Druga fala pandemii dotarła do Niemiec później niż do Francji czy Włoch, ale chorych przybywa w zastraszającym tempie. Miesiąc temu dziennie koronawirusem zarażało się niecałe dwa tysiące osób. W połowie października – już pięć tysięcy. W przedostatnią sobotę tego miesiąca padł rekord – 14 tysięcy. I choć krzywa zachorowań gwałtownie rośnie, w Berlinie nie wprowadzono godziny policyjnej ani ścisłego obowiązku noszenia maseczek ochronnych jak w Paryżu czy Brukseli. Nikt nie myśli też o ogłaszaniu stanu wyjątkowego.
Niemieccy politycy trzymają nerwy na wodzy. Po środowym spotkaniu z premierami wszystkich landów, na którym zapadła decyzja o częściowym lockdownie, Angela Merkel wezwała rodaków do narodowego wysiłku w walce z pandemią. Od poniedziałku 2 listopada przez co najmniej dwa tygodnie w całych Niemczech zamknięte będą restauracje, teatry, kina, kluby fitness, ale szkoły, przedszkola i sklepy pozostaną otwarte. Federalny minister zdrowia Jens Spahn zaraził się wprawdzie koronawirusem, lecz nie straszy obywateli „tsunami zakażeń” jak jego belgijski odpowiednik Frank Vandenbroucke.
Czytaj również: „Boję się, że zachoruję i z tego nie wyjdę”. Nauczyciele zaczynają uciekać ze szkół
Podpalić Instytut Kocha
Zmęczonym pandemią Niemcom zaczynają puszczać nerwy. W niedzielę 25 października o 2.40 nad ranem nieznani sprawcy obrzucali koktajlami Mołotowa budynek Instytutu Roberta Kocha w berlińskiej dzielnicy Tempelhof. Ogień ugasił w porę ochroniarz instytutu, więc straty są niewielkie – rozbita szyba, osmalone framugi i elewacja budynku. Instytut jest na pierwszej linii walki z pandemią, przygotowywane tam raporty na temat rozwoju sytuacji zyskały status komunikatów rządowych. Od początku pandemii rząd federalny konsultuje swoje posunięcia z szefem instytutu Lotharem Wielerem i wirusologiem Christianem Drostenem ze szpitala klinicznego w Charité.
Atak na instytut to w pewnym sensie zamach na niemiecki model radzenia sobie z pandemią, opierający się na prymacie nauki nad polityką. To m.in. dzięki temu najludniejsze państwo w Europie stosunkowo łagodnie przeszło pierwszą falę koronawirusa. Liczba ofiar śmiertelnych dopiero pod koniec października przekroczyła 10 tys. osób, podczas gdy w mniej ludnej Francji zgonów na COVID-19 jest ponad trzy razy więcej, podobnie rzecz się ma z liczbą zakażeń.
– Zdecydowana większość społeczeństwa popiera strategię rządu w walce z pandemią, ale ok. 20 proc. Niemców to koronasceptycy twierdzący, że COVID-19
to grypa – tłumaczy mi Cornelius Ochmann, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. To głównie oni się buntują. Kilkanaście godzin po ataku na budynek Instytutu Kocha na Aleksander Platz w Berlinie zebrały się dwa tysiące ludzi, by zaprotestować przeciwko restrykcjom wprowadzonym w ramach walki z pandemią. – Jesteśmy tu, bo skradziono nasze wolności – krzyczeli. Niedzielny protest był jednak tylko cieniem demonstracji z 31 sierpnia, kiedy na ulice wyszło 30 tys. ludzi, a przedstawiciele skrajnej prawicy przypuścili szturm na Bundestag. Problem w tym, że w miarę jak władze zaostrzają restrykcje, frustracja rośnie.
Nastroje nad Renem dobrze oddaje uwaga znanego niemieckiego publicysty. „Niemcy są na skraju załamania nerwowego” – napisał w zeszły poniedziałek na Twitterze Wolfgang Münchau. I choć odnosił się do przełożenia kongresu rządzącej CDU, na którym ma być wybrany następca Annegret Kramp-Karrenbauer (która z funkcji szefowej partii zrezygnowała w lutym), owo „załamanie nerwowe” nie dotyczy tylko klasy politycznej.
Maseczki na Ku’dammie
Cornelius Ochmann wyjechał do Berlina ostatnim pociągiem z Warszawy, zanim w Niemczech wprowadzono 14-dniową kwarantannę dla osób przyjeżdżających z Polski. Jego zdaniem w stolicy Niemiec niczym w soczewce skupiają się problemy stojące przed krajem w obliczu przyspieszającej pandemii. – Ponad połowa przechodniów chodzi bez maseczek, bo nie ma ogólnomiejskiego obowiązku ich noszenia, ale bez maseczki nie da się wejść do S-Bahnu czy tramwaju, bo pasażerowie natychmiast reagują. Na Ku’dammie czy Friedrichstrasse, gdzie jest tłok, trzeba zakrywać nos i usta, ale w mniej uczęszczanych miejscach już nie – opowiada.
Licząca 3,6 mln ludzi metropolia została mocno dotknięta przez koronawirusa. Od początku pandemii na COVID-19 zachorowało ponad 26 tys. berlińczyków, z czego 250 zmarło.
– Dramatu w Berlinie nie ma, ale tutejszy sanepid nie jest już w stanie zidentyfikować wszystkich osób, które miały styczność z kimś zakażonym koronawirusem. Ludzie modlą się więc o to, by się nie zarazić – opowiada Ochmann. Twierdzi, że chorych przybywa głównie dlatego, że młodzież nie stosuje się do zaleceń. – Z soboty na niedzielę w parku oddalonym o kilkaset metrów od miejsca, gdzie mieszkam, odbyła się wielka impreza. Przyszło ponad 100 osób. Przyjechała policja i wysłała towarzystwo do domu, ale przecież wystarczyło, że jeden z imprezowiczów miał bezobjawowy COVID-19 i już mamy nowe ognisko – mówi.
Czytaj też: Premier manipuluje faktami i zaklina rzeczywistość
Od połowy października w stolicy wprowadzano stopniowo ograniczenia. Berlińczykom najbardziej jednak doskwierało to, że wyjeżdżając do pracy czy w interesach do sąsiedniej Brandenburgii, spotykali się z restrykcjami takimi jak zakaz noclegu w hotelach czy pensjonatach. Burmistrz Berlina Michael Müller krytykował zakaz noclegów dla berlińczyków (którzy nie są w stanie wykazać się negatywnym wynikiem testu na obecność koronawirusa), bo stolica i Brandenburgia są mocno powiązane gospodarczo.
Załamania nie będzie
Zakaz zakwaterowania zaczął obowiązywać w Brandenburgii na początku października. Na gości hotelowych z czerwonych stref zamknęły się Bawaria, Badenia-Wirtembergia, Nadrenia-Palatynat, Saksonia, Saksonia-Anhalt, Dolna Saksonia, Hesja, Kraj Saary, Hamburg i Szlezwik-Holsztyn. Zakaz stał się w Niemczech kością niezgody.
– Wynikająca ze struktury federalnej kraju szwankująca koordynacja posunięć antycovidowych jest największą słabością niemieckiego modelu – przyznaje Kai-Olaf Lang, politolog z Berlina. – Czasami mieliśmy wrażenie bałaganu, ale w decydujących chwilach rząd federalny i landy były w stanie się porozumieć i wysłać wspólny sygnał do społeczeństwa – dodaje. Chodzi mu o środową decyzję Merkel i premierów krajów związkowych, by politykę ograniczeń ujednolicić na terytorium całego kraju.
Według części komentatorów regionalizacja utrudniała walkę z pandemią. Zarówno Lang, jak i publicysta „Spiegla” Jan Puhl bronią jednak niemieckiego modelu. – Pozwalał on na bardziej elastyczne reagowanie. Ostrzejsze ograniczenie wprowadza się tam, gdzie są naprawdę potrzebne, a nie w całym kraju – przekonuje mnie Puhl. Choć przyznaje, że ma to też pewne minusy. – Takie podejście zmniejszało społeczną akceptację dla walki z pandemią. Ludzie nie rozumieli, dlaczego w jednej części Niemiec czegoś nie było wolno, a w innej było to możliwe – tłumaczy publicysta tygodnika.
Niemcy to państwo zdecentralizowane, w którym oprócz rządu federalnego władzę sprawuje 16 rządów krajów związkowych, mających duże uprawnienia m.in. w sprawie ochrony zdrowia. – Nie tylko landy, ale też każde miasto czy miasteczko chce mieć własny szpital. Szpitale są finansowane z budżetów miejskich i landowych. Mamy też sieć szpitali wojskowych, które w latach 90. zostały otwarte dla wszystkich. Tam pracuje 15 tys. lekarzy i pielęgniarzy wyszkolonych przez Bundeswehrę. Cały ten system został teraz przestawiony na obsługę epidemii – tłumaczy Cornelius Ochmann.
W niemieckich szpitalach jest wciąż 10 razy więcej miejsc niż osób obecnie zakażonych. I choć liczba chorych na COVID-19, którzy leżą na oddziałach intensywnej terapii, wzrosła z 373 na początku października do 1296 pod koniec miesiąca (z czego 578 podłączonych jest do respiratorów), to wolnych jest tam jeszcze 8400 łóżek. Władze mogą uruchomić jeszcze dodatkowe 12 tys. miejsc na oddziałach intensywnej terapii.
Na razie nikt w Niemczech nie mówi o załamaniu służby zdrowia. Kanclerz Merkel nie daje jednak fałszywych nadziei. Nagrywa cotygodniowe podcasty wideo, w jednym z ostatnich zaapelowała do rodaków, by zostali w domach. – Pandemia rozprzestrzenia się znów szybko, nawet szybciej niż na początku – mówiła.
Cudu nie było
– Merkel dobrze sobie radzi z pandemią, cieszy się dużym zaufaniem społecznym – mówi Puhl. Publicysta „Spiegla” dodaje jednak, że Niemcy popełniają podobne błędy co inne kraje UE, bo magicznej formuły na okiełznanie koronawirusa po prostu nie ma.
– Niemcy sobie radzą dzięki dobrze funkcjonującemu państwu opiekuńczemu. Atutem jest też Instytut Roberta Kocha, który cieszy się zaufaniem polityków i dużej części społeczeństwa. Ale jak wszyscy w Europie Niemcy też mają problem z covidowymi negacjonistami, z nieprzestrzeganiem reguł – przyznaje z kolei Kai-Olaf Lang. Zdaniem politologa z Berlina pandemia jest testem sprawności państwa i Niemcy na razie ten test zdały.
Pytam moich rozmówców, jakie są konsekwencje polityczne pandemii. – Wiosną baliśmy się, że to podziała jako turbodoładowanie dla takich partii jak AfD, ale nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, AfD nie wykorzystała frustracji społecznej – mówi Jan Puhl. – Epidemia wzmocni poparcie społeczne dla rządów federalnych i landowych niezależnie od tego, jakie partie w nich są – uważa Cornelius Ochmann. – Buntują się posłowie i ostrzegają, że podejmowanie decyzji za ich plecami, bez debat parlamentarnych osłabia demokrację, ale dopóki epidemia nie zostanie zażegnana, nic tu się nie zmieni – dodaje ekspert.
A wiele wskazuje na to, że po drugiej fali pandemii przyjdzie trzecia, czwarta, piąta… – Musimy zdać sobie sprawę, że COVID-19 będzie z nami długo, i musimy nauczyć się z nim żyć. Nie możemy wciąż zamykać naszego życia codziennego i doprowadzać do paraliżu wszystkiego – mówił tygodnikowi „The Week” dyrektor Instytutu Wirusologii na uniwersytecie w Bonn Hendrik Streeck, który był zwolennikiem pierwszego lockdownu, ale przestrzega przed kolejnym. Twierdzi, że koronawirusa nie należy ani zbytnio demonizować, ani bagatelizować. Kluczowa jest równowaga. W Niemczech jak dotąd udaje się ją utrzymać.
Czytaj też: PiS miał do dyspozycji niemal gotowy szpital dla chorych na COVID. Wolał robić show na Stadionie Narodowym
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS