CZĘSTOCHOWA. Przed jednym ze sklepów spożywczych znajdujących się niemal u podnóży Jasnej Góry zawisła… klepsydra. Przechodnie z niepokojem spoglądali, co się stało. Okazało się, że w ten sposób właściciele postanowili poinformować, że zamykają prowadzoną w tym miejscu – już od ponad 30 lat – działalność.
Jolanta i Robert Rutkowscy sklep “Jork” przy ulicy Wieluńskiej w Częstochowie prowadzą od przeszło 30 lat.
– Sklep założyliśmy w roku 1990. Asortyment spożywczy mamy natomiast od ponad 28 lat. Oczywiście bywało różnie – do tej pory jakoś sobie jednak radziliśmy – przyznaje pani Jolanta.
Co ciekawe, wcześniej w miejscu, gdzie obecnie jest sklep spożywczy, było zwykłe mieszknie.
– Mieszkali tu moi dziadkowie. W ogóle całą kamienicę zbudował dziadek mojej babci – wspomina pan Robert. – Przed wojną moja babcia również prowadziła tu sklep. Za czasów stalinowskich prywatne sklepy zostały spacyfikowane, więc pozostało tylko samo mieszkanie. Gdy przyszły czasy wolności gospodarczej, postanowiliśmy kontynuować tradycję związaną z handlem i otrzyliśmy swój sklep – dodaje.
�
Nie zawsze było oczywiście łatwo. W pobliżu funkcjonowały również inne sklepy spożywcze, a zaledwie kilkaset metrów dalej otworzono dyskont. Ten jednak nie przetrwał.
– Czasem – oczywiście z przymrużeniem oka – śmialiśmy się, że nie daliśmy się nawet znajdującej się w pobliżu Biedronce. Tę zlikwidowano, a my twardo się trzymaliśmy. A przecież mieliśmy znacznie mniejsze mozliwości. Ratowaliśmy się jednak różnymi pomysłami – przyznaje pan Robert.
Mimo że lokal, w którym prowadzony jest sklep “Jork”, to z pozoru niewielkie pomieszczenie, można tam było znaleźć dosłowanie wszystko. Od artykułów spożywczych, przez alkohole, produkty kosmetyczne, a na prasie kończąc.
– Rzeczywiście klienci nas chwalili za ogromny asortyment. Można było u nas znaleźć dokładnie to samo, co w supermarketach – przyznaje pani Jolanta.
�
Gdy ktoś z okolicznych mieszkańców potrzebował artykułów na zamówienie, dla państwa Rutkowskich nie był to problem.
– Tak, sprowadzaliśmy produkty na życzenie klientów. Ktoś chciał taki, a nie inny serek, to go przywoziliśmy. Ktoś inny zażyczył sobie wodę konkretnej marki, to ją sprowadzaliśmy. Ktoś nie mógł znaleźć czegoś w innych sklepach, to zwracał się do nas – opowiada pani Jolanta.
Na dodatek właściciele umożliwili klientom nie tylko robienie zakupów.
– Można było u nas zapłacić rachunki, zagrać w Lotto, doładować telefon… – wylicza pani Jola.
Największy utarg państwo Rutkowscy mieli w okresie pielgrzymkowym.
– Głównie z tego żyliśmy. Mieliśmy pięć bardzo dobrych miesięcy i siedem nieco słabszych. To był tak zwany sezon ogórkowy, ale dało się jednak prosperować. W szczycie pielgrzymkowym wystawialiśmy nawet specjalne stragany. Czasem brakowało rąk do pracy. Przychodziła rodzina i nam pomagała – wspomina pani Jola.
�
Od kilku lat pielgrzymów jest zdecydowanie mniej. A przynajmniej takich, których widzi się w mieście.
