Dla większości Amerykanów wojnę wietnamską czy raczej jej zbrodniczy absurd podsumowują dwie fotografie. Jedna przedstawia partyzanta, któremu generał policji Nguyễn Ngọc Loan strzela w skroń na opustoszałej ulicy Sajgonu. Drugie – poparzoną napalmem dziewczynkę uciekającą przed bombardowaniem z czwórką innych przerażonych maluchów. Zdjęcie zrobił 8 czerwca 1972 roku Nick Ut – fotoreporter Associated Press.
Za gorąco! Za gorąco!
Nim dostał nagrody Pulitzera i World Press Photo of the Year, wywołał ogólnoświatowe oburzenie, wzmocnił ruch antywojenny, rozdrażnił Richarda Nixona, który – jak można usłyszeć na osławionych taśmach z Gabinetu Owalnego – ciskał się, że to prowokacja wymierzona w rząd Stanów Zjednoczonych. Podejrzliwość prezydenta wzmagał fakt, że autor jest Wietnamczykiem i przed uzyskaniem obywatelstwa USA nosił nazwisko Huỳnh Công Út.
Historię fotografii opowiedział dwa lata temu amerykańskiemu „Newsweekowi”, gdy środowisko atakowało go za przyjęcie Narodowego Medalu Sztuk z rąk Donalda Trumpa. Ceremonia odbyła się 13 stycznia 2020 r. Równo tydzień po zdemolowaniu Kapitolu przez tłuszczę, którą przywódca USA podpuścił, by zmusiła ustawodawców do odrzucenia wyniku demokratycznych wyborów.
Czytaj też: „W Putinie nie ma cienia człowieka. To postać ulepiona z KGB-istowskich wzorów niczym z plasteliny”
Ut tłumaczył, że jest już starym człowiekiem i we własnym mniemaniu odebrał wyróżnienie przyznane przez głowę państwa, a nie polityka reprezentującego określoną ideologię czy system wartości. „Chwila, kiedy prezydent zawiesił mi na szyi medal, była najszczęśliwszą ze wszystkich, jakie pamiętam. – twierdził. – Przed ceremonią znajomi pisali, żebym nie jechał, bo zarazi mnie koronawirusem. Potem mieli pretensje. Trudno, niech się gniewają. Mieszkamy w wolnym kraju. Każdy może robić, co uważa za stosowne. A Donald Trump został wybrany na przywódcę tego kraju”.
Autor „Napalmowej dziewczynki” miał 14 lat, gdy nauczył się robić zdjęcia od brata Huỳnh Thanh Mỹa, który „był nie tylko gwiazdorem filmowym, ale też jednym z najlepszych wietnamskich fotografów”. Dwa lata później zginął, dokumentując dla AP walki w delcie Mekongu. Szwagierka poradziła chłopakowi, żeby zgłosił się do Amerykanów i zaproponował współpracę. Początkowo szef sajgońskiego biura agencji uznał, że Ut jest za młody, miesiąc później zmienił zdanie.
Dla Kim ocalenie stanowiło początek gehenny. W szpitalu leżała 14 miesięcy, wstępne zabiegi niewiele pomogły.
Fot.: Nick Ut/AP/East News / East News
Nastoletni fotoreporter trzykrotnie odnosił rany. Przy różnych okazjach został postrzelony w kolano, ramię i brzuch. 8 czerwca 1972 r. około 7.30 przyjechał do wioski Trảng Bàng. Robił zdjęcia pięć godzin, już miał wracać do Sajgonu, kiedy na niebie pojawił się samolot i zrzucił cztery ładunki napalmu. „Nigdy wcześniej bomby nie wybuchały tak blisko miejsca, gdzie się znajdowałem – mówił. – Byłem pewny, że wszyscy mieszkańcy zginęli”.
Nagle zobaczył biegnących szosą ludzi, którzy trzymali zwłoki dzieci. Zaczął fotografować. Po kilku minutach z dymu wyłoniła się dziewczynka. Uciekała nago, szeroko rozstawiając ręce. Utowi przemknęła myśl, dlaczego nie ma ubrania. Chwilę później zauważył, że jest cała poparzona – sukienka musiała spłonąć na ciele. Odłożył aparat, chwycił ją w ramiona. Robiła wrażenie umierającej, krwawiła, z pleców zwisały strzępy skóry.
Oczyścił rany wodą, delikatnie owinął dziecko peleryną przeciwdeszczową, usadził na podłodze służbowej furgonetki i ruszył do odległego o 40 minut szaleńczej jazdy szpitala w Củ Chi. Po drodze wydobył z małej informacje, że ma dziewięć lat i nazywa się Phan Thị Kim Phúc. Biegnąc szosą, krzyczała: „Za gorąco! Za gorąco!” (Nóng quá! Nóng quá!). W samochodzie powtarzała coraz ciszej: „Umieram! Umieram!”. Okazało się, że grupę cywilów zaatakował z niskiego pułapu pilot sił południowowietnamskich, biorąc ich za żołnierzy komunistycznej Armii Ludowej.
