Dominique Moisi: Od początku pandemii stawiam sobie pytanie: czy COVID-19 całkowicie zmieni dotychczasowe reguły gry? Czy raczej będzie czymś w rodzaju akceleratora, spowoduje, że historia nabierze przyspieszenia. I dziś intuicja podpowiada mi, że jest to ten drugi wariant.
Gdyby nie pandemia, być może Trump nie przegrałby z Bidenem. Przegrał, dzięki czemu zamknęliśmy (na co najmniej cztery lata) ten etap bardzo niebezpieczny dla demokracji. Wirus zaszkodził Trumpowi, bo bardzo wyraźnie pokazał, jakie są ograniczenia populizmu u władzy.
Widzimy jeszcze szybszy wzrost Azji. Jest coraz więcej Chin w świecie i coraz mniej Zachodu. Na planie europejskim pandemia ma sprzeczne rezultaty. Z jednej integracja europejska poszła do przodu: dzięki unijnemu planowi odbudowy gospodarczej. Fakt, że Niemcy przezwyciężyły swą niechęć – tak głęboko zakorzenioną – do idei wspólnego zadłużenia, zawdzięczamy głównie temu, że COVID-19 jest tak poważnym problemem. Tak więc jest więcej Europy w Europie. Z drugiej strony: ponieważ to Azja radzi sobie lepiej od Zachodu, mamy też mniej Europy w świecie.
No i wreszcie: bez pandemii chyba nie byłoby kompromisu pozwalającego na zgodę w sprawie brexitu. To zapewne dzięki niej rzutem na taśmę UE i Wielka Brytania się dogadały.
W następnym roku to przyspieszenie będzie kontynuować?
– Może być znacznie większe, jeśli szczepionka nie da spodziewanych efektów (choćby dlatego, że ogromny odsetek populacji nie zechce się zaszczepić). I z tego powodu „prawie normalne życie” nie wróci w jakimś akceptowalnym terminie. Czyli do jesieni 2021 r. Ale są też dwa bardzo ważne wydarzenia polityczne. W marcu odbędą się wybory w Izraelu. Jest bardzo prawdopodobne, że Netanyahu, od bardzo dawna sprawujący władzę, w końcu ją straci. I będzie to również rezultatem pandemii. Izrael poradził sobie z nią nie aż tak katastrofalne jak USA, ale znacznie gorzej niż zakładano.
Mamy też wybory w Niemczech…
– Właśnie. We wrześniu odejdzie Angela Merkel. To samo w sobie nie jest dobre. Ta zmiana władzy nie jest przygotowana. Nie ma żadnego wyznaczonego następcy. Widać kilku rozsądnych i umiarkowanych kandydatów, jednak żaden nie jest kandydatem oczywistym. Ale jest coś jeszcze – jeśli Francji nie uda się wprowadzić skutecznej polityki szczepień, może to kosztować Macrona kolejną kadencję, w wyborach wiosną 2022.
Jak na razie we Francji jest procentowo mniej chętnych do szczepienia niż w Rosji…
– Właśnie. To tylko jedna z oznak bardzo poważnego kryzysu systemu władzy we Francji. To się może skończyć źle dla obecnego prezydenta. I połączenie tych rzeczy: odejścia Merkel i Macrona naprawdę mnie niepokoi. Bo to oznaczałoby, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy duet francusko-niemiecki straciłby obu przywódców, co kiedyś wydawałoby się scenariuszem ekstrawaganckim. To byłby jednak bardzo duży krok w nieznane, a co najmniej niepewne.
2021 będzie rokiem…
– Nie liczmy na cud. Obawiam się, że 2021 będzie rokiem gniewu. Wymiar sanitarny tego kryzysu zmniejszy się. I wtedy na pierwszy plan wyjdzie inny kryzys, ekonomiczny. Rok 2021 może być momentem, w którym płacimy za pandemię. I dopiero w 2022 czy w 2023 odzyskamy dynamizm ekonomiczny sprzed COIVID-19.
Bilans ekonomiczny kryzysu stanie się nie do zniesienia. Bezrobocie wręcz eksploduje, nierówności wzrosną, odrzucenie elit jeszcze się nasili.
Nie ma więc gwarancji, że następny rok będzie lepszy…
– Do tej pory nasza uwaga była skupiona na wymiarze sanitarnym. Pod tym względem będzie lepiej. Ale kryzys gospodarczy będzie narastał. W USA – jak już mówiłem – wirus pokazał bardzo wyraźne ograniczenia słabości populizmu u władzy. Ale w wielu przypadkach obnażył też słabości modelu demokratycznego. I tego najbardziej się boję w przypadku Europy: że wraz z ciągiem dalszym kryzysu nastąpi konsolidacja populizmów w Europie, a odrzucenie elit przyjmie taki wymiar, że będzie graniczyło z odrazą.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS