A A+ A++

Roman ma czterdzieści lat i nie bez powodu uważa się za typowego reprezentanta swojego pokolenia. Ma za sobą kilka życiowych zwrotów, w tym zmianę biurowej pracy w małej agencji reklamowej na rzemiosło, w którym sam jest sobie szefem – zgodnie ze stereotypem milenialsa, który za cenę stabilności poszukuje pełniejszej realizacji, swobody organizowania sobie czasu i kreatywności wykonywanych zadań.

Innym niedawnym życiowym zwrotem jest rozstanie z dziewczyną, matką jego dziecka. Byli razem od studiów, teraz ona wyjechała do pracy, a Roman związał się z o pokolenie młodszą Dagną – dwudziestopięciolatką. Razem zaczęli więcej jeździć – do polskich miast, czasem trochę dalej. Często z jej znajomymi, w wieku studenckim lub tuż po nim.

– To jest zupełnie inne pokolenie – mówi dziś mężczyzna o nawykach podróżniczych przyjaciół Dagny.

– W swoich wyborach w ogóle nie są spontaniczni. Jestem w nieznanym sobie mieście, chcę iść na stare miasto, pooddychać jego atmosferą, usiąść na piwo w jakiejś knajpie. Żadne z nich nie pójdzie do baru, dopóki nie sprawdzi opinii na telefonie – podsumowuje.

Chodzi jednak o coś więcej niż o stereotyp dzieciaka wpatrzonego w telefon. Dagna i jej znajomi to już najprawdopodobniej tak zwane zetki, przedstawiciele pokolenia Z. Globalnie określa się tak urodzonych między 1996 a 2012 rokiem post-milenialsów. Najstarsi z nich właśnie wchodzą w pełną dorosłość. Kończą studia, zaczynają zarabiać – i wydawać – coraz bardziej zauważalne pieniądze. I w następnych latach będą przejmować od swoich poprzedników pałeczkę w dziedzinie rewolucjonizowania świata, w tym podróży. Nadchodzą wakacje zetek.

Czytaj też:
Hiszpania zmienia zasady wjazdu. Rosjanie już zacierają ręce

Zmierzch intercontinentalu

Trudno przecenić wpływ, jaki na rynek turystyki i podróży miało pojawienie się milenialsów. Nastawieni na odkrywanie autentyczności i poszukiwanie realizacji milenialsi dosłownie otworzyli turystykę. Kiedy najstarsi z nich, czyli wczesne roczniki 80-te, weszli w wiek nasilonych podróży służbowych, pojawił się wysyp nowych marek hotelarskich wszystkich największych sieci. Wszystkie one miały jeden cel: nie ociekać prestiżem, dawać mało usług wysokiej jakości.

Główne założenie było takie: gość nie spędza czasu w hotelu, bo hotele są wszędzie takie same. Jeść prawie na pewno wyjdzie „na miasto”, chyba że hotelowa restauracja zaoferuje mu jedzenie i atmosferę typową dla miejsca pobytu, a nie ujednolicone, sieciowe doświadczenie, obiecywane choćby w nazwie jednej z dobrze zakorzenionych sieci: Intercontinental. A przestronne, otwarte lobby hotelowe może być naturalnym przedłużeniem ulicy, pozwolić na bycie w mieście, nawet jeśli zwyczajnie czeka się na ubera albo pracuje na laptopie w zasięgu hotelowego wifi.

Milenialsi są też pierwszymi beneficjentami tanich linii lotniczych. Niskokosztowe połączenia między miastami na skalę niespotykaną bodaj od XVIII wieku – kiedy obowiązkowym elementem edukacji młodego arystokraty stał się grand tour po Europie – otworzyły dla młodych ludzi doświadczenie bliskiej różnorodności, kieszonkowego bryku z bliższych i dalszych kultur.

Ten trend ugruntował się niezwykle. Pod koniec 2019 roku – a więc jeszcze przed wybuchem pandemii – European Travel Commission zbadała nawyki podróżnicze zetek. Według wyników, które europejskie zrzeszenie krajowych organizacji turystycznych podało do wiadomości, dla dzisiejszych dwudziestokilkulatków stosunek wartości do ceny, dostępność tanich połączeń lotniczych i zakwaterowania oraz bezpieczeństwo to najważniejsze wytyczne wyboru destynacji.

Tylko dla co piątego ważna jest niepowtarzalność doświadczenia albo konkretne aktywności związane z miejscem pobytu, czyli tzw. turystyka kwalifikowana: narty, wędrówki, zdobywanie nowych umiejętności.

Czytaj też:
Turystycznie Chiny od miesięcy nie istnieją. Airbnb usuwa oferty

Od slowhopu do PRL-u

Bezpieczeństwo i stabilność. To, co dla socjologów wyróżnia pokolenie Z, to że jest ono pierwszą kohortą osób wychowywanych od małego w świecie nowych technologii. Dla milenialsów korzystanie z rozwiązań online ich życiowych problemów – nawigacji, list zakupów, notatek, zdjęć na pamiątkę i apek – to wciąż przedmiot refleksji. Dla zetek – to samo jest już naturalne jak oddychanie, a opowieść rodziców choćby o budkach telefonicznych jest magiczna i niesamowita jak Harry Potter.

W świecie hiperpołączonym nie ma już przewodników turystycznych, bo są indywidualne rekomendacje. Doświadczenie podróży może być dopasowane do naszych konkretnych oczekiwań i nawyków jak film na Netfliksie, wybrany na podstawie dziesiątek obejrzanych wcześniej filmów.

Zetki nie są uczulonymi na spontaniczność nudziarzami – po prostu żyją w świecie, w którym początkiem każdego doświadczenia są ich własne wybory. Nie jedzie się w podróż konsumować miejsce, ale spotkać się z samym sobą.

– Slowhop (forma wypadów za miasto nazwana od nazwy butikowego serwisu pośredniczącego w wynajmie indywidualnych i ciekawych noclegów – red.) jest dla 35-latków – mówi Ola, osoba właśnie w tym wieku, opowiadając o swoich planach na weekend. – A dla dwudziestolatków są stare, PRL-owskie domki, najlepiej jeszcze przed remontem. Bo tanio.

Czytaj też:
Zakopane na czele, ale ma silną konkurencję. Tu Polacy będą spędzać Boże Ciało

Patrząc na swoje 10 lat młodsze rodzeństwo, a czasem imprezując razem z nim, Ola zauważa, że ta grupa zaspokaja swoje potrzeby w zupełnie nowy sposób.

– Nie muszą iść na imprezę do klubu, bo wystarczy przenośny głośniczek i można tańczyć na łące. A zwykłe RODOS to już szczyt luksusu. Wtedy można nawet zrezygnować z wakacji.

RODOS to nie wakacyjna grecka wyspa, ale „rodzinny ogródek działkowy otoczony siatką”. Wszelkiego rodzaju „normikowe” formy wypoczynku wracają do łask. Według badań Krajowej Rady Polskiego Związku Działkowców liczba młodych posiadaczy RODOS rośnie lawinowo od dekady. Leśne działki z domem z bali oddalonej o godzinę drogi od miasta to trend ustępujący. Zetki i tu kontynuują trend milenialsów – mieć mniej, ale korzystać bardziej indywidualnie.

Między Tajlandią i RODOS

Oprócz możliwości zabrania ze sobą – w telefonie – całego swojego przyszłego doświadczenia podróżniczego, w oczy rzuca się jeszcze jedna cecha podróżowania zetek. To pierwsze pokolenie, które tego rodzaju podróżniczej konsumpcji – podróży wpisanej w styl życia, a nie dwutygodniowej wyrwy w codziennym funkcjonowaniu – doświadczało z rodzicami.

Zdaniem Magdaleny Tomaszewskiej-Bolałek, specjalistki od turystyki i dyplomacji kulinarnej z SWPS, widać to choćby po nieustępującej popularności jedzenia jako najważniejszego doświadczenia podróży.

Według badań European Travel Commission, trzy czwarte młodych podróżników stawia lokalne jedzenie i picie na pierwszym miejscu swoich podróżniczych doświadczeń.

– Do wybuchu pandemii turystyka kulinarna była ogólnie najprężniej rozwijającym się segmentem turystyki. Osoby poszukujące doświadczeń kulinarnych nie wybierają raczej wczasów all inclusive. Szukają destynacji, które promują się atrakcjami kulinarnymi. Stąd też tak duże zainteresowanie np. Hiszpanią, Włochami czy słynącą ze street foodu Tajlandią. Coraz więcej regionów i krajów uwydatnia element kultury kulinarnej w swojej ofercie turystycznej, bo to się nadzwyczajnie opłaca z punktu widzenia ekonomicznego. Turyści kulinarni po prostu wydają więcej – mówi Tomaszewska-Bolałek.

Czytaj też:
Grecja zmienia obostrzenia. Tak będą wyglądały wakacje

Między Tajlandią i RODOS nie ma wbrew pozorom napięcia ani sprzeczności. Dane ETC, a także np. badania australijskich socjologów turystyki Victora Robinsona i Heike Schänzel, pokazują ich logikę. Młodzi podróżni nie szukają doświadczeń turystycznych w miejscu, tylko w sobie, a granice – tak w świecie fizycznym, jak i cyfrowym – nie istnieją.

Dlatego nie ma sprzeczności w podróży autokarem bez klimatyzacji albo niskokosztowym rejsem lotniczym z kolanami pod brodą, by na miejscu zakwaterować się w pięciogwiazdkowym hotelu.

Tak długo, jak ten hotel zaoferuje dobre doświadczenie bycia na miejscu – w konkretnej destynacji, a nie tylko bezimiennym hotelowym budynku.

Dodatkowo – co nie mniej ważne – może się okazać, że luksusowy hotel daje możliwość ograniczenia śladu węglowego, podczas gdy samolot jest zaprzeczeniem ekologicznej idei. Albo odwrotnie – samolot pozwala dostać się z łatwością w miejsce, w którym największą autentyczność pobytu zapewni namiot.

W świecie nasilającego się kryzysu ekologicznego i finansowego, wspartego w ostatnich latach pandemią i największym konfliktem zbrojnym od czasu drugiej wojny światowej – konieczność dokonywania ciągłych wyborów, manipulowania zmiennymi i ważenia każdej podróżniczej decyzji – jest zrozumiała. Tylko ciągłe podłączenie do sieci pozwala młodym ludziom w pełni przeżywać swoje doświadczenie podróży i osiągać najważniejszy dla siebie cel, określany zwykle jako rozwój osobisty. Ostatecznie podróż ze smartfonem w plecaku jako największą korzyść daje łączność z samym sobą.

Dzięki marce ŠKODA
tylko w ten weekend wybrane artykuły Premium czytasz za darmo

CZYTAM WIĘCEJ

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUMCS: Wykład prof. Stefaana Poedtsa pt. „Space weather: problems and solutions”
Następny artykułHimarsy to dopiero początek. Potężne wydatki MON, bo nastał czas zbrojenia [OPINIA]