A A+ A++
Od lewej: Dominika z Aliną oraz Jakub z Dawidem© Archiwum prywatne

Nie boją się być sobą. A państwo? “Niszczy ludziom marzenia”

Ewa Podsiadły-Natorska

14 lipca 2024

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

– Państwo odziera nas z godności i kataloguje jako obywatelki “drugiej kategorii” – mówi Alina, która tworzy szczęśliwy związek z Dominiką. To samo powtarzają Jakub i Dawid: – Nie ma już “moje” ani “twoje”, jest tylko “nasze”. Ale państwo wciąż widzi nas jako dwie obce osoby.

Plaża na hawajskiej wyspie Oahu. Tutaj kręcono “Park Jurajski”. Gdzieś w oddali słychać nadciągającą burzę. Z uniesienia iskrzy też pomiędzy Aliną i Dominiką. Wreszcie tu. Wreszcie dziś. Przeleciały tysiące kilometrów, aby w tych bajecznych okolicznościach wziąć ślub.

Leciwa urzędniczka w Honolulu, wystawiając im certyfikat małżeństwa, nie mogła uwierzyć, że w Polsce dokument nie będzie im potrzebny, bo nie ma żadnej mocy prawnej. W końcu uznała, że Polki z ekscytacji musiały coś poplątać. – Nawet się nie zdziwiłyśmy jej zaskoczeniu, skoro równość małżeńska na Hawajach obowiązuje od 12 lat, a związki partnerskie – od 28 – mówi Alina Sztoch. – To tylko pokazuje, jaka przepaść dzieli nas od innych państw.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

“Niszczy ludziom marzenia o normalnym życiu”

Jest rok 2011. Donald Tusk, przewodniczący Platformy Obywatelskiej, ogłasza: “Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków”. W “przyszłym Sejmie” sam Tusk się jednak nie znalazł, a rządy przejęła prawica. O jakiejkolwiek akceptacji dla związków partnerskich nie mogło być mowy.

Sprawa powróciła po blisko 13 latach. Znów Tusk, znów kampania wyborcza, znów obietnica wprowadzenia ustawy o związkach partnerskich – znalazła się w programie “100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów”, z którym Koalicja Obywatelska szła do wyborów. Wyborcy odsunęli PiS od władzy, ale do realizacji zapowiedzi wciąż droga daleka: sprawa związków partnerskich podzieliła koalicjantów.

Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL, konsekwentnie powtarza, że jego poparcia nie uzyska projekt ustawy umożliwiającej przysposobienie dzieci przez pary jednopłciowe. Ludowcy od początku nie ukrywali, jakie kwestie dotyczące związków partnerskich są dla nich sporne. Nie dopuszczali nawet myśli, że możliwe byłoby zawieranie związku w urzędzie stanu cywilnego. – To nie jest ślub – podkreśliła w programie “Tłit” Wirtualnej Polski wiceprezeska PSL Urszula Pasławska. Burza wybuchła, gdy stwierdziła, że ich zdaniem obecność świadków i gości mogłaby zbytnio przypominać ceremonię zawarcia małżeństwa. Według PSL w przypadku związków partnerskich funkcję urzędnika mógłby przejąć notariusz, który przesyłałby odpowiedni dokument do USC.

Negatywne stanowisko co do związków partnerskich – to już żadne zaskoczenie – ma prezydent Andrzej Duda.

Na początku lipca projekt ustawy (pomijający kwestię przysposabiania dzieci) znalazł się w wykazie prac legislacyjnych. Jego autorką jest ministra ds. równości Katarzyna Kotula. Rząd ma go podjąć w IV kwartale 2024 roku. Pary jednopłciowe są już zmęczone politycznymi obietnicami bez pokrycia.

Gdy Alina słyszy w telewizji lidera PSL, wyrzuca z siebie: – Władysław Kosiniak-Kamysz jest egoistą, który ze względu na swoje ciasne poglądy lub polityczną prostytucję – nie wiem, co do końca nim kieruje – niszczy ludziom marzenia o normalnym życiu.

Zobacz także:

Jesteśmy rodziną
Jesteśmy rodziną

“Jest miłością mojego życia”

Poznały się 12 lat temu na treningu akademickiej drużyny futsalowej. Parę tworzą od 11 lat, od 8 lat są małżeństwem, a od kilku tygodni – mamami. Gdy Alina Sztoch z czwórką przyjaciół reaktywowała Kubotę, kultową przed laty markę klapek, do teamu po kilku latach dołączyła też Dominika, która z czasem została wiceprezeską oraz dyrektorką pionu administracji, finansów i logistyki.

– Jest dla mnie niewiarygodnym wsparciem. Nigdy bym nie pomyślała, że takie dopasowanie na gruncie osobistym i zawodowym jest możliwe. Dominika jest miłością mojego życia – wyznaje Alina.

Bo choć pozornie dzieli je wszystko, to jednak kapitalnie się uzupełniają. Dominika lubi spokój i samotność, Alina – gwar i towarzystwo. Pierwsza uwielbia cichą muzykę. Druga w samochodzie ustawia ją na full. Dominika jest ostrożna w podejmowaniu decyzji, Alina potrafi zrobić to w sekundę. Tak właśnie było z wyjazdem na Hawaje.

– Moim marzeniem zawsze było polecieć na Hawaje, a Dominiki – na Alaskę. Kiedyś znalazłam promocyjną ofertę na loty: tydzień na Hawajach, tydzień na Alasce. Od razu sprawdziłyśmy, czy na Hawajach pary jednopłciowe mogą wziąć ślub. Gdy okazało się, że tak, od razu się zdecydowałyśmy – wspomina Alina. Dziś śmieje się, że Hawaje są przereklamowane, a Alaska jest sto razy lepsza pod każdym względem.

Żeby po powrocie do Polski móc w miarę “normalnie” funkcjonować, musiały udzielić sobie wszelkich możliwych pełnomocnictw. Alina: – Absolutnie nie jest komfortowe to, że w każdej sytuacji – czy to w urzędzie, czy szpitalu – myślimy, czy na pewno wzięłyśmy ze sobą teczkę z pełnomocnictwami, a zaraz potem, czy zostaną one uszanowane.

Dominikę i Alinę połączyła wielka miłość
Dominikę i Alinę połączyła wielka miłość© Archiwum prywatne

“Nigdy tego nie zapomnimy”

– Dominika, chcąc oszczędzić mi stresu, zmieniła nazwisko na moje – mówi Alina. Procedura jest dosyć skomplikowana, wymaga wsparcia ze strony prawnika, sporego nakładu czasu w przygotowaniu dokumentacji, a wreszcie – w jakiejś mierze – kombinowania. Prawnik odradził złożenie wniosku w USC w Łodzi. Sugerował, że ze względów politycznych zostanie on odrzucony. Wniosek złożyły w Słupsku, gdzie USC podchodzi do takich kwestii bardzo przychylnie. I tak Dominice udało się zmienić nazwisko na Sztoch. – Dzięki temu czujemy się dużo pewniej w różnych życiowych sytuacjach – zapewnia Alina.

Alina i Dominika, po latach życia w duecie, podjęły najważniejszą decyzję. Tę o dziecku. Dziewczynka urodziła się pod koniec maja. Na wspomnienie chwili, gdy pierwszy raz wzięła córeczkę w ramiona, Alinie drży głos: – To było poczucie domknięcia, spełnienia. Piękny moment.

Mamom wątpliwości i obaw jednak nie brakuje. – Dla naszej córki w świetle polskiego prawa jestem obcą osobą. Gdyby Dominice coś się stało, miałabym olbrzymi problem – mówi Alina.

Stresu związanego z narodzinami córki nie brakowało również w szpitalu. – Nie wiedziałyśmy nawet, czy będę mogła kangurować małą, czy może będę wyganiana z sali mojej żony. Nie byłyśmy pewne, czy córeczka lub Dominika nie spotkają się przypadkiem z nieprofesjonalnym zachowaniem ze strony personelu. Fakt, że nie przysługują mi żadne prawa, był ogromnym obciążeniem – mówi Alina. Na szczęście jednak – jak zapewnia – każda osoba w szpitalu wykazała się wobec nich niesamowitą empatią: – Wszyscy nam pomagali, gratulowali, wspierali nas. Nigdy tego nie zapomnimy.

Zobacz także:

Wyczesani na ostatnim przystanku
Wyczesani na ostatnim przystanku

Bez wzajemności

Jako para nieheteronormatywna Alina i Dominika nie stykają się z hejtem. Zastanawiają się czasem, czy to nie dlatego, że żyją w bańce, w której rodzice i przyjaciele je kochają, a firma bardzo mocno wspiera osoby LGBTQ+. – Moi rodzice nigdy przed nikim nie kryli, że ich córka jest w związku z kobietą. Co budujące, oni także nie spotkali się z żadnymi nieprzyjemnościami. Przez całe życie zetknęłam się dosłownie z dwoma homofobicznymi sytuacjami, co ciekawe, ze strony krewnych – mówi Alina.

Zdaniem Aliny Sztoch Polki i Polacy są już gotowi na systemowe rozwiązania wspierające osoby LGBTQ+. – Kiedyś przeczytałam, że Polacy byli zawsze bardziej tolerancyjni niż rządy, które wybierali. Nasze doświadczenia to potwierdzają – przyznaje Alina. – Ludzie, nawet obcy, nas wspierają, a ze strony państwa – jako para jednopłciowa żyjąca w związku – odczuwamy maksymalną wrogość, niezrozumienie i brak jakiegokolwiek wsparcia legislacyjnego. Skutki tego “kropelkowego” zasiewania w nas ziarna niepewności są nie tylko bardzo dotkliwe w sferze życiowej, ale także psychicznej. Trzeba mieć cholernie dużo siły, żeby sobie z tym poradzić. Kim są politycy i polityczki, żeby od kogokolwiek tego wymagać?

Przed 30. urodzinami Alina i Dominika spisały swój pierwszy testament. Zrobiły to, żeby zabezpieczyć swoje wzajemne interesy w przypadku śmierci którejś z nich. – Słowo “zabezpieczyć” i tak jest nadużyciem, bo każda z nas od tego, co odziedziczy, będzie musiała zapłacić 20 proc. podatku.

– Państwo odziera nas z godności i kataloguje jako obywatelki drugiej kategorii. A przecież ciężko pracujemy na to, co mamy, tworzymy miejsca pracy, płacimy podatki i oczekujemy od państwa pełnej wzajemności. Ustawa o związkach partnerskich jest gestem zwracającym nam godność, ale nie realizuje zasady równości wobec prawa. Jedynie wprowadzenie równości małżeńskiej i możliwości adopcji dzieci przez osoby w związkach jednopłciowych gwarantuje osobom LGBTQ+ pełnię praw człowieka. Każdy, kto uważa inaczej, niech pójdzie z moją rodziną na spacer. Jestem pewna, że zmieni po nim zdanie. Ostatecznie, jak mówi antropolog David Graeber, ukryta prawda o świecie jest taka, że to ludzie go tworzą. Równie dobrze mogliby stworzyć go inaczej – podsumowuje Alina Sztoch.

Szampan od Roxette

Jakub Kwieciński i Dawid Mycek są razem od 15 lat. Poznali się 2009 roku na imprezie ze wspólnymi znajomymi. Zaiskrzyło natychmiast, a po trzech miesiącach mieszkali już razem.

– Wszyscy twierdzili, że to za szybko, ale – jak widać – nie w naszym przypadku – śmieje się Jakub.

Ślub na klifie z widokiem na ocean wzięli na Maderze w roku 2017 roku. W jego uzyskaniu, co przyznają, pomógł im rozgłos zdobyty po tym, jak nagrali komórką własny teledysk do piosenki Roxette. – Ktoś podesłał to zespołowi, który opublikował go na swojej stronie. To nas wyoutowało, zainteresowały się nami media. Za granicą pisano o nas bardzo pozytywnie, jako o dwóch chłopakach, którzy niczego się nie boją, ale w Polsce zetknęliśmy się z gigantyczny hejtem. Polała nam się niejedna łza, gdy czytaliśmy niewybredne – łagodnie mówiąc – komentarze na nasz temat. Nie byliśmy na to gotowi – wyznaje Dawid.

Sława sprawiła, że portugalski urzędnik wyraził zgodę, aby Jakub i Dawid nie składali wszystkich niezbędnych dokumentów (polskie urzędy nie chcą ich wydawać). Od Roxette z okazji ślubu dostali szampana.

Dawid i Jakub od 15 lat są małżeństwem, fot. Magdalena Sobieska
Dawid i Jakub od 15 lat są małżeństwem, fot. Magdalena Sobieska© Archiwum prywatne

Żadnej ochrony

W przeszłości Jakubowi i Dawidowi zdarzało się czytać o sobie: “Do gazu z nimi” albo: “Najlepiej, jakbyście się powiesili”. Dawid: – Ludzie pisali: “Halo, podajcie ich adres, a my załatwimy sprawę”. Zdarzyło się, że ktoś rozpoznał nas w samochodzie, podbiegł i zwyzywał od najgorszych.

Z pomocą specjalistów z Kampanii Przeciw Homofobii złożyli pozew przeciwko 70 osobom, które groziły im w sieci. Sprawa do dzisiaj nie znalazła finału. Sąd przyznał im jedynie po 2000 zł zadośćuczynienia za… opieszałość prokuratury. Dlatego ich zdaniem hejt oraz sianie nienawiści powinny być ścigane z urzędu.

Zobacz także:

Po prostu mnie mocno przytul. Usługa jest platoniczna
Po prostu mnie mocno przytul. Usługa jest platoniczna

Sami swoi

Kiedy Jakub i Dawid pierwszy raz usłyszeli sprzeciw Władysława Kosiniaka-Kamysza wobec związków partnerskich, poczuli ogromne rozczarowanie. – Pomyśleliśmy: zostawmy tę Polskę i przenieśmy się gdzieś, gdzie będą nas szanować, na przykład do Portugalii.

Na razie wyprowadzili się z Warszawy do Smołdzińskiego Lasu w woj. pomorskim. Śmieją się, że teraz mieszkają “na końcu świata”. Przeprowadzka była strzałem w dziesiątkę, bo choć obawiali się, że w tak małej społeczności hejt znów może ich dopaść, były to zbędne obawy.

– Niepotrzebnie się martwiliśmy. Gdy budowaliśmy dom, pani Aldona, która naprzeciwko prowadzi gospodę, dokarmiała nas. Pan Kazik pożyczał traktor, a sąsiad Kuba przychodził z narzędziami, których potrzebowaliśmy. I tak jest do dzisiaj – mówi Dawid. – Stereotypowa homofobiczna wieś jest w głowie polityków. Tutaj są “sami swoi”.

Dziś Jakub i Dawid są rozpoznawalni, biorą udział w kampaniach społecznych, walczą o prawa osób LGBT.

– O moim związku rodzice dowiedzieli mniej więcej w połowie naszego bycia razem – mówi Kuba. – Poprosili, aby nie mówić o niczym dziadkom ani dalszej rodzinie. Bali się, że babcia przypłaci to zawałem serca. Dlatego przez dwa lata ukrywaliśmy się przed bliskimi. To było przykre, bo z jednej strony zrobiliśmy krok do przodu, a z drugiej czuliśmy się w rodzinie członkami drugiej kategorii. Nie uczestniczyliśmy razem w imprezach rodzinnych, święta spędzaliśmy osobno. To strasznie bolało.

Babcia Kuby o wszystkim dowiedziała się, gdy Jakub i Dawid zaczęli pojawiać się w mediach. – Żadnego zawału nie było – śmieje się Kuba. – Teraz w naszych dziadkach mamy największych przyjaciół. Babcia nazywa Dawida “swoim drugim wnuczkiem”. Gdy dziadkowie do mnie dzwonią, to bywam wręcz zazdrosny, bo częściej dopytują, “co tam u Dawidka”.

Z kolei mama Dawida prawdy się domyślała, więc kiedy syn powiedział jej w końcu, że jest gejem, tylko się roześmiała.

– Na pewno bardzo dużo zmienił nasz ślub – mówi Jakub. – Nasze rodziny, a zwłaszcza moi rodzice, zrozumieli, że to nie jest jakiś wygłup ani zabawa, tylko coś poważnego.

Nieodparta potrzeba normalności

Portugalski akt ślubu – podobnie jak w przypadku Aliny i Dominiki – nie daje im w Polsce zupełnie nic; zagraniczny ślub musi najpierw zostać uznany przez polskie prawodawstwo. A na to pary nieheteronormatywne wciąż czekają.

– Miałem kiedyś wypadek i trafiłem do szpitala. Kuba, żeby móc się ze mną spotkać i wejść na oddział, musiał powiedzieć, że jest moim bratem – wspomina gorzko Dawid. – Mamy wspólny budżet, prowadzimy wspólne życie, jeździmy razem na wakacje, wszystko robimy razem. Nie ma już “moje” ani “twoje”, jest tylko “nasze”. Ale państwo wciąż widzi nas jako dwie obce osoby. Dlatego ustawa o związkach partnerskich jest dla nas w tej chwili najważniejsza. Potrzebujemy w Polsce równości małżeńskiej. Czekamy na to już od tylu lat!

Jakub i Dawid zainicjowali akcję “100 dni na związki”. Dzięki niej poznali wiele poruszających historii. Jak ta o dziewczynie, której partnerka miała wylew i trafiła do specjalnego ośrodka; dziewczyna może się nią opiekować tylko dlatego, że mama partnerki po wylewie wyraziła na to zgodę. Ale jeśli mama odejdzie, możliwość opieki się skończy.

Jest też historia chłopaka, którego partner zmarł, a którego rodzina nie wpuściła na pogrzeb ani do mieszkania, żeby zabrał swoje rzeczy.

Poznali także opowieść dwóch dziewczyn, z których jedna jest wojskową. Gdyby poszła na front, jej partnerka nie będzie miała prawa dowiedzieć się, czy ukochanej nic się nie stało.

– Jesteśmy już 200 dni po terminie obiecanym przez rząd. Przecież gdyby pracownik powiedział szefowi, że zrobi coś w 100 dni i po tym czasie nie byłoby to gotowe, prosiłby o kolejny termin i jeszcze kolejny, to zostałby zwolniony – mówi Jakub. – Ustawa o związkach partnerskich to nie jest bombonierka, z której każdy bierze coś, co mu odpowiada. To dokument, który uznaje, że osoby jednopłciowe, które żyją ze sobą 10, 20, 30 lat, w świetle prawa nie są sobie obce. Tylko tyle i aż tyle.

Zobacz także:

Dziewczyny na krawędzi. ADHD - problem, który może dotyczyć i twojej córki
Dziewczyny na krawędzi. ADHD – problem, który może dotyczyć i twojej córki

Słowo “ślub” ją przeraża

Ustawa o związkach partnerskich miałaby być prawnym zabezpieczeniem również dla par dwupłciowych, które z różnych powodów nie chcą brać ślubu.

Dawid i Marta poznali się na studiach, kiedy mieli po 22 lata. Od tamtego czasu minęło lat 17, a oni nadal są razem, choć ślubu nigdy nie wzięli. Z różnych względów. – Dawid jest ateistą. Dla mnie wiara nie ma większego znaczenia. Wychowałam się w katolickiej rodzinie, ale nie praktykuję. W mojej rodzinie było sporo rozwodów, moi rodzice rozstali się, gdy miałam trzy lata. Mogę śmiało o sobie powiedzieć, że do ślubów jestem uprzedzona – mówi Marta.

Dawid raz już był żonaty. Małżeństwo nie wypaliło. – Miałem 19 lat. Pierwsza miłość. Pobraliśmy się, a po roku nie byliśmy już razem. Gdy ludzie się kochają, szanują, chcą tworzyć wspólne życie, ślub nie jest im do niczego potrzebny – uważa Dawid.

Z Martą mają taki sam światopogląd, zgodnie z którym “instytucjonalizacja miłości” mija się z celem. Uważają, że miłość i zaangażowanie powinny wynikać z codziennych wyborów, gestów, a nie z formalnych zobowiązań.

– Oboje pracujemy w domu, mnóstwo czasu spędzamy razem, ale cenimy sobie też swoją niezależność i wolność. Chcemy sami kształtować swoje relacje bez narzuconych odgórnie norm oraz tradycji. Bez presji – podkreśla Marta.

Jak mówi, z Dawidem żyją dość niekonwencjonalnie. Przez 2 lata mieszkali w Szwecji, potem przez ponad rok we Włoszech. Często się przeprowadzają – oboje są programistami, więc mogą sobie na to pozwolić. Zdecydowali, że nie będą mieć dzieci. – Nie widzę siebie w roli matki – mówi Marta.

Szwecja, w której mieszkali, związki partnerskie zalegalizowała w 1995 roku (jako trzeci kraj na świecie). Włochy – w roku 2016.

– Im więcej podróżujemy, tym bardziej staje się dla nas oczywiste, jak bardzo rygorystyczne prawo dla osób żyjących w związkach partnerskich ma Polska. Za granicą dla nikogo nie miało najmniejszego znaczenia, że nie mamy ślubu. U nas jest inaczej – przyznaje Marta.

Czy czekają na ustawę o związkach partnerskich? – Słowo “ślub” mnie przeraża, ale też nie pasuje mi mówienie o nas, że żyjemy na kocią łapę. To brzmi niepoważnie, a my szmat czasu jesteśmy razem. Na pewno ustawa o związkach partnerskich pomogłabym nam w kwestii dziedziczenia, podziału majątku czy podczas uzyskiwania informacji medycznej, więc my też na nią liczymy – twierdzi Marta, która głosowała na KO, mając nadzieję, że coś się wreszcie zmieni.

Yga Kostrzewa© Archiwum prywatne

Komentarz Ygi Kostrzewy, działaczki społecznej na rzecz społeczności LGBT+, autorki bezpłatnego poradnika “Jak mówić i pisać o osobach LGBTQIAP+”: – Czuję wkurzenie, bezradność, bezsilność. Jesteśmy jednym z pięciu państw Unii Europejskiej, w których związki partnerskie nie zostały umocowane prawnie (pozostałe to: Bułgaria, Rumunia, Litwa i Słowacja). A ustawa o związkach partnerskich jest bardzo ważna, bo daje poczucie bezpieczeństwa. To dla par jednopłciowych absolutne minimum. W Polsce jest kilkaset tysięcy związków jednopłciowych, w tym ponad 50 tys. tęczowych rodzin z dziećmi, które też nie mają żadnego zabezpieczenia. W świetle prawa osoby żyjące w takich rodzinach są sobie obce. Byłam świadkiem przeróżnych sytuacji, często tragicznych, gdy ludzie nie wiedzieli, co robić, więc dzwonili na telefon zaufania po poradę. To się już ciągnie od ponad 20 lat. Dużo ludzi jest zdesperowanych. Chcemy, aby ta nierówna walka o godne życie wreszcie się zakończyła.

Ewa Podsiadły-Natorska dla Wirtualnej Polski

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZamach na Donalda Trumpa. Prezydent ranny, napastnik zastrzelony. Kamery uchwyciły dramatyczne chwile (WIDEO)
Następny artykułPoduszka od fotela w samolocie może… uratować życie. Stewardesa: Bezpieczeństwo przede wszystkim