Maskotka propagandy
Gdy Ut dotarł na miejsce, lekarze oświadczyli, że są bezradni: mają zbyt wielu innych rannych, brakuje miejsc. Kazali mu jechać do Sajgonu. Próbował tłumaczyć, że kolejna godzina w samochodzie to pewna śmierć. Nie przejęli się. „Wyciągnąłem legitymację prasową AP i powiedziałem spokojnie: „Jeśli dziewczynka umrze, wasze zdjęcia wydrukują na pierwszych stronach wszystkie gazety świata” – wspominał fotograf. Groźba poskutkowała. Medycy spuścili z tonu, wolne łóżko się znalazło.
Dla Kim ocalenie stanowiło początek gehenny. W szpitalu leżała 14 miesięcy, wstępne zabiegi niewiele pomogły. Wietnamscy lekarze nie dysponowali nadmiarem czasu ani nowoczesnym sprzętem, który pozwoliłby przywrócić dziewczynce pełną sprawność i normalny wygląd, choć dokonali przeszczepów skóry w newralgicznych partiach.
Na szczęście znów zadziałała magia mediów. Kim wziął pod opiekę znany fiński chirurg plastyczny Aarne Rintala. Następnie wyjechała do czołowej niemieckiej kliniki w Ludwigshafen i po długiej rehabilitacji nauczyła się chodzić o własnych siłach. Determinacji Uta zawdzięczała życie, ale jej późniejsze losy toczyłyby się zapewne inaczej, gdyby nie wstrząsające zdjęcie.
Czytaj też: „To jest jedyny wybór: albo Rosja dozna wielkiej klęski, albo czeka nas kolejna wojna”
Prosto ze szpitala fotograf pognał do biura wywołać negatywy. Dyżurny redaktor, widząc jego minę, spytał, co się stało. Ut opowiedział, pokazał, jaką scenę zdołał uchwycić. Jedni chwalili, inni kręcili nosem, że fota super, ale nie nadaje się do publikacji, bo przecież pokazuje gołe dziecko. Kiedy z lunchu wrócił szef wietnamskiej placówki AP Horst Faas, zadał tylko jedno pytanie: dlaczego materiał nie został jeszcze przetelegrafowany do Nowego Jorku. Nazajutrz zdjęcie ukazało się na głównej kolumnie „New York Timesa”. Dwa dni później przedrukowały je największe gazety kilkudziesięciu krajów. Plus rządowe organy wszystkich państw Układu Warszawskiego.
Kim dorastała w przekonaniu, że nigdy nie wyjdzie za mąż. A jedyny sposób, by otoczenie nie oceniało jej wyłącznie przez pryzmat szpecących blizn, to pomagać innym ludziom. Chciała studiować medycynę, lecz komunistyczne władze Wietnamu miały inny pomysł. Zrobiły z Phúc maskotkę antyzachodniej propagandy. Musiała wielokrotnie opowiadać swoją historię, podkreślając, że nadal cierpi i jest niepełnosprawna. Amerykańscy i europejscy dziennikarze chętnie robili wywiady z cieszącą się niechcianą sławą ofiarą wojny. Często występowała również w państwowej telewizji.
Phan Thį KimPhúc i Nick Ut obecnie.
Fot.: Alberto PIZZOLI/AFP / East News
Załamała się psychicznie, myślała o samobójstwie. Mówi, że uratował ją premier Phạm Văn Đồng. Trudno orzec: żal mu było dziewczyny czy jej walorów propagandowych, ale załatwił Kim studia medyczne w Hawanie. Tam poznała Bui Huya Toana – skierowanego przez partię na odcinek walki o zdrowie młodego komunistę, któremu nie przeszkadzały blizny pokrywające plecy i lewą rękę rówieśniczki. Wzięli ślub na Kubie, miodowy miesiąc spędzili w Moskwie. Wracali maszyną Aerofłotu, która musiała lądować na Nowej Fundlandii, by uzupełnić paliwo.
Kim powiedziała mężowi, że zamierza wysiąść i prosić o azyl polityczny. Toan nie chciał się zgodzić. Jego komunizm był jednak słabej próby. Dał za wygraną, gdy oświadczyła, że ucieknie sama, po czym umrze z tęsknoty. Oboje do dziś mieszkają w Kanadzie. Kupili dom na przedmieściach Toronto, mają dwóch synów. Phúc założyła fundację pomagającą nieletnim ofiarom wojen. Jest ambasadorem dobrej woli UNESCO.
Łzy Paris Hilton
Siedem lat temu przeszła w Miami serię laserowych zabiegów redukujących blizny, a co ważniejsze – chroniczny ból. Napalm to iście diabelski wynalazek. Sam się zapala wskutek kontaktu z atmosferycznym tlenem. Przywiera do każdej powierzchni, także mokrej, nie wsiąka w ziemię czy piasek, płonie na wodzie, osiąga temperaturę 1200 stopni Celsjusza. Kim zniszczył skórę wraz z naczyniami krwionośnymi, nerwami i tkanką tłuszczową.
Życiu dziecka zagrażają oparzenia III stopnia pokrywające 10 proc. powierzchni ciała. U napalmowej dziewczynki martwica obejmowała jedną trzecią. Wytworzyły się blizny czterokrotnie grubsze niż normalna skóra, uniemożliwiające wykonywanie uszkodzoną ręką najprostszych czynności, a nawet noszenie na ramieniu torebki. Terapia nieco uśmierzyła dolegliwości. A we florydzkiej klinice poza mężem towarzyszył pacjentce Ut.
Od pół wieku Kim traktuje go jak ojca. Dzwonią do siebie przynajmniej raz w tygodniu, spotykają się przy okazji rodzinnych uroczystości. Chciała jechać do Białego Domu na ceremonię wręczania medalu, ale nie dała rady ze względu na restrykcje spowodowane pandemią. Według fotografa była wściekła, klęła, a zarazem przekonywała, że nie powinien przejmować się ostracyzmem. Zasłużył na najwyższe wyróżnienie, które amerykański rząd przyznaje twórcom, i ma je odebrać.
Ut ewakuował się z Sajgonu tuż przed wkroczeniem armii północnowietnamskiej wiosną 1975 roku. Dostał obywatelstwo USA, dwa lata później zamieszkał w Los Angeles. Mógł świetnie żyć, zaspokajając próżność celebrytów, bo sam też trafił do ich grona, ale został wierny fotografii reporterskiej. Co nie znaczy, że pogrążył się w anonimowości. Uwieczniał wydarzenia wstrząsające – jeśli nie światem – to na pewno Ameryką.
Po uniewinnieniu policjantów, którzy skatowali czarnego kierowcę Rodneya Kinga, wybuchły pięciodniowe zamieszki. Zginęły 63 osoby, z dymem poszło 1100 budynków, Ut znów był na pierwszej linii frontu. Dokumentował proces O.J. Simpsona wraz z przyległościami, czyli 14-letnią Kim Kardashian, która wybiegała pozować, gdy tylko przed domem taty (adwokata broniącego podejrzanego) zjawili się dziennikarze. Sądzony za morderstwo żony aktor Robert Blake zaprosił Uta na obiad i przekonywał, że prokuratura się myli. „Nie dał się fotografować nikomu innemu, więc poszedłem, bo AP musiała mieć zdjęcie” – wyjaśniał ugoszczony.
Uważa, że dobry fotograf musi odczuwać potrzebę dzielenia się z ludźmi swoim punktem widzenia. Sprzęt nie jest istotny, zdjęcia powstają w świadomości osoby, która je robi, a nie za sprawą naciśnięcia migawki. Liczy się ciekawość świata i wrażliwość. Trzeba postrzegać rzeczywistość w wielu wymiarach, nie wystarczy uchwycenie chwili. Przy czym fotoreporter – zamiast kreowania iluzji – ma obowiązek pokazywać prawdę.
W 2007 roku Nick dopiero co wrócił z Wietnamu, rozpakowywał walizkę, gdy zadzwonił redaktor i kazał jechać do West Hollywood, bo przed sądem miała się stawić aresztowana za jazdę po pijaku Paris Hilton. Był 8 czerwca, mijało równo ćwierć wieku od momentu, gdy fotograf spotkał Kim. Zdołał uchwycić Hilton, jak płacze. W biurze AP zawrzało, młodsi koledzy uznali, że osiągnął sukces na miarę „Napalmowej dziewczynki”. Popukał się w czoło.
Narzeka, że kultura rozrywkowa zabija międzyludzkie więzi, kruszy fundamenty społeczeństwa. Nikt już nie rozmawia z sąsiadami, wszyscy siedzą wgapieni w ekrany. Sprawy naprawdę ważne ignorujemy, dominuje sensacja. Nieprzejednanym, którzy oburzali się, że dał ciała, idąc do Trumpa, tłumaczył: „Wierzę, że przyszłość będzie lepsza, jeśli odkryjemy w sobie zdolność do kompromisu, bo tylko zgoda buduje. Poznałem wojnę. Widziałem więcej śmierci, niż potraficie sobie wyobrazić. Nie chcę oglądać jej tutaj”.
Czytaj też: „Wyszła na jaw mizeria Rosjan. Straszyli na defiladach, a okazało się, że g… mają”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS