W połowie grudnia przejmował RB Lipsk będący na 11. miejscu w Bundeslidze – punktowo bliżej spadku niż pucharów. Pogubiony, zawstydzony miejscem, w którym się znalazł i niepewny, jakie jeszcze upokorzenia przyniesie sezon zapowiadający się najgorszy w historii klubu. Dokonana przed sezonem zmiana trenera z Juliana Naglesmanna na Jessego Marcha miała być bezbolesna, bo Amerykanin miał przecież “RB DNA” i przez lata przygotowywał się do objęcia najważniejszej drużyny koncernu Red Bulla. Bolało jednak tak bardzo, że już po pół roku pożegnano Marcha bez żalu. Ale i jego następcę – nieco zakurzonego Domenico Tedesco – kibice witali bez entuzjazmu.
Tymczasem dzisiaj Lipsk jest w finale Pucharu Niemiec, w półfinale Ligi Europy i na trzecim miejscu w Bundeslidze. Mówi się nie o najgorszym, a najlepszym sezonie w historii. Trzynastka może być szczęśliwa, bo założony w 2009 r. klub ma szanse, by wstawić do gabloty pierwsze trofeum. Jeśli się to uda, to zapomniany przez chwilę Tedesco, będzie wspominany już zawsze.
Domenico Tedesco szedł do wielkiej piłki okrężną drogą. Pracował dla podwykonawcy Mercedesa
To zbieg okoliczności, ale na wielką scenę wrócił akurat, gdy Nagelsmann leczy kaca po odpadnięciu Bayernu Monachium z Ligi Mistrzów i zmaga się z pierwszym w karierze poważnym zawodem. Nagelsmann – rocznik 1987, jak Leo Messi. Tedesco – dwa lata starszy, jak Cristiano Ronaldo. Ich też zestawiali od zawsze, bo byli najmłodsi i najzdolniejsi. Pracując w akademii Hoffenheim, przez dziesięć miesięcy podwozili się na kursy trenerskie do Kolonii. Mieli czas się nagadać, bo to trzy godziny drogi. Później Nagelsmann siadał w pierwszej ławce, a Tedesco w ostatniej. Na koniec ciut lepszą ocenę dostał Włoch, bo – jak sam tłumaczy – Nagelsmann miał już mniej czasu na naukę, gdyż ratował Hoffenheim przed spadkiem. Zadanie wykonał. I przed trzydziestką wywarzył drzwi Bundesligi. Tedesco półtora roku później przejął Schalke i też osiągnął sukces, mimo że wyliczali mu, ilu piłkarzy w zespole jest starszych od niego. Wywalczył wicemistrzostwo Niemiec, a po ostatnim meczu, ten najstarszy w szatni – Naldo, nosił go na rękach.
Później ich losy były różne. Nagelsmann nigdy nie zaznał kryzysu i z Hoffenheim przeszedł do RB Lipsk, a stamtąd do Bayernu. Tedesco – przeciwnie – już w następnym sezonie po wicemistrzostwie został zwolniony. Słabo zaczął, a później kosztem gry w Lidze Mistrzów, zaniedbał Bundesligę i nie mógł wygrzebać się ze strefy spadkowej. Po zwolnieniu zniknął niemieckim kibicom z radaru, bo po półrocznym bezrobociu przejął Spartaka Moskwa. Zdobył wicemistrzostwo Rosji, ale w maju 2021 r. zrezygnował z pracy, bo w czasie pandemii miał kłopoty z podróżowaniem do domu. Nie chciał, by rodzina dłużej cierpiała. Wrócił do Niemiec, ale odrzucał oferty ze słabszych klubów. Poczekał pół roku i przejął RB Lipsk, gdzie błyskawicznie przypomniał, że mając 36 lat, wciąż jest jednym z najbardziej fascynujących młodych trenerów w Europie.
Urodził się we Włoszech, ale wychował w Niemczech. Kochał Roberto Baggio, Alessandro Del Piero i Francesco Tottiego, ale sam grał jedynie w okręgówkach. Do wielkiej piłki doszedł okrężną drogą, bo zanim na dobre zajął się trenowaniem, skończył studia inżynierskie i pracował jako specjalista od komfortu pasażera i projektowania dźwięku u podwykonawcy Mercedesa. Długo trzymał się tej roboty, bo nie do końca wierzył, że wyżyje z trenowania. Był przecież człowiekiem znikąd. Żadnych pleców, żadnych znajomości. Nic na kredyt – najpierw dzieciaczki z VfB Stuttgart, dopiero po latach dorośli piłkarze. Wykorzystywał każdą szansę – prowadząc juniorów w Hoffenheim, ratując drugą ligę dla Erzgebirge Aue i niespodziewanie prowadząc Schalke do wicemistrzostwa. Później tak to wszystko przyspieszyło, że on sam przestał nadążać. Chętnie opowiada o tej jednej wizycie w McDonald’s, gdy nie mógł zjeść burgera, bo wciąż podchodzili do niego kibice Schalke i prosili o zdjęcia lub podpis. Wcześniej takich problemów nie miał. I nawet nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiał zmierzyć się z popularnością. Od tamtej pory zamawia jedzenie do samochodu.
Jego znajomi mówią, że ma absolutną obsesję na punkcie piłki. Nawet w restauracji potrafi objaśniać taktyczne zawiłości z wykorzystaniem solniczek i pieprzniczek. Uwielbia Football Managera. Nie przestał w niego grać nawet, gdy podobne sukcesy, jak w grze komputerowej, odnosił naprawdę.
Sztuka zdzierania łatek. “Nie zajmujcie się paplaniną na zewnątrz”
Ten Lipsk był mu potrzebny, by odczepić pewne łatki. W Niemczech przyjęło się, że Nagelsmann jest od pięknej i ofensywnej gry, a Tedesco gra topornie i pragmatycznie. Jak to jego Schalke, które choć wygrywało, to usypiało, a niektórych nawet drażniło, bo prowadząc jednym golem zapominało atakować. Oddawało piłkę rywalowi, zamurowywało własną bramkę i organizowało egzamin z cierpliwości. A gdy przeciwnik w końcu ją tracił i przerzucał do ataku coraz więcej piłkarzy, Schalke kontrowało. Piłkarze Tedesco mogli w tamtym sezonie pisać magisterki z rzutów rożnych, wolnych i kompaktowej obrony. Włochowi to nie przeszkadzało, dopóki ktoś nie uznał, że nie potrafi nauczyć swojej drużyny bardziej wyrafinowanej gry.
– Mieliśmy wielu piłkarzy, którzy byli bardzo dobrzy fizycznie, więc graliśmy w ten sposób i skończyliśmy sezon za Bayernem. W Spartaku Moskwa miałem zupełnie inny zespół, najmłodszy w całej lidze. Zawodnicy czuli się dobrze, gdy mieli piłkę i atakowali pozycyjnie, dlatego w każdym meczu mieliśmy 70 proc. posiadania piłki. Jako trener muszę być elastyczny i dostosować swój pomysł do charakterystyki zawodników – podkreślał Tedesco w wywiadzie dla “Kickera”.
To ostatnie zdanie jest kluczowe. Właśnie tej elastyczności i dopasowania stylu gry do mocnych stron piłkarzy, a nie własnych idei zabrakło Jessemu Marchowi. Gdy latem przejął Lipsk po Nagelsmannie, chciał wrócić do fundamentu gry zespołów z koncernu RB, czyli bardzo bezpośredniej gry opartej o niezwykle agresywny pressing i wyprowadzaniu błyskawicznych kontrataków. Problem w tym, że jego poprzednik przez dwa lata dość wyraźnie od takiego stylu odszedł. I piłkarzom wcale nie paliło się do powrotu. Czuli, że grają piłkę bardziej wyrafinowaną i dającą więcej satysfakcji. Nie chcieli się cofać. Ale March postawił na swoim. Efekty okazały się fatalne. – Gdy wchodzisz do nowego klubu, musisz poznać drużynę. Najlepiej porozmawiać z najbardziej doświadczonymi zawodnikami i dowiedzieć się, co ich zdaniem w przeszłości stanowiło problem. Dużo rozmawialiśmy. Uznaliśmy, że zmienimy system i będziemy trochę dłużej utrzymywać się przy piłce – tłumaczył Tedesco, który jednocześnie chwalił Marcha, że fantastycznie przygotował zespół pod względem fizycznym. Niemieccy dziennikarze uznali to za niezbyt udaną próbę powiedzenia czegokolwiek miłego.
Lipsk wciąż naciska i nakłada na rywali presję, co jest jego znakiem rozpoznawczym, odkąd awansował z Ralfem Rangnickiem do Bundesligi. Ale teraz ma w meczach większą kontrolę. Po odbiorze piłki nie rozpoczyna wyścigu pod bramkę rywala. Gra spokojniej. Nie chce tak szybko kończyć swoich akcji strzałem. Uderzeń oddaje mniej niż za Marcha, ale ta statystyka nikogo nie martwi, bo okazje są groźniejsze, więc średnia liczba zdobywanych bramek skoczyła z 1,79 do 2,5 na mecz. Wzrosła też celność podań i skuteczność w defensywie. Tedesco wdrożył kilka rozwiązań, które sprawdziły mu się w Schalke i dzisiaj Lipsk traci 0,81 gola na mecz (za Marcha – 1,29). A jeszcze korzystniej wypada w statystyce tzw. goli oczekiwanych dla rywala (xG). Wcześniej każdy przeciwnik Lipska powinien strzelić średnio 1,66 gola w meczu, a teraz 0,88. Zespół jest bardziej przewidywalny – w dobrym tego słowa znaczeniu. “Wcześniej nasza forma była jak kolejka górska. Graliśmy dobry mecz, a za tydzień nie wychodziło nam kompletnie nic” – skarżył się obrońca Lukas Klostermann. Na zmienia trenera wyraźnie zyskali Angelino i Andre Silva, który z Tedesco na ławce potroił liczbę goli.
Ale ważna była nie tylko praca na boisku. Włoch przejmował zespół, który był wręcz przytłoczony krytyką po zdobyciu zaledwie 18 punktów w 14 meczach. “Nie zajmujcie się paplaniną na zewnątrz. Nie czytajcie gazet. Jestem tu po to, żeby samodzielnie analizować grę i wyciągać własne wnioski. Nie obchodzi mnie, co o tym napiszą i powiedzą. Zróbcie to samo” – apelował do zespołu. Dziennikarzom “Kickera” podał przykład. “Wygraliśmy 6:1 z Greuther Fuerth. Wszyscy świętowali i pisali o nas bardzo dobrze. Nikt nie zauważył, że zaprzepaściliśmy w tamtym meczu cztery doskonałe kontrataki. Powinniśmy mieć z nich cztery gole. Dlaczego nam się to nie udało? Musiałem to przeanalizować. Wynik zmienia wszystko. Czasami możesz przegrać mecz, ale nie musisz się obawiać, bo widziałeś, że zespół grał dobrze. Wchodzisz do szatni, chwalisz za grę i mówisz, że trzeba tylko popracować nad szczegółami, tymczasem w mediach często obwieszcza się tragedię.
Zamiast najgorszego sezonu będzie najlepszy? Dwie szanse na trofeum
Tedesco kocha analizować. Inspirowali go Włosi – Marcello Lippi, Fabio Capello i Antonio Conte. Ale wychowała go niemiecka szkoła trenerów. To włosko-niemieckie pomieszanie jest jego zaletą. Nie przywiązuje się do żadnych systemów, czerpie z różnych źródeł. Christian Heidel, dyrektor sportowy, który dał Tedesco szansę w Schalke, a wcześniej obsadzał w Mainz Juergena Kloppa i Thomasa Tuchela, podkreśla też, że trener, który nie był piłkarzem i musiał zarabiać pieniądze poza futbolem, wnosi do szatni coś wyjątkowego. W Tedesco dostrzega szerokie horyzonty i docenia jego podejście do ludzi. Trener Lipska jest poliglotą – mówi po włosku, niemiecku, angielsku, hiszpańsku, francusku i całkiem nieźle po rosyjsku. – Chcę, żeby każdy piłkarz doskonale mnie rozumiał. Jesteśmy klubem niemieckim, więc wymagam od moich piłkarzy nauki tego języka, ale na razie prowadzę odprawy po angielsku, by dotrzeć do jak największej grupy. Indywidualnie mogę rozmawiać z niemal każdym piłkarzem w jego języku – podkreśla.
W Lipsku już mówią podobnie jak niegdyś piłkarze Schalke: że Tedesco analizując mecz dostrzega znacznie więcej szczegółów niż inni trenerzy, że na każde spotkanie ma przygotowanych kilka wariantów i nigdy nie traci chłodnej głowy, a przy tym nie jest tak pedantyczny na punkcie taktyki jak Nagelsmann. Z kolei od Rangnicka jest spokojniejszy i bardziej przystępny poza boiskiem.
Tedesco kończy ten trudny sezon nieustannie odpowiadając na pytania o przyszłość swoich największych gwiazd – Christophera Nkunku i Konrada Laimer, którzy latem mogą trafić do Bayernu szlakiem wydeptanym przez Marcela Sabitzera, Dayota Upamecano i Nagelsmanna. Ale nie wybiega poza ten sezon. Już go uratował, bo Lipsk przestał przynosić wstyd i zajmuje miejsce gwarantujące grę w Lidze Mistrzów. Teraz gra o więcej. O wywalczenie pierwszego w historii Lipska trofeum i uczynienie najgorszego sezonu najlepszym. Awansował już do finału Pucharu Niemiec, czym doprowadził do łez swojego dyrektora Oliver Mintzlaff, który uchodzi za chłodnego i do bólu racjonalnego, ale po golu Emila Forsberga w doliczonym czasie gry, popłakał się ze wzruszenia. Lipsk jest też w półfinale Ligi Europy. W finale z Freiburgiem będzie faworytem, i w dwumeczu z Rangersami też. Jego piłkarze coraz śmielej mówią o obu tytułach.
– Presja? Teraz nie ma żadnej presji. Presja była zimą, na 11. miejscu w Bundeslidze – uśmiecha się Tedesco.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS