A A+ A++

Dziennik umierania

Mateusz Pakuła jest dramaturgiem, książka „Jak nie zabiłem swojego ojca…” to jego debiut prozatorski. Nie zasłania się w nim postacią narratora, narrator to on, a książkę nazwał dziennikiem umierania taty. „Jak ja mam to pisać? No więc niech będzie, że będę pisał tak, jak się ze mnie leje. Niech to będzie strumień świadomości” – postanawia i między innymi takim strumieniem staje się ta książka. Początkowo jego notatki miały stanowić mowę pogrzebową dla ojca, ale – jak sam pisze – szybko stały się przeprosinami dla niego, chęcią rozpoczęcia szerokiej rozmowy o eutanazji i – niejako – usensownienia cierpienia.

Humanitarna śmierć

Z raka trzustki wychodzi 3-5% ludzi, ale nie należy do nich ojciec Mateusza Pakuły. Jeśli wpiszemy w Google’a objawy raka trzustki, to przeczytamy: żółtaczka, bóle brzucha lub pleców, zmniejszenie masy ciała, zakrzepica żylna, duże wahania stężenia glukozy we krwi, ciężka choroba wrzodowa żołądka, ciężka biegunka. Z praktycznego punktu widzenia będzie to wyglądało inaczej: „tata wrzeszczy z bólu”, „wymiotuje czarną breją”, „zarzygane całe łóżko, pół sypialni, korytarz i łazienka”. Jeśli zmienimy narrację na tę opisującą doświadczenia samego Mateusza, to mamy smród nie do wytrzymania, ręce w kale, zmęczenie, przerażenie i poczucie bezradności. Jak długo można patrzeć na niewyobrażalne cierpienie ojca? Jak długo można słuchać, jak wrzeszczy z bólu?

Kraj Polska

Jest jeszcze poczucie winy. Ojciec poprosił syna o skrócenie cierpienia, ale ten nie potrafił się na to zdobyć. Najpierw zastanawiał się nad skutecznością wybranej metody i słuchał wątpliwości rodziny, później ojciec miał już problemy z przełykaniem i ciężko byłoby mu zażyć dziesięć tabletek z morfiną. Przyduszenie poduszką też nie jest łatwe. Odruchem jest przecież ratowanie życia, a nie odbieranie go. „Wieczorem [ojciec] zadławia się hydroksyzyną, którą mu wlewam do ust – relacjonuje Pakuła. – Okropnie charczy i gulgocze, mój odruch to ratować go, podnoszę go więc, klepię po plecach, udało się…”. Pakuła uświadamia sobie tę ludzką prawdę i płacze, bo bardzo chciałby skrócić ojcu cierpienie, a nie je przedłużać.

Kraj Polska jest dobry w śmierć, ale nie taką, jaką byśmy chcieli. Zmarli są tu dobrze traktowani: kąpiel, lodówka, eleganckie ubranie zakładane dopiero w dniu pogrzebu, żeby się w lodówce nie zniszczyło. Szczątki ludzkie się szanuje, jak pisze Pakuła w jednym z wielu fragmentów pełnych rozpaczy i absurdu. Nie szanuje się natomiast tych jeszcze żywych z oddziału paliatywnego. Są skazani na cierpienie, całkowitą zależność od innych i nieludzkie upokorzenia. Śmierć w książce Pakuły nie jest szlachetna i dostojna. Jest brudna, śmierdząca, zarzygana i cała w odchodach. Może być jeszcze ewentualnie „Boża”, bo w czasie pandemii najbliższa rodzina nie może wejść do bliskiego, ale ksiądz już tak.

,,Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję"


,,Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”

Fot.: materiały prasowe/Wydawnictwo Nisza

Bezkompromisowość

W 2012 roku w warszawskim Teatrze Rozmaitości miał premierę spektakl węgierskiego reżysera Kornéla Mundruczó „Nietoperz”, który koresponduje z operetką „Zemsta Nietoperza” Johanna Straussa. Mundruczó zadaje w nim pytanie o to, kto ma prawo decydowania o naszej śmierci. Pytanie ma dodatkową siłę, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że dzieło Straussa powstało mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Nietzsche ogłosił „śmierć Boga”. Rzecz u Mundruczó dzieje się w sylwestra w podwarszawskiej prywatnej klinice. Tutaj również, jak u Pakuły, są cierpiący. Tutaj również szpital przypomina bardziej parodię szpitala, bo jego pracownicy nie bardzo potrafią pomóc pacjentom. Poznajemy emocje tych, którzy zajmują szpitalne łóżka, i ich bliskich. Różnica jednak polega na tym, że każdy z pacjentów tego dnia ma na własne życzenie dostać truciznę i umrzeć. U Pakuły pacjentów utrzymuje się przy życiu na siłę. On sam stawia sprawę jasno: eutanazja powinna być legalna. Mundruczó mógłby na to odpowiedzieć: ale kim jesteśmy, żeby decydować? Albo: czy pacjent w momencie ekstremalnego cierpienia może samodzielnie podjąć w pełni świadomą decyzję? Czy na pewno tego chce? Węgierski reżyser mimo odważnej konfrontacji z trudnym etycznie tematem wcale nie chce wyjawiać widzom swojego zdania.

Pakule jednak trudno się dziwić. Przez wiele miesięcy patrzy bezradnie na cierpienie swojego ojca i zastanawia się, dlaczego nie można pozwolić mu umrzeć, skoro i tak nie ma już żadnej nadziei. Krytykuje Kościół i ludzi, którzy są przeciwni eutanazji – twierdzi, że jej zakaz nie wynika z głupoty, braku wiedzy, tylko z wiary w katolickie wartości dodatkowo narzucane reszcie społeczeństwa.

Literacka opera

To, co wspólnego ma jeszcze spektakl Mundruczó z książką Pakuły, to w pewnym sensie forma wypowiedzi. O ile spektakl ma być wariacją na temat opery buffo i tworzyć syntezę sztuk, o tyle wypowiedź Pakuły tworzy szczególną syntezę gatunków literackich lub okołoliterackich. Część główną i najbardziej dramatyczną stanowią tu dziennik intymny i reportaż, w którym autor detalicznie przekazuje informacje na temat cierpienia ojca. Ostre jak brzytwa słowa i brudny realizm przeplatają się z humorem i groteską, choćby wtedy, gdy bohaterowie czuwający nad umierającym ojcem śmieją się z codziennych szpitalnych sytuacji. Staje się to dla czytelnika czymś absolutnie zrozumiałym, źródłem ujścia negatywnych emocji i cierpienia, które bez śmiechu mogłyby doprowadzić do szaleństwa.

W częściach prozatorskich znajdziemy też powtarzające się dialogi i frazy przypominające refreny. Pakuła kilka razy przytacza wymianę zdań z ojcem, którego przeprasza za to, że nie był w stanie spełnić jego prośby i skrócić jego cierpienia. W pewnym momencie konsekwentnie zaczyna swoje notatki od „tata czuje się lepiej”, „tata czuje się gorzej”, tworząc sinusoidę „akcji”. Po jego śmierci powtarza nieustannie: „Męczy mnie obraz taty próbującego przełknąć hydroksyzynę”. Autor zdecydował się też umieścić w książce napisany przez siebie dramat o relacji Stanisława Lema i Philipa Dicka, który jest ściśle związany z towarzyszącymi mu w czasie umierania ojca emocjami.

Śmiesznie jest i strasznie w tej operze Mateusza Pakuły, ale straszność zdecydowanie dominuje. Muzyki, która jest w niej obecna, można by słuchać na rodzinnej uroczystości, gdzie nikt nie jest „rozpieprzony w drobne drzazgi z bezradności i rozpaczy” przez realne skutki zakazu eutanazji. Tymczasem staje się ona pogrzebową playlistą, tworzoną przez synów zmęczonych 9-miesięcznym umieraniem ojca, która na koniec i tak nie rozbrzmiewa tak, jakby chcieli.

Mateusz Pakuła, „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, Wydawnictwo Nisza, 2021.

Czytaj też: Golił ludziom głowy, kazał patrzeć na nekrologi nieżyjących kolegów. Ale metody Kotańskiego przynosiły efekty

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCeline Dion odwołuje koncerty. Fani martwią się o jej zdrowie
Następny artykułWe Wrocławiu będzie produkowana wanilia z… odpadów