A A+ A++

Liczba wyświetleń: 744

Uproszczę wywód do granic absurdu. Chyba „im” się coś sypie. Najpierw miała być globalna pandemia, która zabije jedną trzecią ludzkości. COVID-19 (moim zdaniem jest taki wirus, podobnie jak inne, ale został celowo zmutowany i wypuszczony) zabił w rzeczywistości kilka milionów, o ile dobrze pamiętam. Dla nich to za mało. Kiedy wywołana sztucznie – też w to nie mogłem uwierzyć, że można coś takiego zafundować ludzkości, podobnie jak jako dzieciak nie wierzyłem, że można komuś gwoździem przebić ręce i nogi – pandemia zaczęła zanikać, a szczepienia nie powiodły się tak, jak ustalono – dzięki rozpowszechnianiu informacji przez niezależne media, jak WolneMedia.net – nastąpił kolejny ruch: napad Rosji na Ukrainę. Miało pójść gładko, a Putin jako jeden z najbogatszych ludzi na Ziemi jest tylko marionetką w rękach jeszcze potężniejszych, którzy są podporządkowani jeszcze mocniejszym. Kto jest na szczycie? Na pewno nie anioł stróż.

W całej przyrodzie da się zaobserwować niemal wszystko, co się obecnie dzieje. Istnieje hierarchia – słabi giną, silni wygrywają. Czy miłosierny, dobry Bóg pozwoliłby sobie na stworzenie takiego świata? Ewolucja w twardym znaczeniu całkowicie udowadnia, że tradycyjny Bóg-Ojciec Jezusa z Nazaretu nie mógłby tak postąpić. Podobnie, jak mądrzy rodzice potrafią czasem powstrzymać się od powoływania do istnienia, które jest coraz gorsze, kolejnych potomków, czyż przed „Wielkim Wybuchem” nie było czasu, aby się zastanowić nad konsekwencjami największej decyzji w naszym kosmosie – aby „uczynić niebo i Ziemię” i „człowieka podobnego nam”. Czy wiesz, jakiego słowa brakuje w dwóch słynnych opisach stworzenia z Genesis? Pomyśl chwilę. Jak się nie domyślisz (choć to proste jak drut telegraficzny), to na końcu ci powiem. Tymczasem, aby zrozumieć, co się właściwie teraz w dniu 27 czerwca 2024 roku dzieje na świecie, nie trzeba zdolności Einsteina. Był on prawdopodobnie specjalnie wyszkolony na „amatora-geniusza” w takim starym stylu „zwariowanego naukowca”, żeby odciągnąć ludzi od tradycyjnego, czyli newtonowskiego wszechświata, który – dodajmy – rzeczywiście zieje śmiertelną, albo i piekielną nudą (ponoć największa męka człowieka, którego przeznaczeniem jest czas, który płynie, a nie stoi w miejscu albo się cofa). Trzeba więc było rozczarowanym najpierw przez Kopernika ludziom, potem przez Newtona (ponoć należał do ówczesnej elity świata, która przygotowuje plany z wyprzedzeniem tysiąca lat, a to, co się teraz dzieje zostało zaplanowane co najmniej w XVIII wieku), wreszcie i przede wszystkim przez Darwina coś rzucić w ramach nowoczesnych „igrzysk i chleba”. Znudziły się ludziom publiczne tortury i egzekucje, spowszedniała tradycyjna religia, więc…? No, właśnie, no więc, co więc?

No to ktoś wpadł na niezły pomysł, żeby zacząć jednocześnie działać odgórnie, kształcąc elity tak zwanego „Oświecenia”, jakże niewinne się ono zdawało nam w szkole i jakie słuszne! Wszak „naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką”. To wtedy, gdy narodził się Chrystus, była szansa na prawdziwe oświecenie. Co tedy poszło nie tak? Otóż zajmowałem się całą historią wszechświata i moje moralne obiekcje co do stworzenia nam co najmniej mało przyjaznego domu tu i niepewną przyszłość „gdzieś tam” zostawiamy na potem. Tym zresztą zajmuje się wybitny profesor Ziemiński, którego wykład „Dlaczego Bóg czyni zło?” (jest do dziś na „YouTube”) słuchałem jak nic dotąd, więc zajmę się tylko historią ludzkości. Załóżmy przez chwilę, że i Darwin i kreacjoniści tradycyjni się mylą. Nie ma sporu między ewolucjonizmem a kreacjonizmem. Spór toczy się między „samoorganizacją kosmosu”, a więc i mnie i mojego laptopa, a celowym, planowanym stworzeniem przez niekoniecznie „Pana Boga”, staruszka z wielką posiwiałą od zmartwień brodą. Może być trzecie wyjaśnienie. Nie leżące wcale pośrodku. Jakie? Nie wiem. W kosmitów średnio wierzę, bo powstaje kłopotliwe pytanie, kto stworzył kosmitów? Inni kosmici. Regressus ad infinitum i znowu jesteśmy na Początku. Dlatego zajmę się tylko jedną rzeczą. Jaką?

W historii ludzkości tylko chrześcijaństwo było najbardziej postępową religią. Skończyły się krwawe ofiary z ludzi i zwierząt, ludożerstwo i plemienne wojenki. Złota reguła „czyńcie ludziom to, co chcielibyście sami, aby wam czyniono” i zasada miłości nieprzyjaciół to były wtedy jak na owe czasy rewolucyjne idee i czyste herezje. Bóg judaizmu jest Bogiem dalekim i głównie sprawiedliwym, a jest to często sprawiedliwość odwetu, taka klanowo-wykluczająca. Przez pierwsze trzy wieki chrześcijanie ginęli za wiarę (jak dziś) i spotykali się potajemnie w katakumbach, aby śpiewać psalmy i dzielić się chlebem. Eucharystia bardziej przypominała oazowe agapy, czyli wspólny posiłek i dzielenie się wiarą niż skostniałą dziś zupełnie katolicką Mszę świętą, szczególnie w wydaniu trydenckim, gdzie stopień „usztywnienia” rytu jest skrajnie wysoki. Msza posoborowa miała przywrócić ludziom zrozumiałość, jaka towarzyszyła pierwszym chrześcijanom. Co poszło nie tak?

Tragicznym momentem było uznanie chrześcijaństwa za wiarę państwową, urzędową. Od tego momentu aż do wystąpienia ruchów reformatorskich w późnym średniowieczu chrześcijanie „mszczą się” za prześladowania. Najazdy z północy dzikich ludów komplikują sprawę. Palone są „pogańskie” (traditio pagana) księgi, niszczony dorobek antyku, starożytne zabytki jako „grzeszne”. Kościół zaczyna się bogacić. Kiedy oczekiwanie na przyjście rychłe Jezusa okazuje się nierealne, Kościół zaczyna się „urządzać”. Szczytem odejścia od Ewangelii są krucjaty, czyli grabież majątków, głównie żydowskich, pod pretekstem obrony świętego grobu w Jerozolimie. Krucjata dziecięca jest szczytem perwersji, podobnie jak wszechobecna symonia, nepotyzm, przekupstwa, kupowanie przebaczenia, handel odpustami, fałszowanie relikwii. Kościół z nawiązką odbija sobie pierwsze trzy wieki męczeństwa, kiedy chrześcijanie radośnie oddawali życie za wiarę w Jezusa. To, co się dzisiaj dzieje mam wrażenie jest niestety „dziejową sprawiedliwością”. Kościół w wiekach średnich oddalił się maksymalnie od Ewangelii, skupił tylko na pustej i suchej i niejasnej „Tradycji”. Kiedy Franciszek z Asyżu wystąpił, mówił niemal to samo, co chwilę potem Luter. Oczywiście, odłączenie od Kościoła było wtedy konieczne, bo stopień zepsucia nie pozwalał na pozostanie w nim i naprawianie go od środka. Obecna kampania skrajnie prawicowych, antysoborowych ruchów trydenckich to strzał w stopę i ruchy autodestrukcyjne. Albo Kościół będzie się reformował, pamiętając, że nie był nigdy idealny i nigdy takim nie będzie, albo przestanie istnieć, co rozzuchwali skrajny islam i spowoduje kryzys w Kościołach wschodnich.

Myślę, że wtedy gdy w IV wieku n.e. chrześcijaństwo stało się religią oficjalną, nastąpił początek końca. Oczekiwanie na rychłą Paruzję, czyli ponowne przyjście Jezusa – tak jak dziś – mogło spowodować kryzys ekonomiczny I tysiąclecia, szczególnie w V i VI wiekach, nazywanych przez historyków „wiekami ciemnymi”. Kiedy Jezus w 1033 roku, gdy Go oczekiwano, nie wrócił, Kościół zaczął zmieniać taktykę i okopywać się w pozycjach obronnych, jako „Kościół walczący”, oblężona twierdza. Gdyby nie liczne ruchy ewangelikalne w średniowieczu i reformacja w XVI wieku, nie mielibyśmy dziś prawdopodobnie na czym pisać naszych tekstów. Uznanie zasług Lutra przez część katolików jest faktem. W 2000 roku publicznie Jan Paweł II przeprosił na ciemne karty historii Kościoła, jak te wymienione, ale i inkwizycję, sądy kościelne, zepsucie w Watykanie (słynny „synod trupi” i inne patologie), rozpasane życie papieży, podwójne papiestwo w Awinionie.

Przyczyn zatem tego, co się dzieje dziś w chrześcijaństwie, szczególnie katolickim należy zatem między innymi (bo zmiennych jest bardzo dużo) w niefortunnym sojuszu „tronu i ołtarza”. Nastał wtedy nowy porządek świata. Wcale nie lepszy dla wszystkich ofiar Kościoła niż obecne NWO. Pod wieloma względami NWO przypomina średniowieczny porządek świata: jedna religia, jeden język (łacina), jedna kultura, kontrola umysłów przez wprowadzenie spowiedzi „na ucho”, co było taktycznie genialnym posunięciem Kościoła, bo zyskiwał on dostęp nie tylko do życia zewnętrznego, ale co ważniejsze życia intymnego, przez co mógł jeszcze bardziej kontrolować umysły wiernych. Historia Kościoła świadczy o tym, że Jezusowi się nie udało. Bardzo szybko zaczęły się kłótnie w pierwotnych wspólnotach chrześcijańskich. Dokładnie takie same, jak dziś. Tylko że wtedy nie było jeszcze broni jądrowej. I to jest ten istotny szczegół.

Obiecałem, że powiem, jakiego słowa brakuje w „Księdze rodzaju”. Otóż ani razu nie pada tam słowo „miłość”.

Autorstwo: Rafał Sulikowski
Źródło: WolneMedia.net

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKonsultacje społeczne ws. budowy centrum badawczo-rozwojowego w Legnicy
Następny artykułJustyna Święty-Ersetic pobiegnie w finale Mistrzostw Polski w Bydgoszczy