei sprawdzić swój poziom z innymi drużynami niż na co dzień. To na pewno plus całej sytuacji.

O ile narzekamy, że nie mamy już żadnego polskiego reprezentanta na arenie europejskiej, to trzeba wziąć pod uwagę, że Legia dostała się przecież do Ligi Europy. To brzmi dumnie i może sugerować, że polskim klubom wcale nie są potrzebne jakieś dodatkowe rozgrywki dla gorszych lig, skoro mamy swojego reprezentanta w Lidze Europy. Problem jest jednak taki, że w tym sezonie wyjątkowo dużo federacji może cieszyć się obecnością swojego zespołu w fazie pucharowej europejskich rozgrywek. A tutaj dla polskiego kibica nic się nie zmieniło.

EUROPA NAM ODJECHAŁA

Oto liczba federacji, które były lub będą reprezentowane na wiosnę przez swoje kluby w europejskich pucharach w ostatnich latach:

  • 2017/18 – 14
  • 2018/19 – 19
  • 2019/20 – 19
  • 2020/21 – 18
  • 2021/22 – 22

Widzimy więc, że w tym sezonie jest ich najwięcej. Wpływ na taki stan ma oczywiście Liga Konferencji, bo gdyby nie ona, to lista takich federacji z tego sezonu byłaby o siedem pozycji krótsza. Nie załapałyby się: Belgia, Dania, Czechy, Szwajcaria, Izrael, Norwegia i Azerbejdżan. To pokazuje, że dodatkowa liga rzeczywiście spełnia swoje oczekiwania. Oczywiście, nikt w hiszpańskiej Marce ani niemieckim Kickerze nie będzie dawał na czołówki wiosennych wydań tytułów związanych z meczem azerskiej drużyny w 1/16 Ligi Konferencji, ale nie taki był przecież cel. UEFA w swoim ogromnym parku rozrywki dobudowała plac zabaw, dla tych, którzy mają zakaz wstępu na najlepsze atrakcje i ten plac zabaw elegancko się zapełnił. Polskich drużyn oczywiście zabrakło.

O ile dla Belgów, którzy przed startem tego sezonu mieli według współczynnika UEFA 9. najlepszą ligę w Europie, fakt, że są ratowani rozgrywkami trzeciej kategorii może być zawstydzający, tak dla klubów z Norwegii, czy Azerbejdżanu, jest to zapewne spora atrakcja. Pokazuje zarazem jakimi peryferiami jesteśmy na mapie europejskiej piłki.

Ekstraklasa przystępowała do obecnego sezonu jako 30. najlepsza liga na kontynencie. Jedynym zespołem z gorszej ligi, który wciąż pozostał w pucharach jest Sheriff Tiraspol, który został zdegradowany z Ligi Mistrzów do Ligi Europy. To jednak absolutny sukces mołdawskiego zespołu, zwłaszcza, że ani przez moment nie był on zaangażowany w te najmniej prestiżowe rozgrywki.

Widzimy więc, że wyciągnięcie ręki ze strony UEFA rzeczywiście działa. Szereg federacji może obserwować swoje kluby w fazie grupowej europejskich pucharów, czego bez Ligi Konferencji jeszcze przez długi czas by nie doświadczyło. Kilka innych zawdzięcza im z kolei byt swoich zespołów w pucharach na wiosnę. Problem jest tylko taki, że ta ręka nie sięga do Polski. Mało tego, cytując klasyka, można założyć, że nawet dodanie kolejnego poziomu europejskich rozgrywek nic by tutaj nie dało. Nie dało by nic.

Pod względem współczynnika UEFA, w kolejce do zagrania na wiosnę w pucharach, mimo swojej nieobecności w nich w tym roku, czekają jeszcze przed Polską: Szwecja, Bułgaria, Rumunia i Węgry. Obecne rozgrywki Ligi Konferencji pokazują, że są one naprawdę dla wszystkich poważnych piłkarskich państw w Europie. Jeżeli ktoś nie mieści się nawet do nich, to znaczy, że jest po prostu poza wszelkimi radarami. I niestety, gdyby spojrzeć na suchy ranking UEFA, wciąż bliżej nam do ligi San Marino, niż do prowadzącej w tym momencie Premier League. Brzmi to upokarzająco.

Czytaj także:

Fot. Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAT Jastrzębskiego Węgla podpisała umowę z PZPS. “Wielki krok w rozwoju polskiej siatkówki”
Następny artykułMaciej Stępień: Nikt nie traktuje nas już jako chłopców do bicia