– Przebywają przede wszystkim na Jasnej Górze, a później rozjeżdżają się do domów. A bywały lata, że pielgrzymi spali w namiotach przed naszym sklepem. Mało tego, sklep mieliśmy otwarty niemal 24 godziny na dobę. Zamykaliśmy na trzy godziny, żeby się tylko przespać. Wtedy rzeczywiście mieliśmy spore zyski, które pozwalały na normalne funkcjonowanie w słabszych miesiącach. Prowadzenie takiej działalności miało po prostu sens – opowiada pan Robert.
W sklepie poza pielgrzymami zaopatrywali się oczywiście okoliczni mieszkańcy, a także pracownicy pobliskich lokali.
– Ta rzetelność stałych klientów pozwoliła nam na przetrwanie tylu lat. Oni nas wspierali, nawet robiąc większe zakupy, po które w dzisiejszych czasach teoretycznie jeździ się do marketów – podkreśla pani Jola.
�
Dla miejscowych zamknięcie sklepu “Jork” przy ulicy Wieluńskiej 3 to prawdziwy cios. Społeczności lokalne coraz częściej są pozbawiane małych, drobnych sklepów, w których już od samego wejścia panuje niepotwarzalny klimat.
– Wielu naszych klientów to starsi ludzie. Przychodzili po produkty, które wiedzieli, że na pewno u nas dostaną. Znaliśmy niemal każdego i wiedzieliśmy, co lubi. Czasem, jak ktoś zapomniał, co ma kupić, to mu podpowiadałam. Niektórzy mówili, że gdyby nie moja pomoc, to musieliby się wracać z pięć razy. Każdy mógł do nas przyjść i porozmawiać. Ludzie spotykali się w naszym sklepie i a to opowiadali kawały, a to relacjonowali, co u nich. Czasem się śmiałam, że jesteśmy jak konfesjonał. Jeden drugiego wspierał. Tego chyba będzie nam najbardziej brakować… – podkreśla pani Jola.
Lokal, w którym mieści się sklep “Jork”, należy do państwa Rutkowskich. Nie musieli więc płacić czynszu za wynajem – a w takiej lokalizacji, niemal w samym centrum miasta i w pobliżu Jasnej Góry, często jest on dość wysoki. Mimo to nie mogli poradzić sobie z kosztami i zdecydowali się na zamknięcie.
�
– Obecnie nie da się po prostu w ten sposób funkcjonować – przyznaje pan Robert. – Poza prowadzeniem sklepu, pracuję też normalnie na etacie. Ostatnio musiałem wyłożyć pełne dwie pensje, żeby zapłacić za sam prąd. Można się oczywiście ratować w ten sposób, gdy sytuacja jest awaryjna. Na dłuższą metę jest to niemożliwe. Mamy też świadomość, że nie jesteśmy w stanie przebić oferty promocyjnej marketów, które są niemal na każdym rogu – dodaje pan Robert.
Państwo Rutkowscy z zamiarem zamknięcia nosili się już od jakiegoś czasu.
– Odkładaliśmy tę decyzję w czasie. Brakuje mi dwóch lat do emerytury, roku wiekowo. Zamierzaliśmy więc przynajmniej do tego czasu prowadzić sklep. Ale niestety… Covid, później wojna, rosnąca inflacja… Teraz dodatkowo wzrosły opłaty za wywóz śmieci, zdrożał ZUS, w górę poszło światło, prąd. Do tego ludzie zaczęli ograniczać zakupy. Dłużej nie damy rady. Prąd był dla nas przysłowiowym gwoździem do trumny. Choć byśmy chcieli to prowadzić, nawet z sentymentu, to się po prostu nie da – przyznaje ze smutkiem pani Jolanta.
O tym, że sklep spożywczy mieszczący się przy ulicy Wieluńskiej zostanie zamknięty zrobiło się głośno za sprawą posta, który w mediach społecznościowych opublikował Rafał Rutkowski, syn właścicieli sklepu. Zaapelował do mieszkańców, aby odwiedzali to miejsce i kupowali towar, który pozostał. Chciał po prostu, aby rodzice zamknęli swój sklep z jak najmniejszymi stratami. I w ten oto sposób ruszyła machina.
�
– Pomysł opublikowania posta na ten temat pojawił się, kiedy moja mama powiedziała, że mija już pierwszy tydzień stycznia, sklep chciałaby zamknąć do końca miesiąca, ale ma mnóstwo towaru. Za ten, który się nie sprzeda, będzie musiała odprowadzić podatek. Pomyślałem, że jeśli poinformuję o tym znajomych, to być może niewielki odsetek pójdzie do sklepu i zrobi małe zakupy. W ten sposób wspomoże mamę w mniejszym, czy większym stopniu. Chciałem organiczyć straty rodziców do minimum, żeby nie musieli się dodatkowo zadłużać i spłacać pozostały towar – przyznaje Rafał Rutkowski.
Post został wrzucony 10 stycznia. Odzew był niesamowity.
– Nawet się tego nie spodziewałem. W ciągu zaledwie kilku dni miałem kilkaset udostępnień! Co ciekawe, już dzień po publikacji, zadzwoniła do mnie mama i powiedziała że pierwsza klientka, która przyszła do jej sklepu to osoba, która widziała post w mediach społecznościowych. Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Jestem wdzięczny każdej osobie, która udostępniła mój post, a także za każde polubienie i za każde słowa wsparcia dla moich rodziców – dodaje.
�
Całą sytuacją zaskoczeni są również właściciele sklepu. Rzeczywiście z każdym dniem towaru ubywa.
– Byliśmy w szoku, jak się to wszystko rozkręciło. Od kilku dni zaglądają do nas klienci, którzy mieszkali w tej okolicy lata temu. Był między innymi młodzieniec, który mieszkał tu jako dziecko. Wspominał, że ma ze mną zdjęcie, gdy trzymałam go na rękach! Miło powspominać tamte czasu… Jesteśmy wdzięczni klientom, że zareagowali w ten sposób. Przychodzą, wspierają nas i próbują pomóc. To naprawdę bardzo wzruszające momenty – przyznaje pani Jolanta.
Co dalej zamierza robić pani Jola, dla której sklep był niemal całym życiem?
– Będę na zasiłku, choć po cichu liczę na to, że uda mi się znaleźć jakąś pracę. Wiem, że ktoś, kto spojrzy na moje CV, to z góry mnie skreśli spoglądając na mój pesel, ale siłę do pracy wciąż mam i nie chciałabym siedzieć w domu. Być może coś się trafi i będę gdzieś mogła spożytkować swoją energię. Poza tym po 30 latach będę musiała się wreszcie nauczyć robić zakupy. To będzie nie lada wyzwanie – zdradza z uśmiechem.
�
Mimo że życie państwa Rutkowskich wkrótce zmieni się drastycznie, oboje pozostają optymistami.
– Musimy sobie jakoś poradzić, nie mamy przecież innego wyjścia. Przytłaczać może jedynie myśl, że w podobnej sytuacji jest wielu prywatnych sklepikarzy, którzy z bólem serca muszą zamykać swoje interesy… – podsumowuje pan Robert.
Sklep spożywczy “Jork” przy ulicy Wieluńskiej będzie działać do 31 stycznia – dokładnie w tym dniu ma się również odbyć oficjalne zamknięcie.
– Plan jest taki, żeby to zorganizować w formie oddania swoistego hołdu dla sklepu i dla rodziców, którzy przez 33 lata prowadzili ten biznes. Także każdą zainteresowaną osobę serdecznie zapraszam na godzinę 17:00 – na pewno w jakiś sposób zostanie to docenione. Mam nadzieję, że mój post, który na początku miał być tylko pomocą dla moich rodziców, stanie się tak naprawdę czymś więcej, bo może w końcu przestaniemy być podzieleni między dwa stronnictwa, a połączymy się jako równi obywatele – podsumowuje Rafał Rutkowski.
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
Polecane oferty
Materiały promocyjne partnera
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS