19 sierpnia 1942 roku na osiedlu Pańskie w Mszanie Dolnej, Niemcy w bestialski sposób wymordowali 881 Żydów, mieszkających na terenie miasta i okolicznych miejscowości, m.in. Dobrej i Tymbarku. Dziś mija 82. rocznica tych tragicznych wydarzeń – najbardziej krwawej zbrodni w historii Limanowszczyzny.
19 sierpnia 1942 roku Niemcy w ciągu kilku godzin zabili 881 Żydów, mieszkających na terenie miasta Mszana Dolna oraz okolicznych miejscowości, m.in. Dobrej i Tymbarku. Zabijano kobiety i mężczyzn; młodych, w sile wieku i starców.
Dzień wcześniej wysłano wezwania do wybranych mężczyzn z Mszany Dolnej. Mieli stawić się z kilofem lub łopatą na „Pańskim”. Przymusowi robotnicy kopali doły na głębokość prawie czterech metrów. Domyślali się, do czego wkrótce może dojść, dlatego po skończeniu pracy wszyscy uciekli, żeby tylko nie być świadkiem masakry.
Ówczesny, hitlerowski burmistrz Mszany Dolnej – Władysław Gelb, polecił by wszyscy Żydzi zebrali się rano na wyznaczonym placu. Zbiórka odbyła się przy ulicy Władysława Orkana. Tam w tobołkach i walizkach, Żydzi zostawili swoje najcenniejsze rzeczy. Większość sądziła, że przygotowywani są do podróży. Następnie wydano rozkaz przysiadu i złożenia rąk na tył głowy.
Zobacz również:
Z miejsca zbiórki po kilkanaście osób odprowadzano na „Pańskie”. W odległości 30 metrów od wykopanych dołów więźniowie musieli się rozebrać do naga. Podchodzili nad brzeg mogiły, prawdopodobnie pojedynczo. Po strzale w tył głowy ciało osuwało się do masowego grobu. Wokół stali uzbrojeni Niemcy z rozjuszonymi psami. Niektórzy zrozpaczeni Żydzi rzucali się do nóg swoich oprawców, naiwnie licząc na łaskę pozbawionych skrupułów sadystów.
Padali bluzgając krwią i trzepocząc dramatycznie rękami. Rósł zwał nagich trupów, bielał ogromny labirynt kończyn, mieszały się pokolenia – siwe brody i ciemne skręty dziewczęcych czupryn. Przed śmiercią kazano im się rozbierać, więc kiedy stali nad krawędzią osypującej się ziemi, zbezczeszczeni i bezradni, osłaniali dłońmi łona, kryli się w ciżbie, wysłuchiwali kloaki żołdackich żartów – opisywał świadek tych wydarzeń, Józef Szczypka.
Do małych dzieci nie strzelano. Oprawcy doszli bowiem do wniosku, że szkoda marnować amunicję. Niemieccy zbrodniarze uderzali małe dzieci, w wieku do 10 lat, kamieniem w głowę. Wcześniej wyrywali maleństwa z rąk zrozpaczonych matek. Niektóre dzieci ginęły od potężnego uderzenia, były też takie, które odzyskiwały przytomność po tym jak zostały wrzucone do zbiorowej mogiły. Grzebano je żywcem, pomiędzy ciałami pomordowanych krewnych.
Zabijano też Żydów, którzy wcześniej postanowili się ochrzcić. W Mszanie Dolnej i okolicach od lat przekazywana jest historia małej Żydówki, która w tym dniu przystępowała do Pierwszej Komunii Świętej. Anita Sperber miała mieć wtedy dziesięć lat i stojąc na brzegu mogiły w trzęsących się rękach trzymała pierwszokomunijny obrazek.
Przy masakrze obecny był szef gestapo z Nowego Sącza, kat południowej Małopolski – Heinrich Hamann oraz jego współpracownicy: m.in. Gunter Labitzke, Hans Boning i Paul Denk.
Przywołując dostępne źródła można dowiedzieć się o prześladowaniach, jakie spotykały miejscową ludność żydowską jeszcze przed masakrą. Oto, jak zapowiedź eksterminacji mszańskiej ludności żydowskiej wspominał w 1946 roku Abraham Berger (ur. w 1912 roku w Zembrzycach), który w lipcu i sierpniu 1942 roku przebywał w Mszanie Dolnej.
Kraków, 19 kwietnia 1946 r.
Berger Abraham ur. 3.VI.1912 w Zembrzycach pow. Wadowice, przed wojną w Zembrzycach, obecnie Bielsko ul. Mickiewicza 16.
Po ucieczce z Pustkowia przyszedłem piechotą do Mszany Dolnej, gdzie byli moi rodzice, brat i krewni. Było to dnia 22 lipca 1941. Mieszkało tam około tysiąca Żydów. Wśród nich było około 20 rodzin wysiedlonych z Krakowa oraz Żydzi z Łodzi. Podobna ilość rodzin przyjechała w 1941 roku w kwietniu z Dobrej koło Limanowej.
Ludność żydowska w Mszanie Dolnej żyła w skrajnej nędzy. Nie wolno było kupować ani sprzedawać niczego, bo burmistrz tamtejszy Volksdeutsch Władysław Gelb wraz z policją polską miejscową prześladowali i gdy złapano kogoś na tym, stosowano ostre sankcje karne. Ludzi zmuszano do pracy, do czarnej roboty, do której szło się codziennie około pięciu kilometrów z Mszany. W pracy zatrudniona była ludność żydowska od lat 15 do 65. Pracowali oni przy naprawie dróg i tłuczeniu kamieni, przy czym obowiązywała norma. Małe dzieci od lat 6 do 10 musiały w letniej porze zbierać osty, pokrzywy i zioła. Prześladowania były stałe. Godzina policyjna była o dwie godziny wcześniej niż dla reszty ludności. Ortodoksyjnym Żydom rozkazano ściąć brody, na targi nie wolno było chodzić. Z końcem listopada lub początkiem grudnia zaczęła hulać bestia niemiecka. Zaczęło się od tego, że wzięto niewinnego obywatela Dawida Scharfa, lat około 35, zaprowadzono go na cmentarz polski i tam zastrzelono.
Pod koniec grudnia zaczął się oficjalny masowy rabunek. Gestapo z Nowego Sącza wydało rozkaz wydania w wyznaczonym terminie futer, wełnianych swetrów, pulowerów, koszuli, koców, nart, obuwia, zarówno od dorosłych jak i dziecinnych pod karą śmierci. Tak więc ludność żydowska została na okres zimowy pozbawiona ciepłej odzieży. Podczas najcięższych zawiei śnieżnych musiała ludność żydowska wychodzić na pole do odgarniania śniegu.
24 kwietnia 1942 r. zarządzono rejestrację mężczyzn i kobiet do pracy. Tych, którzy się nie stawili, oraz takich, którzy rzekomo nie wypełniali normy, zabrali Niemcy w liczbie około 30 osób. Dwie osoby uciekły, dwie kobiety zwolnili, a 22 mężczyzn i dwie młode dziewczęta wyprowadzono w pobliże dworu i na miejscu rozstrzelano (…). Wśród nich był Weber z Mszany Dolnej lat 15. Chłopak był jeszcze, a gestapowcy stali nad ojcem i zmuszali by go przysypał (…) Gdy zabrakło kil do strzelania tych ofiar, dyrektor firmy Warhanek Dubowy, u którego w pobliżu odbywała się egzekucja, przyniósł swoją strzelbę z nabojami (…). Wszystko to było dowolne, bez podstawy, bez przewinienia ze strony ofiar. (…)
W lipcu 1942 r. przyjechał szef gestapo z Nowego Sącza, Haman, autem wraz z dwoma gestapowcami i wezwał ówczesnego prezesa Judenratu Arie Schmidta i zagroził mu pod karą zagłady całego miasteczka, by dostarczyć mu w przeciągu 15 minut: 100 kg cukru, litr przedwojennego spirytusu, 2 litry likieru, 20 pudełek sardynek, 5 funtów herbaty, 10 funtów kawy ziarnistej, 10 funtów (nieczytelne) oraz materiał na 10 bluz garbardyny dla żołnierzy SS i na 10 bluz lepszego materiału dla oficerów, 10 par kapci filcowych. Prezes Schmidt powiedział Hamanowi, że nie uda się zebrać tych rzeczy w Mszanie, ale postara się zakupić je w Krakowie. Wtedy Haman odpowiedział, że Gestapo w Krakowie też potrzebuje rzeczy, a to musi być dostarczone na miejscu. I zaczęło się zbieranie po domach. Dawał każdy co mógł i co z tych rzeczy posiadał, a pomagali nawet Polacy. Dał nawet Dubowy, wspomniany dyrektor firmy Warhanek i tak dostarczono żywność żądaną. Materiały zaś na bluzy dostarczono w ciągu tygodnia do Nowego Sącza. Na pokrycie tego kontyngentu musiała złożyć się cała uboga ludność żydowska.
W drodze powrotnej Haman i obaj gestapowcy upili się zgrabioną wódką i zabili 36 Żydów w Limanowej. Po dostarczeniu butów i bluz w Nowym Sączu przez Judenrat żydowski zbili gestapowcy (trzech Żydów, nazwiska nieczytelne – przyp red.) którzy pojechali z tymi rzeczami do Hamana, rzekomo za to, że są źle wykonane, i kazano dostarczyć nowych w tej samej ilości w krótszym czasie. Wkrótce potem nałożono wielką kontrybucję na Mszanę, tak, że musiano się zapożyczyć w Nowym Sączu, bo ludność Mszany nie mogła zebrać żądanej kwoty.
Następnie kazali sporządzić listy Żydów z Mszany Dolnej i złożyć 2 500 zł na koszty transportu tej ludności na Wołyń. Dzień zbiórki wszystkich Żydów w Mszanie Dolnej wyznaczono na 19 sierpnia 1942 r. o godzinie 5 na placu w mieście, gdzie ludność miała się ustawić ulicami i rodzinami. Każdemu pozwolono zabrać 10 kg bagażu.
Rodzina musiała mieć w ręku klucz do mieszkania z kartką, na której napisana była ulica, numer domu i nazwisko danej rodziny. Identyczne karteczki kazano umieścić na drzwiach mieszkania i na stole w pokoju.
Masakrę na Pańskim przeżyli nieliczni. Wśród nich m.in. pochodzący z Przemyśla Moses Aftergut, który zmarł w 2016 roku w Nowym Jorku. W sierpniu 1942 roku jako 15-latek wraz z rodzicami i rodzeństwem przyjechał na wakacje do Dobrej. Kilkanaście dni później stał już w mszańskich olszynach, na dzisiejszym placu targowym, razem z setkami innych Żydów dowiezionych w to miejsce z okolicznych miejscowości. Przez cały dzień, do późnego wieczora, patrzył jak umierali jego rodzice, trójka rodzeństwa, kuzynowstwo z Dobrej, ciocia i wuj oraz rzesza innych, których nie znał z imienia. Ocalał, bo gestapowcy uznali, że może się jeszcze przydać i z innymi młodzieńcami miał zostać skierowany na roboty do Niemiec. Kiedy już zmierzchało, Moses stojący w drugim szeregu, wykorzystał chwilę nieuwagi pijanych żołdaków w mundurach SS, ukrył się w wysokiej trawie, a później turlając się w dół, znalazł schronienie w zaroślach. Pod osłoną nocy dotarł do młyna p. Szynalika na Zarabiu – tam znalazł schronienie i bezpiecznie przeczekał straszne dni.
Z kolei w 2017 roku we Frankfurcie zmarł Leo Gatterer, ostatni z dobrzańskich Żydów. On także był jednym z nielicznych ocalałych z masakry na Pańskim w Mszanie Dolnej. Po wojnie był bardzo zaangażowany w upamiętnienie historii Żydów w regionie. Zainicjował i finansował renowację cmentarzy żydowskich w Rabce, Mszanie Dolnej, Limanowej i Łabowej. Wielokrotnie odwiedzał Dobrą wraz ze swoją rodziną, pokazując bliskim m.in. miejsce, w którym ukrywał się w czasie okupacji (według relacji, schronienia udzieliła mu jedna z rodzin w Dobrej).
Wspomnienia Aleksandra Kalczyńskiego, mieszkańca Mszany Dolnej, przypominają o tragicznym dniu, kiedy to 19 sierpnia 1942 roku Gestapo, pod dowództwem Hamanna, nakazało zgromadzenie się wszystkim Żydom na placu w Olszynach, skąd popędzono ich na wzgórze zwane “Pańskim”.
Mijały ciężkie dni życia okupacyjnego, ogromnego napięcia, aż nieodwołalnie nadszedł dzień zagłady mszańskich Żydów. Stało się to 19 sierpnia 1942 roku. Nieszczęsnego dnia Gelb nakazał wszystkim Żydom zdolnym do pracy, a także chorym i dzieciom zebrać się na placu w Olszynach. Tam czekało na nich gestapo z Nowego Sącza z Hamanem na czele oraz paru policjantów granatowych. Wszystkim zebranym na placu kazali położyć się twarzą do ziemi, następnie odliczyć do pięćdziesięciu. Z każdej pięćdziesiątki wybierano po kilku zdolnych do pracy, resztę w szeregu popędzono na wzgórze zwane „Pańskim”. Zdrowi musieli nieść chorych i niemowlęta. Na wzgórzu w potoku od paru dni był przygotowany olbrzymi dół – grób. Po przypędzeniu grupy nad wykopaną jamę kazano im się rozebrać i wówczas jeden z gestapowców po kolei nad dołem strzelał im w tył głowy. Siostry Weissenbergerówne i stary Frey stawiali opór. Pomocnicy katów „junacy” (niestety Polacy) dowlekli ich nad brzeg dołu.
W tej masakrze zamordowano także parę rodzin katolickich pochodzenia żydowskiego m.in. inżyniera Emila Rosenstocka, któremu Gelb przyrzekł, że nic mu się złego nie stanie o ile przyjdzie na plac zbiórki. Tak samo obiecywał Annie Śliwińskiej, Gotlibowi z żoną i ich dwojgu małym dzieciom. Przy życiu po selekcji zostawiono grupę roboczą złożoną z 130 młodych, zdrowych ludzi. W późniejszym czasie i tych rozstrzelano względnie wywieziono do obozów zagłady. Z tej grupy uratował się tylko inż. Leo Gaterer, który przeżył Oświęcim i inne obozy.
Wieczorem w restauracji urządzono zabawę dla morderców-esesmanów. Ściągnięto kilka młodych dziewcząt z miasta do obsługi i tańca. Obywatel mszański K. wygłosił mowę dziękując esesmanom za ostateczne zlikwidowanie Żydów w Mszanie. Na ścianie w lokalu widniał napis „Mszana wolna od Żydów”. Jednak kilku Żydów uciekło w góry (jeden z nich został schwytany i doprowadzony do żandarmerii). Z pogromu cudownym przypadkiem uratowało się również troje małych dzieci. Wykopały sobie norę w lesie na Starych Wierchach i w tym schronie mieszkały. Jakiś zwyrodnialec wywlókł je ze schowka i zastrzelił, usprawiedliwiając się tym, że przez nie mogły ucierpieć pobliskie osiedla, gdzie je żywiono.
Było również i tak, że z narażeniem życia paru gazdów przechowywało Żydów przez kilka miesięcy lub do końca wojny. Byli wśród nich Kasper Zapała z Lubomierza, Władek Wacławik , Fredek Wcisło i inni. Kilka rodzin mszańskich Żydów zdołało się uratować. To byli ci, którzy pozostali w czasie ucieczki w 1939 roku na wschodzie Polski. Obecnie mieszkają w Nowym Jorku, Chicago, Paryżu, Wiedniu, Frankfurcie n. Menem, w Izraelu, w Australii. W tej chwili nie mieszka w Mszanie ani jeden Żyd, ale idąc ulicami widzę często ich synów, córki, wnuki – co mnie osobiście cieszy, bo ci młodzi ludzie są świadectwem, że Polacy i Żydzi nie tylko z sobą konkurowali w handlu, ale też często się kochali.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS