A A+ A++

Nie było większej kompromitacji państwa i jego premiera w czasach pokoju niż smoleńska wyprawa Tuska 10 kwietnia 2010 r. i jej konsekwencje.

Nagrania z tajnego spotkania z udziałem ówczesnego premiera Donalda Tuska (23 kwietnia 2010 r.), jakie ujawniono w „Magazynie Śledczym Anity Gargas” (18 marca 2021 r. w TVP 1), przypominają nie tylko o katastrofie smoleńskiej. Przypominają o katastrofie Donalda Tuska. Pisałem o tym w kilku tekstach jeszcze w tamtym roku, a po raz pierwszy już w kwietniu 2010 r. I katastrofa Donalda Tuska wciąż trwa, stąd różne jego agresywne, współczesne wpisy na Twitterze oraz zaczepki słowne. Tusk z własnej katastrofy po tragedii w Smoleńsku nie został bowiem nigdy rozliczony.

Jako premier polskiego państwa 10 kwietnia 2010 r. Donald Tusk poleciał do Smoleńska bez znajomości procedur i rozwiązań prawnych, jakie powinno się stosować w wypadku takiej katastrofy. Te powinni dostarczyć mu urzędnicy jego kancelarii, a wypracować je powinny Rządowe Centrum Bezpieczeństwa i Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego przy współpracy MSZ, MSW, MON, Ministerstwa Sprawiedliwości i tajnych służb. Nie dostarczyli. Późniejsze krętactwa w tej sprawie były już tylko próbą ukrycia kardynalnych zaniedbań. W dodatku sam premier Tusk nie miał pojęcia, czego wymagać od instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.

Instytucje do spraw zarządzania kryzysowego oraz kancelaria premiera nie przygotowały szefowi rządu przeglądu rozwiązań prawnych oraz rekomendacji i instrukcji postępowania. A on się tego nie domagał, nie wiedząc czego. To zmieściłoby się na dwóch kartkach standardowego druku (na trzech, jeśli brać pod uwagę streszczenie spodziewanej strategii Rosjan oraz instrukcji, jak nie dać się Rosjanom zmanipulować). To tak proste i możliwe do zrobienia w dwie godziny (zresztą takie instrukcje i rekomendacje powinny być gotowe w kilku-, kilkunastu wariantach), że jest żenujące, iż premier polskiego rządu czymś takim nie dysponował i tego się nie domagał.

To, czego nie był w stanie zarządzić i wyegzekwować Donald Tusk, mieli oczywiście Rosjanie. Ówczesny premier Władimir Putin już w pierwszej godzinie po katastrofie miał gotowe rozwiązania, które uwzględniały interes Rosji i były dla Moskwy najmniej dolegliwe w bardzo kłopotliwej dla władz tego państwa sytuacji. I najkorzystniejsze dla Rosji posunięcia (oparcie postępowania na konwencji chicagowskiej dotyczącej lotnictwa cywilnego oraz 13. załączniku do tej konwencji) narzucono Tuskowi w dziecinnie prosty sposób.

Aleksiej Morozow, wiceszef Międzynarodowego Komitetu Lotniczego (MAK), zadzwonił tuż po katastrofie do płk. Edmunda Klicha, szefa cywilnej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Jak potem relacjonował Edmund Klich, Morozow „poinformował, że doszło do katastrofy. Rozbił się tupolew z prezydentem i on widzi, że jedynym dokumentem, który obydwa nasze państwa mają podpisany i według którego można procedować, jest konwencja chicagowska i załącznik 13.”. Klich wiedział, że tupolew należał do lotnictwa państwowego, więc katastrofa z definicji nie powinna podlegać konwencji chicagowskiej. O rozmowie z Morozowem Klich poinformował ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka. „Powiedziałem, iż padła propozycja czy sugestia, że jedynym podpisanym dokumentem jest załącznik 13. Minister poprosił o ten załącznik i na tym rozmowa się zakończyła” – mówił potem Edmund Klich.

Rosjanie podsunęli drugorzędnemu w sumie urzędnikowi własne rozwiązania, a ten przekazał je ministrowi. Minister uznał, że to dobre i jedyne wyjście i to najprawdopodobniej zakomunikował premierowi Tuskowi. Szef rządu spotkał się z premierem Putinem, który przedstawił mu sprawę wyboru podstawy prawnej jako jedyną i oczywistą, i w ten sposób zapadły kluczowe decyzje, brzemienne w skutki dla wszystkiego, co potem nastąpiło. Po przyjęciu korzystnych dla Rosjan rozwiązań prawnych i odegraniu teatru mającego dowodzić świetnej współpracy polsko-rosyjskiej, wydarzenia toczyły się już tylko źle.

Konsekwencją działań ówczesnego premiera Donalda Tuska był kłamliwy i bezczelny raport MAK przedstawiony przez szefową tej instytucji Tatianę Anodinę. Rosjanie poczuli się bezkarni, a pewności siebie dodała im jeszcze spóźniona i mizerna reakcja polskiego rządu na raport MAK. Donald Tusk był wtedy na nartach i nie miał głowy do takich spraw. Rosjanie zorganizowali w moskiewskim centrum prasowym obraźliwą farsę z ekspertami lotniczymi, a jednocześnie na poziomie organów ścigania robili wszystko, by utrudnić działania polskiej prokuratury. Nie chcieli wydawać dowodów (pomijając to, że wcześniej dopuścili do ich bezprzykładnego niszczenia), maksymalnie opóźniali przesłuchania świadków bądź do nich nie dopuszczali. Polscy prokuratorzy mogli się tylko na to wściekać z bezsilności.

Rosjanie robili, co chcieli z dowodami, a jeszcze grali polskim prokuratorom na nosie. Ci nie mieli nawet pewności, kogo tak naprawdę przesłuchiwali. Rosjanie zapewnili ich, że byli to kontrolerzy lotów Plusnin i Ryżenko oraz szef obsługi lotniska Krasokutski. Ale w rzeczywistości mógł to być każdy, kto się przedstawił takim nazwiskiem. Całe polskie śledztwo mogło więc bazować na jednej wielkiej fikcji czy przedstawieniu, które Rosjanie urządzili.

Kompletnie nieprzygotowany, niekompetentny Donald Tusk 10 kwietnia 2010 r. połknął bez popijania w najdrobniejszych szczegółach wyreżyserowany przez Putina teatr żalu i żałoby. A pod osłoną tego teatru służby Putina bardzo intensywnie pracowały na terenie katastrofy. Zagrana życzliwość rosyjskich urzędników i funkcjonariuszy okazała się znakomitą zasłoną dymną, która zrobiła wodę z mózgu m.in. Donaldowi Tuskowi i Ewie Kopacz. A przysłani wtedy z Polski fachowcy bezradnie odbijali się od muru, jaki wznieśli Rosjanie, żeby Polacy niczego nie widzieli i w niczym ważnym nie uczestniczyli. I Rosjanie powoływali się przy tym na wspólne ustalenia Putina oraz Tuska, o których polscy eksperci i funkcjonariusze nic nie wiedzieli. A potem po stronie rządu Tuska była już tylko gra o to, żeby kompromitację związaną z pobytem ówczesnego premiera i jego ludzi w Smoleńsku ukryć albo maksymalnie zmanipulować.

Nagrania ujawnione 18 marca 2021 r. w „Magazynie Śledczym Anity Gargas” przypomniały katastrofę Donalda Tuska. Ona została sprytnie rozmyta, a częściowo zapomniana, choć nie powinna. Nie było bowiem większej kompromitacji polskiego państwa i jego premiera w czasach pokoju. Skompromitowanego i odpowiedzialnego za katastrofalne błędy Donalda Tuska czekało tylko kilka przesłuchań w prokuraturze. I europejska kariera, czyli nagroda.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTuryści rozczarowani lockdownem. Ale nie rezygnują z majówki
Następny artykułJESTEŚ OSOBĄ 30+? SZUKASZ PRACY?