A A+ A++

Gdy myślimy o duecie ojca i syna, z których obaj dostali się do NBA, w ostatnim czasie do głowy przychodzą przede wszystkim LeBron i Bronny Jamesowie. Choć jako pierwsi w historii będą mieli okazję wspólnie wyjść na parkiet, nie byli jedynym przypadkiem, gdy potomek próbował iść w ślady swojego szacownego rodziciela, lub wręcz go prześcignąć. Doskonałym przykładem może być Kobe Bryant, którego ojciec Joe również spędził parę lat w najlepszej lidze świata.


Takich wieści zawsze chciałoby się uniknąć, ale niestety są nieuniknione. Joe Bryant, ojciec tragicznie zmarłej legendy Los Angeles Lakers, Kobego Bryanta, zmarł w wieku 69 lat. Jak potwierdził w rozmowie z Mike’iem Sielskim z The Philadelphia Inquirer Fran Dunphy, trener koszykarskiej drużyny Uniwersytetu LaSalle, którego Joe był absolwentem, były koszykarz i trener doznał „rozległego udaru”.

Bryant senior, już od czasów liceum znany powszechnie jako Jellybean ze względu na niezwykłą przy swoich wymiarach zwinność, miał za sobą całkiem udaną karierę sportową, choć syn prześcignął go później o kilka długości. Został wybrany z 14. numerem draftu w 1975 roku przez Golden State Warriors, jednak jeszcze przed rozpoczęciem sezonu przeszedł do drużyny ze swojego rodzinnego miasta, Philadelphia 76ers.

W swoim drugim sezonie w Mieście Braterskiej Miłości Joe był członkiem naszpikowanej gwiazdami drużyny, w której prym wiedli Julius Erving, Doug Collins czy George McGinnis. Wraz z 76ers zaliczył udaną kampanię w play-offach, zakończoną awansem do Finałów NBA 1977. Niestety, w decydującej serii lepsi okazali się Portland Trail Blazers, którzy zwyciężyli 4:2.

Przez sezonem 1979-80 Jellybean przeniósł się do San Diego Clippers, gdzie spędził trzy kolejne lata. Z pewnością do końca życia mógł pamiętać pierwszy występ w barwach nowej drużyny. Jego zespół na własnym terenie zmierzył się z Lakers, a Bryant senior w jednej z akcji zdołał wykonać wsad nad samym Kareemem Abdul-Jabbarem.

Po odejściu z Clippers Joe spędził jeszcze rok w NBA, reprezentując barwy Houston Rockets. Podczas ośmiu lat spędzonych w najlepszej lidze świata osiągał średnio 8,7 punktu, 4 zbiórki oraz 1,7 asysty na mecz. Buty na kołku zawiesił jednak dopiero w 1992 roku, wcześniej przez dekadę występując jeszcze w Europie. Większość tego etapu swojej kariery spędził we Włoszech, kończąc ją krótkim epizodem we francuskim Mulhouse.

Po zakończeniu sportowej kariery ojciec Kobego rozpoczął pracę trenerską. Początkowo zajmował się szkolnymi drużynami. W latach 1993-96 był asystentem trenera w LaSalle, swojej alma mater. Zrezygnował jednak z funkcji gdy się dowiedział, że jego syn zamierza dostać się do NBA prosto ze szkoły średniej. Do zawodu wrócił dopiero w 2003 roku. W międzyczasie, aż do 2015, gdy ostatecznie dał sobie spokój z koszykówką, był szkoleniowcem w WNBA (Los Angeles Sparks), w Japonii, we Włoszech, a nawet… w Tajlandii. Niestety, trudno mówić o jakichkolwiek sukcesach.

Wspominając o Joe Bryancie, nie można zapomnieć o jednym z najciekawszych – choć dla samego zainteresowanego może niekoniecznie – momentów jego sportowej kariery. 8 maja 1976 roku, gdy dopiero wchodził do NBA, zdarzyło mu się… uciekać przed policją własnym samochodem, przy okazji potrącając trzy inne (zaparkowane) auta, by na koniec zaliczyć kolizję z murem. Nasz bohater wpadł wtedy na świetny pomysł i próbował czmychnąć na piechotę, lecz bez powodzenia.

Oczywiście wkrótce został schwytany. W jego aucie znaleziono dwie plastikowe torby z kokainą, co poskutkowało aresztowaniem. Niedługo potem Bryant senior został oskarżony o posiadanie narkotyków, stawianie oporu podczas aresztowania i… jazdę samochodem bez ważnego prawa jazdy.

Co najciekawsze, wraz z Joe w tamtym aucie przebywała jego była, choć wówczas był już żonaty z Pam Bryant, matką Kobego. Nawet gdy wszystko wyszło na jaw, Pam nie zdecydowała się odejść od męża. Może dlatego, że wszystko rozeszło się po kościach. Sędzia uniewinnił Joego ze wszystkich zarzutów, uznając, że przeszukanie samochodu koszykarza było nie do końca zgodne z procedurami. Tyle dobrze, że cały incydent miał pozytywny wpływ na życie Jellybeana, który stwierdził, że jednak woli skupić się na karierze i rodzinie. Z tą ostatnią miewał jeszcze później przeróżne perypetie, ale to temat na inną opowieść.

Tymczasem nie da się ukryć, że fani koszykówki z całego świata wyrażają smutek po odejściu Joe Bryanta. Swoje kondolencje złożyli przedstawiciele wielu zespołów NBA, byli koledzy z parkietu i nie tylko.

Jestem zdruzgotany wiadomością o stracie mojego przyjaciela Joego „Jellybeana” Bryanta… Joe był wyjątkowym człowiekiem obdarzonym promiennym uśmiechem, którym był w stanie rozjaśnić każde pomieszczenie, oraz wspaniałym mężem i ojcem – napisał na portalu X chociażby sam Magic Johnson.

Ze względu na dość burzliwą naturę relacji Kobego z jego rodzicami, wielu fanów czekało na ewentualną reakcję ze strony wdowy po legendzie Lakers, Vanessy Bryant. Nie zawiedli się, choć po komentarzach można stwierdzić, że większość uznała jej oświadczenie za dość lakoniczne i składane jakby w imieniu obcej osoby, nie będącej częścią rodziny.

– Składamy kondolencje po usłyszeniu wiadomości o śmierci mojego teścia. Mieliśmy nadzieję, że wszystko potoczy się inaczej. Choć spędziliśmy razem niewiele czasu, zawsze był miły w usposobieniu. Kobe bardzo go kochał. Nasze modlitwy kierujemy w stronę rodziny – napisała Vanessa w relacji na Instagramie.

Śmierć 69-latka nastąpiła zaledwie kilka lat po tym, jak w styczniu 2020 Kobe Bryant i jego córka Gigi zginęli w tragicznej katastrofie helikoptera. Choć przez lata relacje ojca z synem trudno było nazwać udanymi, ostatecznie się pogodzili, a teraz znów połączyli tam na górze. Dziedzictwo Joego Bryanta z pewnością pozostawi niezatarty ślad na koszykarskiej społeczności, zarówno dzięki jego osiągnięciom, jak i śladom, które pozostawił po sobie jego potomek.


PROBASKET na WhatsAppie

Czy wiesz, że PROBASKET ma kanał na WhatsAppie? Chcielibyśmy go rozwijać, ale nie uda nam się to bez Waszej pomocy!

Kanały na WhatsAppie to nowa forma komunikacji. Można powiedzieć, że jednokierunkowa, dlatego, że nie ma możliwości ich komentowania. Jedni powiedzą, że to bez sensu, a dla drugich może to się okazać bardzo ciekawe rozwiązanie, gdzie nie będą rozpraszać ich opinie innych osób.

Dla nas ważne jest też to, że chcielibyśmy przekroczyć granicę 1000 obserwujących. Wtedy WhatsApp sam zacznie nas promować w wyszukiwaniach. Więc jeśli tylko korzystasz z WhatsAppa i lubisz czytać PROBASKET, to prosimy o zaobserwowanie naszego kanału. Dziękujemy!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł17 lipca 1918 roku Mikołaj II Romanow i jego rodzina zostali zamordowani
Następny artykułMarcin Romanowski na wolności. Nagły zwrot w sądzie