Rafał Matyja: Na pewno będą miały wpływ na to, w jakim klimacie będzie toczyć się polityka w 2021 roku. W sytuacji, gdy do następnych wyborów mamy oficjalnie trzy lata, liczy się każdy sygnał, każde symboliczne zwycięstwo czy klęska. Znaczenie tych wyborów dla krajowej polityki można porównać do spektakularnego meczu towarzyskiego. On nie daje punktów w rozgrywkach ligowych, ale jest ważnym wskaźnikiem tego, w jakiej formie znajdują się drużyny.
Obóz rządzący wystawia trzech kandydatów. Solidarna Polska Marcina Warchoła, PiS wojewodę podkarpacką Ewę Leniart, Porozumienie ma wyłonić swojego kandydata w prawyborach. To znak, że koalicja Zjednoczonej Prawicy pęka?
– Spotkały się tu dwie rzeczy. Po pierwsze, bardzo wysoki poziom nieufności pomiędzy partnerami tworzącymi Zjednoczoną Prawicę. Po drugie, bardzo ciekawy i zaskakujący manewr odchodzącego prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca. Prezydent wywodzący się z SLD, w 2018 roku startujący jako kandydat opozycji, poparł jako swojego następcę Marcina Warchoła, nawet nie z PiS, a z Solidarnej Polski, czyli najbardziej radykalnej partii Zjednoczonej Prawicy.
Co prezydent Ferenc chciał ugrać w ten sposób? Jaki był sens tego manewru?
– Nie wiem jakie tam mogło być drugie dno. Natomiast na poziomie politycznym jest to próba kontrolowanego przekazania władzy obozowi rządzącemu. Ferenc umawia się z Warchołem – być może wierzy, że to człowiek zdolny zapewnić dynamiczny rozwój Rzeszowowi – licząc na to, że siła jego poparcia nie tylko zapewni zwycięstwo kandydatowi Solidarnej Polski, ale także wymusi na Jarosławie Kaczyńskim poparcie tej kandydatury. Gdyby Kaczyński był Leszkiem Millerem w 2003 roku, a Warchoł politykiem Unii Pracy, to by mogło zadziałać. Miller poszedłby na taki układ – bo oczywiście idealnie byłoby mieć prezydenta z SLD, ale lepiej zaakceptować propozycję, która daje spore szanse na zwycięstwo komuś z siostrzanej partii, niż ryzykować, że duże miasto weźmie prawica. Kaczyński jednak nie przyjął podobnej oferty. Jeśli Warchoł nie wygra, manewr Ferenca skończy się porażką.
Co, jeśli obaj kandydaci Zjednoczonej Prawicy przegrają? Rozpocznie to proces rozliczeń wewnątrz PiS?
– Pamiętajmy, że Jarosławowi Kaczyńskiemu nigdy nie zależało szczególnie na rządach w dużych miastach. On wie, że takie rządy to bardziej rządy prezydenta, niż polityka PiS. Prezydent miasta ma duży stopień niezależności od partii, znacznie większy niż np. marszałek województwa. Jeśli Ewa Leniart przegra przez Warchoła, Kaczyński będzie miał bardzo dobry argument przeciw ziobrystom. Porażka w Rzeszowie nie jest czymś, czego Kaczyński nie byłby w stanie rozegrać w ramach sporów w Zjednoczonej Prawicy.
Sugeruje pan, że politycznie dla Kaczyńskiego lepsza byłaby porażka jego kandydatki?
– Nie, sprecyzuję swoje stanowisko: bez względu na to, jak napięta nie byłaby sytuacja w Zjednoczonej Prawicy, Kaczyński nie jest gotów poświęcić wyborów w Rzeszowie, by mieć pretekst do rozprawy z Ziobrą. Klęska kandydatki PiS w tym mieście miałaby mocny wymiar symboliczny w rozgrywce z opozycją. Przede wszystkim z punktu widzenia tyleż powszechnej, co nieprawdziwej opinii o Rzeszowie jako bastionie PiS. Rzeszów jest faktycznie stolicą regionu, gdzie dominuje partia Kaczyńskiego, ale w samym mieście obóz rządowy remisuje dziś z opozycją. Trzaskowski dostał tam w zeszłym roku 600 głosów mniej niż Duda.
Pamiętajmy też, że politycy rywalizują nie tylko o opinię wyborców. Na obecnym etapie równie ważne jak to „co o PiS myśli sobie zwykły człowiek”, jest morale w samej partii. Jarosław Kaczyński stracił bardzo dużo po decyzji Trybunału Julii Przyłębskiej. Nie tylko nie potrafił zareagować na polityczny kryzys, ale zachowywał się w nim wręcz nonsensownie – np. wygłaszając przemówienie, w którym wzywał do obrony kościołów. Myślę, że wielu działaczy PiS popatrzyło wtedy na swojego prezesa z lekkim zdumieniem. Kaczyński musi teraz pokazać członkom partii, że PiS nie stracił zupełnie dynamiki.
Zwycięstwo w Rzeszowie bardzo by się przydało Kaczyńskiemu do przypomnienia własnej partii, że jest liderem, który ciągle potrafi wygrywać. To od morale szeroko rozumianej partii – nie tylko klubu parlamentarnego, ale wszystkich lokalnych struktur – będzie zależał wynik następnych wyborów. A te mogą się odbyć wcześniej niż w 2023 roku.
Czytaj więcej: Pierwsza ofiara wojny w Zjednoczonej Prawicy. Kim jest Janusz Kowalski?
O co w Rzeszowie grają Ziobryści?
– Wyjdę trochę poza politologię i odpowiem „powieściowo”. Proszę sobie wyobrazić, że jest pan politykiem Solidarnej Polski. Do pana kolegi przychodzi prezydent Rzeszowa, o którym mówi się, że rozdaje wszystkie karty w mieście. Zapowiada, że odchodzi z funkcji i oferuje swoje poparcie w wyborach. To jest niezwykły prezent od losu, gwiazdka z nieba. Tak czysto po ludzku, to zbyt duża pokusa, by można się było jej oprzeć.
Gdyby Solidarna Polska nie była w stanie przyjąć oferty Ferenca, oznaczałoby to, że nie ma żadnej realnej podmiotowości politycznej. A cała polityka Ziobry po 2019 roku polega na szukaniu pól, na których mógłby potwierdzić własną podmiotowość i odrębność od PiS. Warchoł musiał powiedzieć Ferencowi „tak” w momencie, gdy nie było jeszcze wiadomo, jak zareaguje PiS. Solidarna Polska może liczyła, że Kaczyński uzna, iż lepszy w Rzeszowie Warchoł, niż prezydent z opozycji. Tak się jednak nie stało i teraz Solidarna Polska musi walczyć z PiS.
Nawet jeśli nie wejdzie do drugiej tury, ale zajmie trzecie miejsce – np. z poparciem 25 proc., jak pokazuje sondaż, o którym się plotkuje, ale który chyba nie został jeszcze opublikowany – to i tak jest to sukces dla Solidarnej Polski. Może go „sprzedać” – oczywiście mocno naciągając – „jesteśmy trzecią siłą w kraju, jest PiS, zjednoczona opozycja, a potem my”. Jeśli Warchołowi uda się wygrać, to będzie to dla Solidarnej Polski wielki polityczny sukces – partia Ziobry spozycjonuje się wtedy jako ta prawica przyszłości, która jako jedyna idzie do przodu.
To realny scenariusz?
– By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by tak naprawdę siedzieć w Rzeszowie, słuchać co mówią ludzie z różnych grup społecznych. Zwłaszcza wyborcy Ferenca. Czy są gotowi przekazać poparcie wskazanemu przez odchodzącego prezydenta kandydatowi? Czy będą raczej skłonni poprzeć uważanego za człowieka Ferenca w radzie miasta Konrada Fijołka? Jak w tym wszystkim zachowa się TVP? Bardzo wiele zależy od odpowiedzi na te pytania. W tych wyborach jest bardzo wiele niewiadomych, one nie potoczą się wzdłuż utartych, partyjnych kolein.
Kaczyńskiego sukces Warchoła zirytowałby bardziej niż sukces opozycji?
– To chyba byłby chyba najgorszy scenariusz dla prezesa PiS. Wygrana ziobrystów po otwartym konflikcie zostałaby powszechnie odczytana jako upokorzenie prezesa PiS. Ziobro jest dziś autorem radykalnego pomysłu na prawicowość, który dla wielu wyborców Zjednoczonej Prawicy może być bardziej wiarygodny, niż to, co odbierają jako polityka ustępstw Kaczyńskiego. Prezes PiS podpadł wielu swoim wyborcom piątką dla zwierząt, chaosem w związku z wprowadzeniem i zdejmowaniem obostrzeń. Zwycięstwo partii Ziobry w Rzeszowie mogłoby uruchomić bardzo niebezpieczną z punktu widzenia prezesa PiS dynamikę: z jednej strony lider, który traci kontakt z rzeczywistością (Kaczyński), z drugiej lider zapewniający dynamikę i sukcesy (Ziobro).
Zwycięstwo Warchoła nie rozpruje ostatecznie Zjednoczonej Prawicy?
– Ja mam wrażenie, że tam się wszystko już rozpruło. Poziom nieufności, poziom podporządkowania różnych ruchów politycznych w PiS sytuacji wewnątrz koalicji rządzącej jest ogromny. To stało się za sprawą bardzo twardej strategii przyjętej przez obu partnerów PiS. Zarówno Solidarna Polska, jak i Porozumienie zaczynają coraz śmielej dyskontować potencjał szantażu – co widać było np. przy wyborach pocztowych – i coraz częściej zaczynają zaznaczać swoją odrębność. Kaczyński traktuje ich z kolei trochę jak pasażerów na gapę, którzy podczepili się pod jego pracę i jego sukces, a teraz jeszcze bezczelnie zaczynają wystawiać PiS cenzurki i próbują demonstrować swoją niezbędność. Nie będzie więc powrotu do sytuacji z 2015 roku. Jak dalej będzie wyglądała sytuacja zależy od Kaczyńskiego, on ciągle ma najmocniejsze karty i wybierze moment konfrontacji.
W przeciwieństwie do PiS cała opozycja szybko poparła Konrada Fijołka. Zaskoczyło to pana?
– Trochę tak. Takie wybory są często traktowane jako okazja by podpromować partyjny sztandar i policzyć się w pierwszej turze.
Konrad Fijołek, wspólny kandydat opozycji na prezydenta Rzeszowa
Fot.: Maciej Gocłoń/FotoNews / Forum
Co umożliwiło tak szybkie porozumienie?
– To, że żadne ugrupowanie opozycyjne nie miało w Rzeszowie własnego, mocnego kandydata. Łatwiej było się zgodzić na Fijołka, który może nie jest w Rzeszowie politycznym wunderwaffe, ale jest solidnym kandydatem, znanym w mieście, który z poparciem całej opozycji, poza Konfederacją, ma szansę powalczyć o zwycięstwo. Pomogło też to, że mamy dziś na opozycji bardzo specyficzną sytuację: osłabienie partyjnych liderów wzmacnia polityków „drugiego szeregu” i ułatwia im wykonywanie nieoczywistych ruchów, w tym zacieśnianie współpracy wewnątrz opozycji.
Nie jesteśmy już na początku rządów PiS, gdy z jednej strony mieliśmy twardo kontrolującego PO Schetynę, z drugiej rządzącego Nowoczesną Petru i walkę dwóch kogutów. Dziś Budka nie jest mocnym liderem PO, nie wiadomo jaką część partii realnie kontroluje. Na Lewicy mamy coś w rodzaju bezkrólewia, Kosiniak-Kamysz jest osłabiony po klęsce w wyborach prezydenckich, a Hołownia zbyt słaby parlamentarnie, by dyktować warunki komukolwiek.
Rzeszowskie porozumienie może być sygnałem, że opozycja dogada się przed następnymi wyborami?
– Nie wyciągałbym tak daleko idących wniosków. Porozumienie w Rzeszowie wynika ze specyfiki wyborów prezydenta miasta. Mamy w nich dwie tury, w sytuacji rozdrobnienia opozycji istniałoby ryzyko, że żaden z jej kandydatów nie znajdzie się w drugiej. W przypadku wyborów parlamentarnych nie ma takich zachęt do zjednoczenia. Przynajmniej nie w wyborach do Sejmu. Jeśli nie będzie kryzysowej sytuacji, totalnej polaryzacji i konfliktu z PiS, opozycji wcale nie musi się opłacać startować do Sejmu w jednym bloku. Może to być wręcz przeciwskuteczne.
Zobacz więcej: Ta koalicja przeraża Kaczyńskiego. Teraz potrzebny jest plan
Co jest polityczną stawką do ugrania w tych wyborach dla opozycji?
– Poza symbolicznym zwycięstwem nad PiS, stawką jest władza w dużym mieście. A to jest coś. Wystarczy popatrzyć na budżet, jakim dysponuje Rzeszów. Zwycięstwo w tym miejscu oznaczałoby też zdobycie ważnego przyczółka w stolicy regionu, gdzie w lokalnej polityce dominuje od lat PiS. To otwiera cały szereg politycznych możliwości, istotnych z punktu widzenia następnych wyborów. Od miejsc pracy dla sympatyków i członków opozycyjnych partii w ratuszu, podległych mu instytucjach i spółkach, po wzmocnienie związanych z nimi lokalnych środowisk, stowarzyszeń itp.
Swojego kandydata w Rzeszowie, Grzegorza Brauna, wystawia też Konfederacja. Będzie się w ogóle liczył w wyborczej układance?
– O tyle, że zabierze trochę głosów kandydatom Zjednoczonej Prawicy. Nie sądzę, by miał szanse na drugą turę.
Kto się w niej znajdzie?
– Jak mówiłem, sprawa jest otwarta, trzeba bardzo uważać z prognozami. Opinia polityczna w mieście ciągle nie jest ukształtowana. Na pewno ktoś z trójki Marcin Warchoł, Ewa Leniart, Konrad Fijołek. Wszystko będzie zależało od tego, jak zachowają się wyborcy Ferenca. Wyborcy, nawet na Podkarpaciu, niekoniecznie głosują w myśl wskazań partyjnych. Elektorat PiS wcale nie musi być przekonany, że to właśnie pani Leniart będzie najlepszą prezydentką.
Istotna jest też postawa aktora, o którym nie mówiliśmy: administracji miejskiej. W takich miejscach jak Rzeszów, miasto jest istotnym pracodawcą, głos korpusu urzędników, pracowników budżetówki czy ludzi z miejskich spółek i ich rodzin, ma znaczenie. Ci zaś będą zastanawiać się, jak zachowa się wobec nich nowy prezydent. Warchoł miał umówić się z Ferencem, że nie będzie robił czystek w ratuszu. Pytanie, czy jego pracownicy uznają to za wystarczające gwarancje swoich interesów.
Jak już panu mówiłem, takie prognozy najlepiej robić na miejscu, rozmawiając z ludźmi, którzy faktycznie pójdą głosować. Bo obiegowe opinie o polityce w konkretnej miejscowości bywają bardzo złudne. Przekonałem się o tym, gdy mieszkałem w Nowym Sączu. W 2002 roku ku zaskoczeniu wielu komentatorów, wybory na prezydenta miasta wygrał tam kandydat związany z SLD, Józef Wiktor.
Wie pan, kto wtedy mi mówił, że tak skończą się te wybory? Zwykli ludzie, z którymi rozmawiałem w Nowym Sączu: taksówkarz, pani sprzedająca w sklepie itp.
Co zmieni się w Rzeszowie po wyborach?
– To trudne pytanie. Myślę, że najwięcej zmian przyniosłoby zwycięstwo Ewy Leniart. Pewnie mielibyśmy do czynienia z jeszcze większym rozszerzenia partyjnego władztwa PiS na Podkarpaciu, z wejściem partii do struktur miejskich. Warchoł jest dogadany z Ferencem na politykę kontynuacji. W przypadku Fijołka czeka nas pewnie jakaś korekta rządów Ferenca. Pamiętajmy, że prezydent Rzeszowa rządzi miastem od początku wieku. W tym czasie ustalił się model: prezydent i długo, długo nikt. Żadna siła polityczna nie mogła wejść do gabinetu prezydenta Rzeszowa i powiedzieć: „panie prezydencie, poparliśmy pana w wyborach i teraz chcemy tego i tego”. Rzeszów tak nie działał. Teraz to się pewnie zmieni.
Oceniam Tadeusza Ferenca jako dobrego prezydenta, ale sukcesy Rzeszowa, dynamiczny rozwój tego miasta w ostatniej dekadzie, nie były wyłącznie jego osobistą zasługą. Na rozwój Rzeszowa składał się pejzaż akademicki miasta, zwłaszcza Politechnika w obszarach powiązanych z funkcjonującym w mieście i regionie przemysłem; budowa dobrych połączeń drogowych i kolejowych – zwłaszcza szybkiego połączenia z Krakowem; bliskość Ukrainy, dająca dostęp do pracowników; energia mieszkańców. Teraz Rzeszów ma szansę pokazać, że może rozwijać się także bez Ferenca w ratuszu, że na sukces miasta składa się praca wielu osób i środowisk.
Posłuchaj: Obajtek zaczyna być obciążeniem dla PiS. „Pytanie, czy Kaczyński wiedział” [PODCAST NEWSWEEKA]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS