Zwykle nie wykorzystuję swoich kanałów do obnażania tego, co dla kogoś niewygodne. Nie piorę publicznie brudów i staram się trzymać zasady, że jeśli nie mam do powiedzenia o kimś nic dobrego, to lepiej milczeć. Niech ten tekst będzie wyjątkiem. A może także i przestrogą – bądź dobry dla ludzi, których spotykasz na swojej drodze. Nigdy nie wiesz, czy ktoś, kogo nie skrzywdzisz, nie założy kiedyś poczytnego bloga i obnaży Wasze „osiągnięcia”. To chyba nie karma, bo ta wróciła bez mojej ingerencji. Bardziej zemsta. Zacznijmy od początku.
Toksyczni ludzie
Każdy, kto bierze udział w dyskusji o toksycznych ludziach potrafi bez problemu wskazać ich cechy: to energetyczne wampiry, karmią się swoim i cudzym nieszczęściem, wyssą z Ciebie każdą kropę energii i nie wystarczy jej nie tylko na to, o czym śnisz, ale sprawią, że będziesz się bał uśmiechnąć. A jak już się uśmiechniesz to niespodziewanie przy niej/przy nim, poczujesz, a może nawet uwierzysz, że to głupie, bezzasadne i nie na miejscu, bo przecież życie jest tylko straszne, trudne i gorzkie.
„Unikaj”, „Zerwij kontakt”, „znam te osoby”, „są straszne”, „powinny się leczyć” – słyszałaś/-eś to nie raz. W teorii takie to proste. Podział na toksycznych drapieżców i niewinne ofiary. Biel i czerń.
Co jednak, kiedy nie możesz od tak wyrzucić ich ze swojego życia? Co jeśli to Twoja matka, nawet jeśli zniknie, zdąży narobić tyle szkód, że sprzątanie potrwa wieki? A szef? Skąd pewność, że w innym miejscu nie trafi się gorszy. Może mąż? Siostra? Sąsiadka? Dzisiejsi kaci, to często wczorajsze ofiary. Krzywdzą, bo zostali skrzywdzeni. Sztafeta.
Mój oprawca
W kontaktach z toksycznymi jednostkami nie chodzi o śmiertelne starcie. O wiele groźniejsze są te spontaniczne, kompulsywne ukąszenia, których najpierw się nie spodziewasz, a potem z przerażeniem oczekujesz w każdej chwili i nie możesz zaznać spokoju.
Nie mam pojęcia jak to się stało, że zaczęła odgrywać w moim życiu tak dużą i destrukcyjną rolę. Mieszkałyśmy pod jednym dachem, to fakt, ale przecież można mieszkać z kimś całe życie i nie wiedzieć o nim prawie nic, z gazet dowiedzieć się, że kogoś zamordował albo kradł. Bywa.
Nie wiedziałyśmy o sobie zbyt wiele, ja nie wiedziałam nawet o sobie prawie nic, a ona zachowywała się, jakby znała mnie na wskroś. Wiesz jak bolało, że nigdy nie miała na mój temat do powiedzenia nic dobrego?
Moja historia
Kontakt z nią był ciężki do zerwania, bo odkąd sięgam pamięcią po prostu razem mieszkałyśmy. Jak masz niewiele lat nie możesz nikomu powiedzieć spierdalaj, a nawet jeśli, nie potraktuje tego poważnie. Nieważne, czy zaprzęgałam się w dzikim pędzie i rywalizowałam z innymi o miano obiektywnie dobrej, wystarczająco mądrej, zdolnej, fajnej. Mogłam odbierać medale, a ona stała tak blisko, że czułam jej oddech i syczący szept:
„Myślisz, że CI uwierzą? Oni może tak, ale ja wiem, jaka jesteś. Po prostu CI się udało, nie masz w tym nic wspólnego. Udaje CI się tylko po to, żebyś na chwilę uwierzyła, że jesteś tym, kim pragniesz być. Twoja mina, kiedy to okazuje się nieprawdą, jest taka zabawna.”
Mogłam chcieć zapaść się pod ziemię, zniknąć pod kocem, próbować oddychać szeptem, żeby nie zwracała na mnie uwagi, ale wtedy pastwienie się sprawiało jej najwięcej radości:
„Widzisz? Mówiłam że jesteś słaba, nie poradzisz sobie. Lepiej nie wychodź. Naprawdę sądzisz, że możesz coś osiągnąć, kiedy codzienne czynności sprawiają, że zachowujesz się jakbyś przebiegła maraton? Zrozum, jesteś za słaba. Nie dasz rady.”
Połączenie faktu, że sama nie wiedziałam o sobie nic z jej opowieścią na mój temat sprawiły, że to, co mówi zinternalizowałam jako własne. Każdy sukces był przypadkiem i niczym ważnym, każda porażka, wyzwanie, problem, trudność – rzeczywistością, tym, co naprawdę mam.
Powtarzała, że musi się nie udać.
Że jest nieszczęśliwa.
Że cieszy tylko po to, żeby kontrast z rzeczywistością był bardziej bolesny.
Szukałam potwierdzenia jej słów, wierząc, że to te tak zwane fakty. Po jakimś czasie jej głos nie był już potrzebny, mój brzmiał dziarsko, pewnie i boleśnie, jak wierna kopia jej.
Naprawdę sądzisz, że możesz osiągnąć coś pisaniem? A kto będzie te rzygi czytał? Świat jest pełen zdolnych, oczytanych i utalentowanych, a to niby Ty miałabyś osiągnąć sukces?
Wierzysz w to, że ktoś mógłby Cię tak po prostu pokochać za to jaka jesteś i kim jesteś? Zaakceptować, kiedy nie dajesz z siebie 200% i trwać kiedy masz ich może 5? Mało razy odczułaś, jakie to, kim jesteś, jest niekomfortowe?
Biegnij, rób, działaj, pajacuj, próbuj, przebierz się i zasłoń, bo jeszcze zobaczą, jak chujowa jesteś!
Lata mijały, a nasza relacja nabierała mocy. Nie wiem, co mogłoby wydarzyć się w czasie, w których dyskutowałam z nim o wszystkich nieszczęściach, które tylko czekają, by wytrącić mi z rąk ochłap argumentu.
Częściej były to jej wykłady
O tym dlaczego nie mogę, nie będę, nie zobaczę, nie przeżyję i nie osiągnę. Była tak pewna tego, co mówi, wierzyła w to całą sobą, naprawdę trudno było jej nie wierzyć.
Uciekałyśmy razem tyle razy, w tyle miejsc, poznałyśmy tyle ludzi, a mi tak późno udało się poznać prawdę. Prawdę, która była zbyt bolesna i sparaliżowała mnie na długi czas.
Razem narzekałyśmy, na beznadziejnych ludzi i świat. Rozdrapywałyśmy rany brudnym patykiem, babrałyśmy się we własnych flakach i wymiocinach, zachłystując opowieściami o tym, jak ktoś nas skrzywdził. Razem gniłyśmy z zazdrości raz po raz zarzucając komuś niezasłużone szczęście, przypisując obrzydliwe cechy, byleby odstręczał nas bardziej od… nas.
I kiedyś na moment zamilkła, może ze zmęczenia. Słyszałam tylko swój głos.
Opowiadałam o tym, za co kogo nienawidzę, co mnie rani, czego nie chcę, wykładałam sobie, jak sumienna, choć nie za bystra uczennica. Ściany odbiły słowa jak echo, a te uderzyły mnie z siłą rażenia, która zwaliła mnie z nóg.
To nie żadni oni.
To nie ona.
To ja.
Mieć żal do mamy? Łatwe. Zerwać kontakty z siostrą? Wykonalne. Wyrzec się bliskich – a i owszem, koniecznie z narracją o swoim cierpieniu.
Odkryć, że samemu wyrządzało się sobie największą krzywdę, mówiło o sobie i innych najbardziej obrzydliwe rzeczy, było fałszywym z zazdrości, w środku poniżać każdego, kto swoim stanem posiadania, stylem bycia powodował dyskomfort i rozpalał pragnienia…
Boli.
Stanąć w lustrze, wyrzygać sobie wszystko, wypomnieć każdą przykrą sytuację albo zawyć niemo na myśl o tych, po których pozostały bolesne rany, bez nazwisk, dat i nazw.
Odkryć, że nikt nigdy nie był dla mnie tak toksyczny, jak ja sama, że może to dlatego nie mam przyjaciół, którzy byliby ze mną od zawsze? Bo może nie dało się ze mną wytrzymać?
Z zakładaniem najgorszego? Mąceniem? Zazdrością? Fatalizmem? Szydzeniem?
Jeśli zapytasz mnie, co było najtrudniejsze w mojej terapii, to zderzenie z prawdą, że to niekoniecznie ja jestem biedną ofiarą.
I nie chcę się mądrzyć, ale zanim z taką pewnością wskażesz wokół siebie kogoś, kto wysysa Twoją energię, podkłada nogi, przyjrzyj się sobie.
Dziś mogę się do tego ze wstydem, zażenowaniem i smutkiem przyznać i mieć nadzieję, że:
– to już za mną, bo ciężko nad sobą pracuję – i da się zerwać toksyczną relację nawet ze sobą samym
– osoby, które skrzywdziłam, a które może zaciekawił nagłówek i pomyślały, że „ciekawe na kogo zwali winę, nie pamięta jak było” i tu zajrzały poczują, że cholernie je przepraszam i ich utrata to najsurowsza kara i że już zawsze będzie mi przykro. I życzę im jak najlepiej, choć nie umiałam tego ani okazać ani robić kiedyś.
Baduum Tss..
Zdjęcia Izabella Garbarz. Mam nadzieję, że widać, że siebie lubię.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS