Po ostatniej akcji ćwierćfinałowego pojedynku polskie siatkarki zgodnie usiadły pod bandami, niektóre z nich się położyły na plecach. Niektóre siedziały ze spuszczonymi głowami, inne chowały twarze w koszulkach. Większość z nich, gdy już przyszła do strefy wywiadów, była nieco spokojniejsza. Inaczej było z Agnieszką Korneluk, która odpowiadała na pytania, a jednocześnie zaciskała od czasu do czasu oczy, by bezskutecznie próbować powstrzymać łzy. Wyraz jej twarzy nie zostawiał żadnych wątpliwości – Biało-Czerwone marzyły o zdecydowanie innym zakończeniu pierwszego od 2008 roku występu w igrzyskach.
Grupa polskich dziennikarzy czekała na siatkarki Stefano Lavariniego. Tradycyjnie najpierw podchodzą one do stanowisk telewizyjnych, potem do pracowników biur prasowych federacji narodowych i agencji prasowych, a dopiero potem reszty przedstawicieli mediów. Gdy czekaliśmy, to nieopodal stanęła Korneluk i udzielała wywiadu. A właściwie udzielała wywiadu i płakała. Gdy skończyła, to z jednej strony chciało się jej dać już zaszyć w szatni i dalej przeżywać bolesną porażkę, a z drugiej należało porozmawiać z najlepszą zawodniczką drużyny narodowej.
Środkowa przystanęła przy nas i cierpliwie odpowiedziała na kilka pytań, choć widać było, że trudno jej zebrać myśli. – Co zawiodło? – spytał jeden z dziennikarzy. – My zawiodłyśmy – odparła smutno kadrowiczka, a na jej twarzy pojawił się na sekundę gorzki uśmiech.
Polki przyzwyczaiły już w ostatnich latach do gry efektownej i efektywnej. Oraz do waleczności. We wtorkowym spotkaniu tego wszystkiego jednak brakowało. Najmniej zastrzeżeń można jednak mieć właśnie do Korneluk. Zdobyła 12 punktów, w tym pięć zdobytych blokiem i dwa dzięki asom. Ale bardzo wyraźnie brakło jej wsparcia ze strony koleżanek.
– Są różne mecze. Cały czas podkreślamy, że jesteśmy zespołem, który potrzebuje sześciu par rąk, by wygrywać. Dziś momentami grałyśmy dobrze, ale tylko momentami, a to było za mało, by zatrzymać Amerykanki – podsumowała zawodniczka, która jesienią będzie obchodzić 30. urodziny.
Kibiców i zapewne same siatkarki zadziwiło to, co wydarzyło się w trzeciej partii. Zaczęły od prowadzenia 5:0, potem wygrywały jeszcze 12:8, by po kolejnych kilku minutach przegrywać 18:15. – Zaczęłyśmy bardzo dobrze i wierzyłyśmy, że zagramy tie-breaka. Trener Amerykanek dokonał wielu zmian i drużyna poradziła sobie z dołkiem i utrzymała poziom z poprzednich dwóch setów – analizowała Korneluk.
Polskie siatkarki wróciły do obsady igrzysk po 16 latach przerwy i dla każdej z zawodniczek Lavariniego był to debiut w tej prestiżowej imprezie. – Jasne, zapamiętamy to na całe życie. Miało to zakończyć się inaczej, ale taki jest sport – skwitowała smutno na koniec środkowa.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS