Wielokrotnie pisałam i chyba już nie powinnam, ale ten raz jeszcze (oby ostatni) się skuszę: istnieją nie dwie, a znacznie więcej Polsk – i są to Polski skłócone, warczące na siebie nawzajem, gardzące sobą, własny zaś obraz odmalowujące w najpiękniejszych barwach. Nasi są wspaniali, uczciwi, wartościowi, a tamci to pomiot diabła, w dodatku durny i zmanipulowany przez – tu wstawić dowolne medium, gazetę, ideologię. Tak jakby ludzie dzielili się już tylko na „gorszy” i „lepszy sort”, na prawdziwych Europejczyków i prawdziwych Polaków, prawicę i lewicę, reptilian i płaskoziemców. Zatrważające pokłady agresji uwalniają się w Internecie, kiedy piszemy o swoich adwersarzach, samym sobie przypisując światłość, racjonalizm, samodzielne myślenie.
Sama również jestem w tym wszystkim umoczona. Grzeszę niechęcią i odrazą. I nic na to nie poradzę. Brzydzi mnie zarówno grono niedojrzałych furiatek wyjących: „Wypierdalaj!”, jak i tępaki świętujące najważniejsze (podobno) polskie święto za pomocą rac. O jaką Polskę walczą jedni i drudzy? Swoją własną. Pasującą wyłącznie im. Odmieńcy mają w najlepszym wypadku iść precz poza granice ICH kraju. To zawłaszczanie Polski-państwa, Polski-ojczyzny uważam za wyjątkowo paskudne zjawisko. Ale cóż, w sferze społecznej siejący nienawiść zbiorą szybko gorzkie żniwo, kiedy rozpadną się ich relacje, a oni sami ugrzęzną w bagnie tzw. hejtu.
Jak już nieraz ze wzgardą pisałam, mam ten komfort, że mogę się odciąć. Psychicznie i fizycznie. Tak jest chyba najlepiej. A może jednak… nie? Może bezideowość grozi już nawet nie wypadnięciem na boczny tor historii, a przemianą w miotany przez jej wichry pyłek? Może właśnie należy głośno artykułować, co nam się nie podoba, co chcemy zmienić, a czego zmieniać nie wolno? Rozmyślając o tym wpadam czasem w minorowy nastrój. Człowiek codziennie budzi się, myje ciepłą wodą, żre smaczne jedzonko, użera z berbeciem, zadręcza się brakiem kasy, cieszy udanymi zakupami książkowymi (nie, to nie musi być sprzeczność: wartościowe pozycje można kupić dosłownie za kilka złotych), a tymczasem gdzieś tam w Warszawie toczą się boje o to, jak ma wyglądać nasza rzeczywistość. Ludzie maszerują, wściekają się, śpiewają, skandują jakieś hasła… i co tak naprawdę przez to osiągają? Może zarówno Strajk Kobiet, jak i Marsz Niepodległości nie mają żadnego znaczenia? Ktoś inny rozdaje karty, podejmuje decyzje, wymusza na narodzie, co mu się żywnie podoba, a wszelkie manifestacje ma głęboko w odwłoku? Cholera, to również szalenie przygnębiająca myśl…
No bo spójrzcie, mili państwo, co wy właściwie możecie? Zniszczyć kilka obiektów, pomazać je, podpalić, osrać, owinąć jakąś płachetką? To nie wy ustalacie, czy wolno wam chodzić z odsłoniętą twarzą, nie macie prawie żadnego wpływu na władzę wykonawczą, sądowniczą i ustawodawczą. Większość z Was, Polaków-szaraków, może sobie co najwyżej popyskować jakiemuś policjantowi, a i tak z dużą pewnością zapłacicie mandat. O losach świata decydują silne lobby, korporacje, układy. Motłochowi wolno co najwyżej rozładować emocje. A już najlepiej, kiedy robi to w Internecie. Mniej sprzątania.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS