A A+ A++

Choć wyniki na niektórych wielkich imprezach sportowych w 2022 roku nie zadowoliły nas w pełni, to na brak sukcesów i tak nie możemy narzekać. Świadczy o tym fakt, że wybór 10 najlepszych sportowców ostatnich dwunastu miesięcy był naprawdę trudny. Pewni byliśmy właściwie tylko tego, kto musi zająć pierwsze miejsce. Na dalszych pozycjach z kolei naprawdę się kotłowało. Tym bardziej, że postanowiliśmy, że w tym rankingu nie będzie piłki nożnej – w końcu zestawień z nią związanych na naszej stronie w ostatnim czasie nie brakowało. Tu zaprezentują się więc przedstawiciele innych dyscyplin. I to naprawdę wielu. 

KTO NIE WSZEDŁ DO DYSZKI?

Zanim przejdziemy do właściwego rankingu, zaznaczmy, że rywalizacja o TOP 10 była naprawdę zażarta i właściwie moglibyśmy zamienić tam kilka nazwisk, a dalej byłoby to zestawienie, do którego trudno byłoby się przyczepić. Ot, po prostu poziom naszych sportowców w 2022 roku był tak wyrównany, jak to tylko możliwe. Sami musieliśmy długo zastanawiać się nad tym, jak ostatecznie ułożyć najlepszą dziesiątkę.

Pod uwagę braliśmy przede wszystkim sukcesy (co ważne, łącznie z ich historycznym czy aktualnym wydźwiękiem – za moment zrozumiecie, co mamy na myśli), ale też to, jak dana dyscyplina czy konkurencja jest popularna – innymi słowy, jak trudno jest w niej rywalizować. No i też to, czy Polacy na jej punkcie szaleją, bo osiąganie sukcesów, gdy czujesz na sobie wzrok dużej części narodu, też potrafi być trudniejsze.

Tyle o technikaliach. Kto więc był blisko dziesiątki, ale do niej nie wszedł? Oni (kolejność alfabetyczna):

  • Fabian Barański, Mirosław Ziętarski, Mateusz Biskup, Dominik Czaja (czwórka podwójna) – złoto wioślarskich MŚ i srebro ME;
  • Tomasz Bartnik – złoto, dwa srebra i brąz MŚ w strzelectwie;
  • Sofia Ennaoui – brąz lekkoatletycznych ME w biegu na 1500 metrów, piąta na MŚ;
  • Hubert Hurkacz – 10. w rankingu ATP, dwa wygrane turnieje w singlu, dwa w deblu;
  • Natalia Kaczmarek – dwa medale ME w lekkiej atletyce (indywidualnie na 400 m, sztafeta 4×400), druga Polka w historii z biegiem w czasie poniżej 50 sekund;
  • Anna Kiełbasińska – trzy medale ME w lekkiej atletyce (indywidualnie na 400 m, sztafety 4×400 i 4×100), uczestniczka finału MŚ;
  • Aleksandra Lisowska – sensacyjne złoto ME w maratonie (i brąz w rywalizacji drużynowej za sprawą tego samego biegu);
  • Piotr Michalski – 4. i 5. na zimowych igrzyskach olimpijskich, złoto ME w łyżwiarstwie szybkim;
  • Aleksandra Mirosław – złoto ME w sprincie wspinaczkowym, dwukrotnie poprawiany własny rekord świata;
  • Jeremy Sochan – numer 9. draftu NBA, dobre występy w San Antonio Spurs;
  • Adrianna Sułek – rekordy Polski w pięcio- i siedmioboju, srebra halowych MŚ i ME na stadionie, czwarta na MŚ;
  • Katarzyna Wilk-Wasick – srebro MŚ na długim i krótkim basenie oraz srebro ME, wszystkie w sprincie (50 metrów stylem dowolnym), rekord Polski;
  • Joanna Wołosz – jedna z liderek polskiej kadry siatkarek (ćwierćfinał MŚ), podstawowa zawodniczka włoskiego Imoco (finał LM, złoto KMŚ, mistrzostwo Włoch).

Uf, sporo tego, co? I pewnie już dziwicie się, że którejś z tych osób nie ma w TOP 10. Jak wspomnieliśmy – nie było łatwo złożyć ten ranking, ale… nadal myślimy, że udało nam się to całkiem zgrabnie. Na pewno jednak męczyliśmy się nad nim dłużej, niż biega osoba z dziesiątego miejsca.

10. PIA SKRZYSZOWSKA

Przede wszystkim: ta dziewczyna ma dopiero 21 lat. O jej talencie wiedzieliśmy jednak od co najmniej trzech – a wielu zdawało sobie z niego sprawę jeszcze wcześniej – bo wtedy zdobyła srebro mistrzostw Europy juniorów. Biegać szybko potrafi i na płaskich dystansach, i przez płotki, ale to zdecydowanie w tej drugiej opcji czuje się najlepiej. Pia Skrzyszowska w 2022 roku wystrzeliła ze znakomitą formą. A przecież sezon na hali zaczynała od płaskich 60 metrów, bo wracała po urazie – naderwaniu mięśnia dwugłowego uda – i nie chciała ryzykować, że ten odnowi się przez płotki. Nie przeszkodziło jej to zostać wicemistrzynią Polski i z czasem 7.12 s wkraść się na… drugie miejsce polskich tabel historycznych! Wyżej jest, oczywiście, tylko Ewa Swoboda.

Potem powoli wracała na płotki (choć w międzyczasie pobiegła też świetne 11.12 s na płaskie sto metrów) i rozkręcała się. Na mistrzostwach świata w Eugene odpadła co prawda w półfinale, ale nie mogła przesadnie narzekać – wyrównała ówczesną życiówkę, a poziom konkurencji był najwyższy z możliwych. To wtedy Nigeryjka Tobi Amusan pobiła rekord świata (z 12.20 na 12.12 s). Pia ostatecznie była 10. Jej głównym celem były jednak mistrzostwa Europy. Tam jechała z nadziejami nawet na złoto, zwłaszcza po tym, jak na Memoriale Kamili Skolimowskiej pobiegła świetne 12.51 s, dwukrotnie pobijając zresztą rekord życiowy.

– Przez cały sezon mówiłam, że jestem gotowa pobiec 12.50 s. Ale akurat dziś gotowa się nie czułam, byłam nieco zmęczona, pogoda też nie sprzyjała. Okazuje się jednak, że jak się czegoś chcę i się skoncentruję, to jestem w stanie pobiec bardzo dobrze. Rywalki były mocne, ale nie boję się ich. W końcu zrobiłam wynik poniżej 12.60 i to z dużym przytupem. Po półfinale byłam nieco zdziwiona, bo nie nastawiałam się tu na wielki wynik. Ta życiówka mnie jednak nieco zmotywowała, pobudziłam się, byłam żywsza przed finałem. Czułam, że to będzie mój bieg. Czas był świetny, mogę teraz mówić, że jestem już na granicy pobicia 12.50 – mówiła nam, uśmiechnięta, po biegu, który dał jej rekord życiowy.

Uważała zresztą, że to… nie był jej idealny bieg – lekko trąciła płotek, mogła utrzymać lepszy rytm (zresztą podkreśla, że szybkość „schodzenia” z płotka to jej mankament, który musi poprawić). W Monachium też nie pobiegła perfekcyjnie (12.53 s), ale wystarczająco dobrze, żeby dać polskim płotkom złoto. A potem – tego samego dnia, niedługo po swoim finale – pobiegła też w sztafecie 4×100 metrów, która w eksperymentalnym składzie zdobyła srebrny medal.

Biorąc pod uwagę, że sprinty to od lat zdecydowanie nie jest polska specjalność – wyniki Pii muszą budzić uznanie.

9. DAWID KUBACKI

Gdyby nie wystrzelił z formą tej zimy… to i tak można by rozważać umieszczenie go w dziesiątce. Owszem, poprzedni sezon dla naszych skoczków był bardzo zły i Kubacki nie był wyjątkiem. Ale to on był jedynym Polakiem, który z zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie wrócił z medalem. Brązowym, ale jednak – dzięki temu podtrzymaliśmy medalową passę, która trwa od czasów Adama Małysza i igrzysk w Salt Lake City. Dawid dał nam szóstą z rzędu zimową olimpiadę z medalem. Niewiele? Może i tak, ale wcześniej przez siedem igrzysk nie zdobywaliśmy medali w ogóle.

Choć oczywiście, gdyby nie jego aktualna forma, to wybór Dawida dla wielu byłby pewnie kontrowersją.

Na szczęście tej zimy zanotował ogromny progres. Po świetnym lecie i triumfie w Letniej Grand Prix – zresztą już czwartym w karierze – można było wierzyć, że będzie z Kubackim dobrze. Na przestrzeni lat różnie to jednak bywało i nie zawsze formę z lata umiał przełożyć na rywalizację w okresie od listopada do marca. Więc nawet gdy zaliczył dublet triumfów w Wiśle, początkiem listopada, byliśmy jeszcze ostrożni. Potem jednak nie spuścił z tonu. W tej chwili jesteśmy po dziewięciu konkursach indywidualnych, a Dawid na koncie ma 710 punktów.

Na podium nie stanął tylko dwa razy – w obu przypadkach w Ruce. Ale nawet wtedy był blisko: zajął odpowiednio 4. i 6. miejsce, na razie swoje najgorsze w tym sezonie. Poza tym czterokrotnie triumfował, dwa razy był drugi i raz – w ostatnim konkursie tego roku, w Oberstdorfie – trzeci. W tej chwili jest głównym kandydatem do wygrania Kryształowej Kuli i walczy o triumf w Turnieju Czterech Skoczni. Zachwyca przy tym regularnością tak bardzo, że nawet świetnego Anze Laniska – Słoweniec tylko raz wypadł w tym sezonie z TOP 10 konkursu i było to w inaugaracyjnych zawodach w Wiśle – odsadził już w generalce na ponad sto punktów.

Nie sposób więc było Dawida tu nie umieścić. Tym bardziej, że to jedyny przedstawiciel sportów zimowych w najlepszej dyszce.

8. WOJCIECH NOWICKI

Od dawna wiadomo, że Polska lekkoatletyka młotem stoi. Wojciech Nowicki udowodnił to najlepiej na ubiegłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio, gdy zgarnął złoto. Wciąż zresztą utrzymuje się passa naszego mistrza olimpijskiego – na każdej z wielkich seniorskich imprez, w których wziął udział, zdobywał medal. A zaczął… w Pekinie w 2015 roku! W tym sezonie był głównym kandydatem do złota mistrzostw świata, bo przed tą imprezą rzucał najlepiej i najrówniej (zresztą do niego należy najlepszy rzut sezonu – równe 82 metry).

W Eugene jednak pokonał go specjalista od zdobywania złotych medali na MŚ, czyli Paweł Fajdek. Wojtek zrewanżował się koledze w Monachium, bo na mistrzostwach Europy był bezkonkurencyjny. To właśnie wtedy huknął 82.00 i o ponad metr odsadził resztę stawki. Co było tym ciekawszym wyczynem, że pierwotnie… miał zamiar tę imprezę odpuścić.

– Zapowiedź o końcu sezonu? Wynikała z obawy o zdrowie. Miałem przeciążone biodro, przemęczony organizm. Udało się to jednak nieco poskładać, trenuję dalej, przygotowuję się, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Najważniejszym startem były dla mnie jednak mistrzostwa świata. Mistrzostwa Europy zaliczam nieco „z marszu”, po prostu są po drodze. Postaram się wypaść jak najlepiej, ale trudno mi powiedzieć, na co się tam nastawiać. Zobaczymy, jak będę czuł się za dwa tygodnie – mówił nam przy okazji Memoriału Kamili Skolimowskiej.

A po wspomnianych dwóch tygodniach, już w Niemczech, nie dał rywalom szans.

Wiadomo, głównym celem dla Nowickiego musiały być mistrzostwa świata – to w końcu jedyna impreza, na której nie zdobył jeszcze złota – ale srebro z Eugene i brąz z Monachium to naprawdę niezły dorobek. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę, że był zaledwie jedną z trzech osób (obok Fajdka i Katarzyny Zdziebło, o których jeszcze napiszemy), która z MŚ wróciła do Polski z medalami. W Eugene przeżyliśmy kilka zawodów. W rzucie młotem mężczyzn nie było jednak ani jednego. Również dzięki Nowickiemu.

Weźmy też pod uwagę jego regularność – w 2022 roku uczestniczył w trzynastu konkursach. Ani razu nie zakończył zawodów poniżej trzeciego miejsca, aż osiem z nich wygrał. Tyle samo konkursów ukończył z rezultatem ponad 80 metrów na tablicy. To fenomenalne rezultaty, które trzeba docenić, bo rzadko się zdarza, by lekkoatleta z naszego kraju aż tak dominował. A przecież gdy Wojtek akurat nie wygrywał, to zwykle robił to Paweł Fajdek.

Cóż, jak pisaliśmy – Polska lekkoatletyka młotem stoi.

7. ANNA PUŁAWSKA (I KOLEŻANKI)

Spodziewaliście się tego nazwiska? Pewnie nie. A akurat Puławska to tak naprawdę… najbardziej utytułowana osoba na tej liście. Przynajmniej w sportach, w których typowo funkcjonują mistrzostwa świata i Europy. Nasza kajakarka wystąpiła w tym roku na obu tych wielkich imprezach. Zdobyła pięć (pięć!) złotych medali, w trzech różnych konkurencjach. Wiadomo, o kajakach najwięcej mówi się przy okazji igrzysk olimpijskich – zwłaszcza, że regularnie zdobywamy dzięki nim medale, Puławska rok temu była w Tokio srebrna i brązowa – ale i w roku nieolimpijskim wypada takie rezultaty docenić.

Medale Anny wyglądają tak:

  • MŚ: K-2 500 m (z Karoliną Nają);
  • MŚ: K-4 500 m (z Karoliną Nają, Adrianną Kąkol, Dominiką Putto);
  • ME: K-2 500 m (z Karoliną Nają);
  • ME: K-4 500 m (z Karoliną Nają, Adrianną Kąkol, Dominiką Putto);
  • ME: K-1 500 m

Docenić wypada zwłaszcza ten ostatni medal, bo był sensacyjny. Nikt po Annie nie oczekiwał złota w indywidualnej konkurencji, a jednak i takie przywiozła do kraju. A co do docenienia, to zdecydowanie warto też przyklasnąć pozostałym zawodniczkom, bo Karolina Naja i jej cztery złota to też piękna rzecz, a Adrianna Kąkol i Dominika Putto również swoje dołożyły i z dwoma złotymi medalami mogą wspominać ten rok jako bardzo udany. W dodatku wszystkie te konkurencje znajdą się w programie igrzysk w Paryżu, więc nasze perspektywy na niecałe dwa lata przed ich startem są w kajakach naprawdę niezłe.

I to głównie zasługa Anny Puławskiej.

6. KATARZYNA ZDZIEBŁO

Ci, którzy śledzą lekką atletykę uważnie, sugerowali, że na mistrzostwach świata w Eugene może zakręcić się w okolicach medalowych pozycji. Nawet oni jednak musieli być zdumieni tym, co osiągnęła Katarzyna Zdziebło. A co dopiero niedzielni fani, którzy „włączają się” na najważniejsze imprezy. Kasia Zdziebło w USA przekroczyła jednak wszelkie oczekiwania. I to już przy okazji swojego pierwszego startu – na 20 kilometrów. Tam nikt bowiem wielkiego występu po niej nie oczekiwał.

Tak to zresztą opisywaliśmy tuż po jej pierwszym srebrze:

„Występ Kasi to w dodatku niespodzianka podwójna. Raz, że nigdy w historii polska chodziarka nie wywalczyła medalu na mistrzostwach świata. Dwa, że Zdziebło owszem, miała być kandydatką do medalu. Ale na 35 kilometrów. To na tym dystansie zdobywała w marcu w Omanie medal drużynowych mistrzostw świata, które – wbrew nazwie – były rywalizacją indywidualną. Krótszy miał być dla niej raczej przetarciem, nie oczekiwaliśmy wielkiego wyniku, raczej zastanawialiśmy się jak Polka poradzi sobie z wymogami startów na dwóch dystansach na jednej imprezie”.

Już wtedy Zdziebło osiągnęła więc wynik, który nas zachwycił, bijąc przy tym zresztą rekord Polski. Zostawał jej jednak start w konkurencji, która miała być jej specjalnością. Pytanie brzmiało jednak, jak Polka sobie poradzi po wymagającej rywalizacji na krótszym dystansie. Jej wieloletnia trenerka, Marzena Kulig, zapewniała nas jednak, że będzie dobrze.

– Przerwa [pomiędzy startami] jest wystarczająca. Będzie miała chyba sześć dni odpoczynku. Jest to optymalne. Gdyby było odwrotnie i musiałaby przystąpić do dwudziestki po starcie na trzydzieści pięć, byłoby gorzej. Bo jednak po dłuższym chodzie zakwaszenie mięśni jest zdecydowanie wyższe. To w końcu niemal dwukrotnie dłuższy dystans. Więc w takiej hipotetycznej sytuacji nie byłaby w stanie przystąpić do startu na 20 kilometrów – mówiła.

I faktycznie, było dobrze. Zdziebło na dłuższym dystansie powtórzyła swój sukces z krótszego i sięgnęła po drugie srebro. A potem pojechała na mistrzostwa Europy, gdzie wystartowała tylko na 20 kilometrów i… znowu była srebrna. Trzy medale z dwóch wielkich imprez? Bierzemy w ciemno. Tym bardziej w przypadku zawodniczki, która przed 2022 rokiem szerszej publiczności po prostu nie była znana. Teraz jednak Kasia Zdziebło stanęła obok Dawida Tomali – sensacyjnego mistrza olimpijskiego z Tokio – i oboje razem stanowią o sile polskiego chodu. Tyle tylko że o ile Dawid ma już 33 lata, o tyle Katarzyna pod koniec listopada skończyła 26.

Jeśli dobrze pójdzie, to dorzuci do swojego dorobku sporo medali.

5. MATEUSZ PONITKA

To był naprawdę dobry rok dla polskich sportów zespołowych. Siatkarze zrobili swoje i po raz kolejny doszli do finału mistrzostw świata. Siatkarki zagościły w ich ćwierćfinale i omal nie pokonały w nim Serbek, najmocniejszych możliwych rywalek. Piłkarze… no, oni wreszcie wyszli z grupy. A koszykarze rywalizowali na mistrzostwach Europy i zupełnie niespodziewanie doszli w nich do półfinału. Od 1971 roku nie byli na tak wysokim miejscu w tej imprezie. A że w koszykówce konkurencja jest spora, to trudno było – nawet mimo braku medalu – uznać to za coś innego niż wielki sukces.

Zwłaszcza, że przecież tuż przed mistrzostwami mało kto stawiał, że coś takiego w ogóle może się wydarzyć. Polacy mieli swoje problemy, w lipcu – po porażce z Niemcami – dowiedzieli się, że nie pojadą na kolejne mistrzostwa świata. Jednak przed EuroBasketem pojawiło się nieco optymizmu. Na nieco ponad tydzień przed startem turnieju nasi koszykarze zagrali niezły mecz z Chorwacją, a potem łatwo pokonali Austrię.

Wciąż jednak zakładaliśmy, że wyjście z grupy samo w sobie będzie dobrym wynikiem. I wtedy się zaczęło.

Wygrana z Czechami. Porażka z Finlandią, która jednak niczego nie przekreślała. Triumfy z Izraelem i Holandią. Porażka z Serbami. To mecze w grupie, z której udało się wyjść na trzecim miejscu. Szału nie było, ale cel został osiągnięty. W 1/8 finału Polacy ograli za to Ukrainę. I wydawało się, że to kres naszych możliwości, bo w ćwierćfinale czekała Słowenia z fenomenalnym Luką Donciciem w składzie. Wtedy jednak na wyżyny możliwości wspiął się Mateusz Ponitka, który przecież już wcześniej rozgrywał dobry turniej. Polak zanotował jeden z najlepszych występów w historii Eurobasketu, zaliczył triple-double (26 punktów, 16 zbiórek, 10 asyst), a w dodatku – po wymuszonym faulu – odesłał Doncicia z parkietu.

Polska wygrała ze Słowenią i awansowała do półfinału. A że tam nie udało się triumfować – podobnie jak w meczu o brąz – to już nieważne. Już sam ten mecz ze Słoweńcami wystarczył, by o Polsce zrobiło się głośno. Najbardziej właśnie o Ponitce. Akcje Polaka wystrzeliły w górę tak, że pojawiły się nawet plotki o tym, że ten mógłby trafić do NBA, ba, niektóre wychodziły nawet z USA. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, Mateusz powędrował do całkiem mocnej ligi greckiej i tam rywalizuje w barwach Panathinaikosu. Zresztą radzi sobie nieźle. W meczach ligowych na parkiecie spędza średnio niespełna 20 minut, notując 9.1 punktu, 3.3 zbiórki i 2.2 asysty na spotkanie. Z kolei w Eurolidze jego „linijka” wygląda tak: 25.6, 8.4, 5.7, 2.8.

I to naprawdę solidne liczby, bo w Europie o punktowanie bywa… dużo trudniej niż w NBA.

4. BARTOSZ ZMARZLIK

O Bartku można pisać naprawdę długo, bo gość na motocyklu wyczynia prawdziwe cuda. Jeszcze kilka lat temu musieliśmy żyć dwoma żużlowymi mistrzostwami świata: Jerzego Szczakiela (1973) i Tomasza Golloba (2011). Tymczasem Zmarzlik w cztery lata zgromadził trzy tytuły. W dodatku od 2016 roku tylko raz spadł z podium klasyfikacji generalnej – w 2017. Jeśli wybierać najlepszego żużlowca ostatniej dekady, zagrozić w wygraniu takiego rankingu mógłby mu tylko Tai Woffinden, też trzykrotny mistrz świata.

My jednak o 2022. A w tym roku na Polaka nie było mocnych.

Owszem, odpadł mu najgroźniejszy rywal, bo Artiom Łaguta stał się jedną z ofiar (słusznego) wykluczenia Rosjan ze sportu. Nie mógł więc obronić tytułu mistrzowskiego. To jednak nie był problem Zmarzlika, zresztą konkurencję i tak miał niezłą. Przez dużą część sezonu zagrozić starał się mu Leon Madsen. W pierwszych miesiącach szalał też Maciej Janowski. Jednak z Bartkiem obaj nie mieli szans. Na dziesięć rund, które przejechali żużlowcy w tym sezonie SGP, Zmarzlik wygrał trzy (co ciekawe – pozostałe siedem zgarnęli zawodnicy spoza TOP 5 klasyfikacji generalnej), a na podium stał łącznie siedmiokrotnie. Tytuł mistrza świata zapewnił sobie w trakcie Grand Prix Szwecji, przedostatniej rundy zmagań. W Toruniu, na koniec sezonu, jechał już jako król, który wrócił na tron.

CZYTAJ TEŻ: Zmarzlik: Nie chcę być do kogokolwiek porównywany, tylko pisać własną historię

I nie ma zamiaru na tym poprzestać, jak mówił nam w rozmowie.

– Cały czas mam przed sobą nowe wyzwania, marzenia i cele. Każdy rok trzeba oddzielić grubą kreską, nie ma do czego się przyzwyczajać. Chociaż na pewno uczucie zwycięstwa jest świetne. To coś, na co ciężko pracuję. Ustawiam praktycznie całe swoje życie pod to, by osiągnąć cel i wygrywać. A nie zawsze się to udaje. Ogółem to trudne pytanie, czy można się przyzwyczaić. Fajnie by było, ale tak się nie da. Przecież nie można podejść do czegoś z marszu i wiedzieć, że się wygra. Wtedy zresztą nie miałoby to sensu.

Dla polskiego żużla wyniki Bartka już teraz są historyczne. A przecież ten gość ma zaledwie 27 lat! W dodatku żużel to sport, w którym naprawdę długo da się jeździć na najwyższym poziomie. Tomasz Gollob swój tytuł mistrzowski zdobywał mając na karku równe cztery dychy. I nie jest to jakiś wyjątkowy przypadek. Owszem, w ostatnich latach SGP należy głównie do młodych – Woffindena (trzeci tytuł zgarnął w wieku 28 lat), Łaguty (został mistrzem mając 31 lat) i właśnie Zmarzlika.

Ale to Bartek jest z nich najmłodszy. Więc pewnie, jak sam powiedział, w kolejnych latach czeka go sporo nowych celów. A my dodamy, że i sukcesów.

3. PAWEŁ FAJDEK

Właściwie już kilkukrotnie o nim wspomnieliśmy. Paweł Fajdek od lat wyznacza standardy w światowym rzucie młotem. Owszem, różnie bywało z igrzyskami olimpijskimi – choć rok temu wreszcie się przełamał i zdobył medal, nawet jeśli tylko brązowy – a w tym sezonie nieco odpuścił mistrzostwa Europy i wrócił z nich bez medalu. Ale na najważniejszej lekkoatletycznej imprezie to znów on był najlepszy i jako jedyny z reprezentantów Polski wrócił z mistrzostw świata ze złotem.

A to było istotne. Bo ostatni raz bez triumfu kończyliśmy te zawody w… 2007 roku. A Paweł uratował nas po raz drugi z rzędu – w Dosze to też on był jednym polskim mistrzem.

Najlepsze zostawiliśmy jednak na koniec. Fajdek, za sprawą złota z Eugene, stał się bowiem pięciokrotnym mistrzem świata. W dodatku wszystkie swoje tytuły zdobywał jeden po drugim. To nieprzerwana, trwająca już niemal dekadę, seria. Nie trzeba chyba dodawać, że to właśnie Paweł jest jedynym Polakiem, który może się takim osiągnięciem pochwalić? Ba, nikt inny z naszych reprezentantów nie zdobył pięciu medali nawet bez względu na ich kolor. Bliska wyniku Fajdka jest tylko Anita Włodarczyk – ona mistrzynią świata (choć z przerwą po pierwszym tytule) była czterokrotnie.

Miejsce Pawła Fajdka na podium tego zestawienia jest więc z jednej strony zasługą jego niewątpliwego sukcesu z tego roku, jak i docenieniem faktu, że tak długo znajduje się i nie schodzi ze szczytu. – Mam nadzieję, że bawili się państwo równie dobrze co ja, w końcu jest sobota. Szybko wczoraj [po kwalifikacjach] uciekłem. Chciałem się skupić na finale, to były jedyne zawody, na jakich mi zależało w tym roku. No i się udało wygrać – komentował swoje piąte złoto Fajdek na antenie TVP Sport, na świeżo po finale. Na spokojnie, jakby była to dla niego codzienność. Bo w sumie tak jest.

A że kolejne mistrzostwa już w 2023 roku, to można założyć, że Paweł sięgnie na nich po szósty tytuł. I to byłby rekord. Do tej pory sześć złotych medali w jednej konkurencji zdobywali tylko Siergiej Bubka i LaShawn Merrit. Pięć – oprócz Fajdka – jeszcze Lars Riedel, Allyson Felix i Natasha Hastings. Już teraz jest to więc niezwykle wąskie grono. Dobrze mieć w nim Polaka.

2. KAMIL SEMENIUK

Nie jest to może wybór, który od razu rzuca się w oczy, ale obecność Kamila Semeniuka na tak wysokim miejscu ma swoje uzasadnienie. I to mimo tego, że Polacy ostatecznie nie wygrali mistrzostwa świata po raz trzeci z rzędu. Doszli jednak do finału, a to przecież również znakomity wynik. Osiągnięty w dużej mierze za sprawą Semeniuka, który odkąd Nikola Grbić przejął we władanie reprezentację Polski, stał się jednym z jej najważniejszych zawodników. A momentami nawet najważniejszym, bo akurat w trakcie mistrzostw Bartosz Kurek miał swoje słabsze momenty. Semeniuk za to słabości niemal nie okazywał. Nie tylko wtedy, a na przestrzeni całego roku.

Wcześniej przecież po raz drugi z rzędu doprowadził ZAKSĘ do triumfu w Lidze Mistrzów. Kędzierzynianie obronili tytuł, a Kamil był w całej tej kampanii postacią zdecydowanie najważniejszą. To na nim w większości opierała się siła ognia mistrzów Polski. W Super Finale Ligi Mistrzów został – zresztą całkowicie zasłużenie – MVP. Na mistrzostwach świata wybrano go z kolei najlepszym przyjmującym (a akurat na tej pozycji konkurencja na świecie jest naprawdę spora). We wrześniu, już po MŚ, został też uznany siatkarzem roku (choć lepiej byłoby napisać: sezonu) według CEV. Europejska federacja nie miała wątpliwości, że to Polak był najlepszy.

To już wszystko wielkie osiągnięcia, a nie wspomnieliśmy przecież jeszcze o tym, że z ZAKSĄ królował też na krajowym podwórku – kędzierzynianie sięgnęli bowiem w sezonie 2021/22 po tryplet, oprócz Ligi Mistrzów zostali też mistrzami kraju i zgarnęli Puchar Polski. Lepszego sezonu zagrać się nie dało. Zresztą obecna sytuacja Grupy Azoty też świadczy o tym, że zastąpienie Semeniuka było wielkim wyzwaniem. I na razie nie do końca się udało.

Zastąpienie, bo ten po sezonie przeszedł do Perugii, gdzie gra wspólnie z Wilfredo Leonem. Obaj stanowią o sile ognia włoskiej ekipy, która w tym sezonie… nie przegrała jeszcze meczu! Z bilansem 13:0 ekipa Sir Safety przewodzi tabeli ligowej (bilans drugiego Lube to 9:4), w grupie Ligi Mistrzów ma cztery zwycięstwa, a do tego zdobyła w międzyczasie klubowe mistrzostwo świata, w finale rozgrywek pokonując inny włoski zespół – Itas Trentino. Dopiszmy jeszcze wywalczony Superpuchar Włoch i awans do półfinału krajowego pucharu.

Semeniuk zanotował absolutnie genialny rok. I wyrósł na jednego z najlepszych siatkarzy nie tylko Polski, ale i świata, podejmując też ryzyko związane z wyjazdem do najlepszej ligi świata. Warto to docenić.

1. IGA ŚWIĄTEK

Numer jeden rankingu WTA. 11085 punktów na koncie. Dwukrotna mistrzyni wielkoszlemowa. Seria 37 zwycięstw z rzędu – najlepsza w XXI wieku. Łącznie osiem wygranych turniejów (i do tego finał w Ostrawie, przegrany po wspaniałym meczu z Barborą Krejcikovą). Iga Świątek zanotowała jeden z najlepszych indywidualnych sezonów w kobiecym tenisie, jakie widzieliśmy na własne oczy. Lepsza w XXI wieku bywała właściwie tylko Serena Williams, może równać z Igą mogłaby się też Justine Henin w swoich najlepszych czasach.

Poza tym nie ma jednak nikogo.

Świątek podbiła świat tenisa. Po gorszym – choć wciąż niezłym – 2021 roku i niespodziewanej zmianie trenera, wątpliwości wokół jej osoby było naprawdę sporo. Półfinał Australian Open na start roku, owszem, był sukcesem, ale gra Igi falowała. Gdy niedługo po nim przytrafiła się porażka z Jeleną Ostapenko w turnieju w Dubaju, trudno było przewidzieć, co stanie się dalej. A to przecież niedługo potem Iga wystrzeliła. Od wygranej z Darią Kasatkiną w Dosze rozpoczęła się jej niesamowita seria. Triumfowała w Katarze, potem w Indian Wells, Miami, wygrała też dwa mecze w Billie Jean King Cup, a po przejściu na mączkę zgarnęła tytuły w Stuttgarcie, Rzymie i wreszcie na Roland Garros, wytrzymując presję związaną z rolą zdecydowanej faworytki.

Środkowy okres sezonu? O nim zapomnijmy. Ale potem przyszedł przecież wspaniały triumf w US Open, gdzie Iga pokonała wiele przeciwności i przezwyciężyła słabsze momenty. To była chwila, w której potwierdziła swoją wielkość dobitnie, bo z triumfem wielkoszlemowym wyszła poza ukochaną mączkę. Od finału w Nowym Jorku oczywistym stało się, że Świątek to już zawodniczka, która wielka będzie nie tylko na mączce, a może wygrywać na każdej nawierzchni. Tak, nawet na trawie – nawet jeśli nie w tym czy kolejnym sezonie, to w końcu do tego dojdzie, zapewnia o tym nawet Tomasz Wiktorowski, jej trener.

Teraz zadaniem dla Igi będzie utrzymać ten poziom, na jaki weszła w 2022 roku. A to nie będzie łatwe, bo osiągnęła naprawdę wyżyny mistrzostwa. I nie ma wątpliwości, że musiała być numerem jeden również w tym zestawieniu.

Fot. Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTakich różnic jeszcze nie było. iPhone 15 o wiele mocniejszy od wersji podstawowej
Następny artykułOd stycznia zapłacimy więcej za wodę i odprowadzenie ścieków